Bankowość i Finanse | Zagranica | Trump będzie falandyzował demokrację
Donald Trump już nie dotrzymał swojej pierwszej obietnicy wyborczej. Wojna w Ukrainie nadal trwa, choć miała się skończyć w ciągu 24 godzin od jego wygranej w wyborach. Co realnie oznacza zmiana na fotelu prezydenta USA dla konfliktu za naszą wschodnią granicą?
– Osoby, które znają amerykański system polityczny, nie spodziewały się, że Donald Trump rozwiąże ten problem w dniu wyborów, skoro urząd obejmuje dopiero 20 stycznia. Ewentualnie od wtedy możemy liczyć ten pierwszy dzień. Natomiast najprawdopodobniej od jakiegoś czasu on na ten temat rozmawia, ma jakieś pomysły i czas do 20 stycznia, by dalsze negocjacje prowadzić. Stąd widać pewne przyspieszenie działań na froncie. Z jednej strony Rosja wzmogła ataki, z drugiej strony Joe Biden podjął przełomową decyzję i wydał zgodę na użycie amerykańskich rakiet do niszczenia celów na terenie Rosji. Widać, że obie strony konfliktu prężą muskuły. Jak się rozwinie sytuacja, to się dopiero okaże.
Natomiast Donaldowi Trumpowi bez wątpienia zależy na cięciu wydatków publicznych we wszystkich sferach. W iście reaganowskim stylu ograniczonego rządu będzie zmniejszał deficyt budżetowy, ograniczał świadczenia społeczne, likwidował biurokrację. W tym celu stworzył specjalny departament, który przez to, że nie jest departamentem konstytucyjnym, nie potrzebuje akceptacji Senatu, którym zarządzać będą dwaj przedsiębiorcy. To jest też gest wobec osób, które wspierały go w trakcie kampanii, zwłaszcza Elona Muska. W związku z oszczędnościami, w skrajnych przypadkach mówiono nawet o likwidacji Departamentu Edukacji czy FBI, więc również wojnę w Ukrainie można rozpatrywać w tych kategoriach, aczkolwiek dochodzi w tym przypadku element bezpieczeństwa i stosunków międzynarodowych. Zakończenie wojny przez obcięcie finansowania czy też bardzo zdecydowane zachęcanie Putina i Zełenskiego do zawieszenia ognia i rozpoczęcia negocjacji wydaje się prawdopodobne. Podobnie jak naciski na zwiększenie wydatków na zbrojenia przez inne państwa NATO. Jedno i drugie odciąża budżet Stanów Zjednoczonych.
Jakie to może mieć konsekwencje dla bezpieczeństwa Polski?
– Nie obawiałbym się na razie zagrożenia dla bezpieczeństwa Polski w związku z tym, że my jednak jesteśmy w NATO, z którego Stany Zjednoczone nie wystąpią. Natomiast można się spodziewać kontynuacji pivotu w postaci przesunięcia uwagi z Europy w kierunku Azji. Zapowiedzi taryf celnych w wysokości 10–20% dla Europy i nawet 60% na towary chińskie to może być po prostu strategia negocjacyjna, ale też zapowiedź wojny handlowej. Pewnym niebezpieczeństwem jest to, że dla Donalda Trumpa kwestie narodowe, zgodnie z hasłem „America First” mają priorytet nad sprawami międzynarodowymi. Musimy liczyć się z tym, że oznacza to konsekwencje ekonomiczne dla Polski i Europy.
Dla nas jest to zarówno szansa, jak i zagrożenie. Wprowadzenie ceł będzie oznaczało wzmocnienie dolara i osłabienie złotego, co mogą wykorzystać polscy eksporterzy. Najbardziej ucierpi jednak Ukraina, dla której to będzie koniec marzeń o dołączeniu do Zachodu, zwłaszcza do NATO. Zapewne zahamuje to także ambicje prozachodnie innych byłych radzieckich republik. To już zresztą widać, choćby po wynikach wyborów w Gruzji. Polityka Donalda Trumpa wpisze się w zahamowanie tego procesu, który widzieliśmy przez ostatnie 30 lat. Według mnie będzie to oznaczało pewną cofkę geopolityczną i powrót do wytyczenia jakiś stref wpływu między Zachodem a Rosją.
Jeśli jednak przypomnimy sobie wyjątkowo propolskie przemówienie Donalda Trumpa w Warszawie z 2017 r., to czy możemy mieć nadzieję, że Polska może być nieco lepiej traktowana na tle Europy przez nowego prezydenta USA? Choćby dlatego, że wydajemy 5% PKB na zbrojenia?
– Politycy konserwatywni z USA od lat próbują dowartościować nasz region kosztem Niemiec i Unii Europejskiej. Przypomnę choćby Donalda Rumsfelda i jego podział na starą Europę i nową Europę. Powinniśmy na to uważać, bo z UE łączą nas silniejsze więzy, choć naszym ramieniem wojskowym jednak jest NATO, w którym Stany Zjednoczone odgrywają ważną funkcję. Donald Trump woli relacje bilateralne z poszczególnymi krajami, a nie lubi Unii Europejskiej, niespecjalnie zresztą ją rozumie. Wydaje się też, że on rzeczywiście lubi Polskę, dlatego że spotyka się tu z większą aprobatą i entuzjazmem niż w takich krajach, jak na przykład Francja. Polski entuzjazm zresztą automatycznie dotyczy niemal każdego prezydenta USA. Trumpowi z pewnością podoba się to, że kupujemy amerykański sprzęt. A co do 2017 r., to entuzjastyczne przyjęcie przez Polaków i prezydenta Andrzeja Dudę było na pewno ponadnormatywne i Trumpowi, który jest narcyzem, to się rzeczywiście podobało.
Czyli warto wrócić do pomysłu Fort Trump?
– Przypomnę, że Donald Trump sam go nie zaakceptował, więc nie sądzę, żeby teraz oczekiwał takiego fortu. Na pewno będzie unikał wydatków dla Stanów Zjednoczonych. Cokolwiek by się miało dziać w naszym regionie, on widzi rolę USA w dostarczaniu wsparcia wojskowego, sprzedaży czy przekazywaniu sprzętu, natomiast inne koszty i działania związane z Ukrainą chciałby przerzucić na takie państwa, jak m.in. Polska, Niemcy czy Francja.
Wspomniał pan o narcystycznym rysie osobowości prezydenta elekta. Czy krytyczne wypowiedzi naszych polityków z przeszłości, np. premiera Tuska sugerujące, że Donald Trump jest zależny od rosyjskich służb, mogą teraz zaszkodzić stosunkom polsko-amerykańskim?
– Donald Trump jest przyzwyczajony do ostrej krytyki i kieruje się przede wszystkim interesem. Aczkolwiek bywa pamiętliwy i potrafi się mścić, choć bardziej to dotyczy kwestii wewnętrznych niż międzynarodowych. On wie, że w Polsce ma przyjaciół i łączą nas wspólne interesy, więc myślę, że przejdzie nad tym do porządku dziennego. Przypomnę, że J. D. Vance nazwał go niedawno potencjalnym Hitlerem, a teraz zostanie wiceprezydentem. Uważam, że Polska powinna wykorzystać szansę na wzmocnienie swojej pozycji i stawiać na obie nogi, czyli na Unię Europejską i Stany Zjednoczone. Głównym celem Donalda Trumpa jest jednak ekonomiczne wzmocnienie USA. Dotychczas pozycja USA słabła, a on spróbuje to powstrzymać. Jako głównego konkurenta postrzega Chiny i z tego powodu próbuje nie antagonizować Rosji. Zdaje się przy tym nie doceniać, jak bardzo Rosja jest uzależniona od Chin. To jest skomplikowana układanka.
Czyli dla Rosji to rzeczywiście jest lepszy wybór niż gdyby prezydentem została Kamala Harris?
– Tak, dlatego że on jest skłonny zakończyć wojnę po to, by nie musieć się nią zajmować, a to stanie się kosztem Ukrainy. Donald Trump jest gotów poświęcić Ukrainę, żeby móc skupić się na Chinach i nie znajdować się w konflikcie z Rosją. Jest jednak wysoce mało prawdopodobne, że jest rosyjskim agentem. Natomiast ma dosyć słabą orientację w niuansach polityki międzynarodowej. Na szczęście wybrał sobie szefa Departamentu Stanu, który jest w stanie mu na tym polu zdecydowanie pomóc. Z drugiej strony pamiętajmy, że Donald Trump potrafi być bardzo nieprzewidywalny i niechętnie korzysta z tradycyjnych instytucji wspierających prezydenta. Nie lubi organizacji międzynarodowych, silnych sądów i silnych mediów. Chciałby władzę zgromadzić w jednym ręku. Prezydent w systemie amerykańskim jest jednak znacznie słabszy niż można by sądzić, bo ogranicza go cały system checks and balances. Donald Trump jest też skazany na jedną kadencję.
Z drugiej strony znajduje się w luksusowej sytuacji, w związku z tym, że ma wszystkie gałęzie władzy w swoim ręku, zarówno Izbę Reprezentantów, Senat, jak i Sąd Najwyższy. Dodatkowo jest gotowy falandyzować prawo i próbować ograniczać demokrację poprzez wpływanie na sądy i media i likwidowanie bezpieczników przed nadmiernym wpływem władzy wykonawczej. Jest to niebezpieczne, biorąc pod uwagę, że wielu jego współpracowników to osoby z małym doświadczeniem lub wręcz jawnie antysystemowe, a on sam jest skazany na słabnięcie, również pod względem fizycznym, wynikające z tego, że jest najstarszym prezydentem w historii Stanów Zjednoczonych.
Ostatnia kadencja Joe Bidena pokazała, że to może być problem.
– To prawda. Donald Trump wygląda na osobę w dosyć dobrym stanie, ale wiek niemal 80 lat sprawia, że sytuacja jest nieprzewidywalna także pod względem biologicznym. Trump jest również dość niechętny czytaniu jakichś dłuższych dokumentów czy angażowaniu się w szczegóły. W związku z tym to nie będzie prezydent bardzo aktywny. Nakreśli podstawowy kierunek, czyli ograniczenie wydatków, zwiększanie zysków, zabezpieczenie dotychczasowych wpływów, sprzedaż broni amerykańskiej. A te rzeczy, które go nudzą, będzie delegował.
Nie można też wykluczyć, że w trakcie kadencji urząd przejmie wiceprezydent J. D. Vance. Czy wiadomo, czego się można po nim spodziewać?
– J. D. Vance jest senatorem dopiero od 2023 r., czyli politykiem dosyć świeżej daty. Na pewno nie dysponuje jeszcze dużymi wpływami politycznymi, ale posiada talent retoryczny i potrafi dotrzeć do wyborców. Ma silnie konserwatywne poglądy w kwestiach światopoglądowych, m.in. aborcji. Dopiero czas pokaże, czy wyrośnie na tym stanowisku. Czy będzie traktowany przez Trumpa jako przyszły prezydent, czy jest to po prostu już szczyt jego ambicji i możliwości politycznych.
A jaki jest szczyt możliwości i ambicji Elona Muska?
– Jego roli rzeczywiście nie powinniśmy nie doceniać. Niechęć Muska do polityków z Partii Demokratycznej płynie co najmniej z dwóch źródeł. Po pierwsze poczuł się postponowany i zignorowany przez prezydenta Bidena w kwestii rynku samochodowego i konsultowania zmian. Jednak ważniejszą przyczyną było osobiste doświadczenie związane z uzgodnieniem płci przez jego syna, o którym mówi, że został zabity. Jest bardzo silnie negatywnie nastawiony do środowisk skrajnie lewicowych promujących zmianę płci u osób transpłciowych. Stąd wzięło się jego silne przekonanie, że musi poprzeć Donalda Trumpa, żeby uratować Amerykę. I rzeczywiście był gotów przeznaczyć gigantyczne środki. Najpierw kupił Twittera po to, żeby przywrócić konto Trumpa. Nie liczył się przy tym z kosztami związanymi ze spadkiem zainteresowania użytkowników i dochodów z reklam. W kampanii również przeznaczał gigantyczne sumy na poparcie Trumpa. Widać, że to jest osoba silnie zmotywowana do dokonania zmian. Będziemy mieli do czynienia z konserwatywną falą wymierzoną w tzw. woke culture, m.in. w wojsku. Nie sądzę jednak, żeby znacząco zmieniła się polityka w stosunku do związków partnerskich czy małżeństw osób tej samej płci. Stojąc na czele nowej agendy federalnej do spraw efektywności, Elon Musk zapewne doprowadzi też do ograniczenia wielu wydatków, co będzie bolesne dla najbiedniejszych wyborców, bo będzie wiązało się z ograniczeniem świadczeń społecznych.
Czy już kiedyś w historii USA biznes był tak blisko związany z prezydentem? Czy to ewenement?
– Ewenementem jest mieszanie przez Donalda Trumpa aspektów prywatnych i zawodowych oraz radykalne wykorzystywanie urzędu do promowania siebie i osób w swoim otoczeniu. Widać to nawet w tak drobnych sprawach, jak wykorzystywanie własnego hotelu do spotkań przywódców międzynarodowych. Częściowo może być to motywowane wizją wolności jednostki, którą miał również Ronald Reagan, ale jest to wizja w dużym stopniu zniekształcona poprzez osobistą chęć zysku i poluzowanie standardów etycznych, a wręcz brak zachowywania pozorów. Ale już prezydent Dwight Eisenhower ostrzegał w swoim pożegnalnym przemówieniu przed kompleksem militarno-przemysłowym, a wiceprezydent Dick Cheney poruszał się w swojej karierze między korporacjami militarnymi i administracją, ale formalnie niejednocześnie.
Co w takim razie doradziłby pan polskim politykom w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi pod kierownictwem administracji Donalda Trumpa?
– Doradzałbym pragmatyzm na wzór amerykański. Myślenie w kategoriach łączenia interesu narodowego Polski i Stanów Zjednoczonych, czyli połączenie hasła „America First” i „Poland First”. Prezydent Trump lubi robić interesy i lubi relacje transakcyjne. Ceni sobie osoby silne, niezależne i posiadające własną wizję.