Bankowość i Finanse | Sytuacja Sektora | Mimo problemów jest całkiem nieźle

Bankowość i Finanse | Sytuacja Sektora | Mimo problemów jest całkiem nieźle
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Od menedżerów niewiele zależy, wszystkie instytucje działają podobnie i operują na czynnikach, które są od nich niezależne. Banki są jak statki unoszące się i opadające na falach. Na szczęście są to dość duże statki i ciężko im zrobić krzywdę – uważa dr Tomasz Bursa, wiceprezes zarządu OPTI TFI SA. Rozmawiał z nim Jan Bolanowski.

W jakiej kondycji znajduje się dziś polski sektor bankowy?

– Sytuacja jest bardzo ciekawa. Sektor bankowy boryka się z poważnymi wyzwaniami, ale jego wyniki finansowe są znakomite. Po pięciu miesiącach osiągnął 17 mld zł, z czego cztery miliardy w samym maju. Możemy się spodziewać, że na koniec roku będziemy mieli niewidziany nigdy wynik na poziomie ok. 30 mld zł. I to pomimo wszystkich problemów nękających sektor.

Skoro jest tak źle, to czemu jest tak dobrze?

– Bezpośrednim powodem jest wysoki względem ostatnich lat poziom rynkowych stóp procentowych, pośrednio wynikający ze skokowego wzrostu inflacji. Sektor bankowy należy uznać za beneficjenta wysokiej inflacji. Praktycznie cały przyrost jego wyniku w porównaniu z sytuacją sprzed 2–3 lat wynika ze wzrostu stóp procentowych. W tym czasie WIBOR wzrósł o ok. 6,5% od najniższego poziomu, co w całości przełożyło się na dochody banków, natomiast oprocentowanie salda depozytów zwiększyło się w tym czasie mniej więcej o połowę tego ruchu. Mocno upraszczając, możemy powiedzieć, że przez te dwa lata banki oddały klientom połowę dodatkowych dochodów płynących ze zmiany poziomu stóp. Zadziałał efekt procentu na bardzo dużej sumie bilansowej. Przy skali aktywów polskich banków na poziomie blisko trzech bilionów złotych nagle pojawiły się kwoty idące w dziesiątki miliardów złotych. Dzięki temu banki mają środki, by zasypywać bieżące problemy.

Chodzi oczywiście o narastający problem frankowiczów?

– Tak, ale nie tylko. Rezerwy na kredyty frankowe to rzeczywiście największy zjadacz wyniku banków. Gdyby nie było tej sytuacji prawnej, to pewnie zysk sektora znalazłby się w tym roku w przedziale 40–50 mld zł. Zupełnie kosmiczny wynik. Jednak mniejszych lub większych obciążeń jest więcej.

Na przykład?

– Choćby wakacje kredytowe. Banki już w zeszłym roku awansem zawiązywały rezerwy na wakacje kredytowe w 2023 r. Można być pewnym optymistą, że to już nie wróci w takiej powszechnej formie, a i partycypacja klientów była mniejsza od spodziewanej. Gdyby jednak doszło do powtórki programu, to znów mówilibyśmy o miliardach złotych, może niewielkich miliardach, ale jednak.

Kolejną sprawą są wymogi kapitałowe MREL, które banki muszą spełnić do końca roku. Ten temat bardziej przewija się na razie w gronie profesjonalistów, a mniej w debacie medialnej, ale będzie on oddziaływał na koszt finansowania działalności bankowej w dłuższym terminie.

MREL to regulacja paneuropejska, dawno ogłoszona, dotyczy banków w wielu państwach. Na czym polega problem polskiego sektora z MREL?

– Banki w Europie Zachodniej rzeczywiście już w większości spełniły te wymogi, i to często kilka kwartałów temu. Polskie instytucje są na musiku, bo zbliża się deadline. Wpłynęło na to kilka czynników, m.in. negatywny sentyment związany z wojną w Ukrainie oraz fakt, że polski rynek obligacji jest dosyć płytki. Nie bardzo można było te emisje MREL-owskie przeprowadzać wcześniej, a teraz trzeba. To muszą być obligacje specjalnego typu, które będą kupować inwestorzy profesjonalni. Dla niektórych banków mogą wyjść nawet dwucyfrowe koszty tego zadłużenia. Zatem, niestety, to finansowanie może być drogie i będzie dodatkowym kosztem dla sektora.

O jakiego rzędu kwotach mówimy?

– To nie jest coś, co banki zabije. Według moich szacunków dodatkowe koszty będą rzędu 2–3 mld zł rocznie. Może niedużo, ale zawsze się dokłada, zwłaszcza że akurat wymogi MREL uważam za lekkie przeregulowanie rynku. Nie sądzę, żeby ich spełnienie zmniejszało jakoś istotnie ryzyko niewypłacalności banku.

A takie ryzyko narasta? W tym roku było już kilka głośnych przykładów bankructw banków na świecie. Czy dla banków nadchodzą trudniejsze czasy?

– Globalnie trwa bardzo dobry czas dla banków. Bankructwo kilku przedstawicieli sektora, które odbiło się echem medialnym, wynikało z tego, że były one źle zarządzane. Credit Suisse miał co prawda dobrą markę, ale fatalny zarząd i wieloletnie problemy. Sillicon Valley Bank z kolei posiadał źle stworzoną strukturę aktywów.

Zresztą, patrząc na tle Europy, polski sektor bankowy wypada bardzo dobrze. Jest nowoczesny, efektywny kosztowo i nawet pomimo wyroku TSUE odznacza się dobrą rentownością. Słabiej wypadamy natomiast pod względem dywersyfikacji przychodów z opłat i prowizji. I brakuje inicjatyw zmierzających do tego, by ten wynik rósł. Dziś w niektórych polskich bankach wynik odsetkowy stanowi 80% przychodów. To rozleniwia. Ale ten wynik nie zależy od banku, tylko od czynników zewnętrznych. Rada Polityki Pieniężnej podejmując decyzję o ruchu stóp o 100 pkt. baz. ma większy wpływ na wynik banku niż najbardziej śmiałe posunięcia zarządów.

Można coś na to poradzić?

– Zachęcam zarządy banków do dywersyfikacji przychodów. Dla inwestorów ma to dużą wartość. Nie chodzi o to, by w Polsce wynik z opłat i prowizji był wyższy od odsetkowego. Wydaje się to niewykonalne. Należy jednak dążyć do tego, by ta noga z opłat i prowizji była coraz silniejsza, ponieważ ona jest stabilniejsza. Pozwala to zmniejszać erozję zysków w momencie, gdy stopy procentowe zaczną spadać. Można do tego dążyć, biorąc za wzór JP Morgan czy dokonujące obecnie transformacji biznesowej banki włoskie.

Co jeszcze polskie banki mogą podpatrzeć u zagranicznej konkurencji?

– Wśród zachodnioeuropejskich banków w ostatnim czasie popularne stały się skupy akcji własnych na giełdzie. Banki są wyceniane przez rynek na poziomie 5–6 razy zysk, czyli tanio. Inwestorzy nie spodziewają się, że obecne zyski, nadzwyczajnie wysokie w związku z poziomami stóp procentowych utrzymają się w przyszłości. Dlatego zarządy banków, po wypłaceniu dywidendy, znaczną część zysku przeznaczają na wykupienie własnych tanich akcji z rynku, a następnie ich umorzenie. Dzięki temu, gdy w przyszłości wyniki się pogorszą, to zysk liczony na akcję dalej będzie przyzwoity. Robią tak m.in. banki włoskie i brytyjskie i jeśli będą w tym konsekwentne, to w ciągu najbliższych dwóch-trzech lat są w stanie z zysków kupić nawet 20–25% własnych akcji.

Polskie banki tego nie robią…

– Bo z powodu ryzyka systemowego nie są w stanie. Regulator niechętnie zgadza się dziś na dywidendy, a co dopiero na wykup akcji. Na pewno KNF ma w tym sporo racji, że trudno ryzykować uszczuplanie kapitałów banków w obecnej sytuacji. Patrząc ze strony inwestora, jest to jednak wyraźne niedomaganie polskiego sektora bankowego w porównaniu z Europą Zachodnią.

I dlatego polskie banki są tak słabo wyceniane na giełdzie?

– W dłuższym okresie to, czy kursy polskich banków wzrosną, zależy od kilku czynników. Po pierwsze od tego, na jakim poziomie zatrzymają się stopy procentowe. Po drugie, kiedy i w jaki sposób zostanie rozwiązany problem orzeczeń TSUE w sprawie kredytów frankowych. No i po trzecie, od tego czy banki będą dzielić się zyskiem z akcjonariuszami w formie dywidendy albo wzrostu wartości akcji. Dziś mimo rekordowych zysków wiele banków nie może sobie pozwolić na wypłatę dywidendy. Dla inwestora takie zyski widoczne jedynie w Excelu mają małe znaczenie. Są jak lizanie cukierka przez szybę.

A wojna w Ukrainie nie odbija się na kursie polskich banków?

– Dla inwestorów wojna skończyła się rok temu. Bezpośredni wpływ wojny na sytuację polskich banków jest minimalny, zwłaszcza że sektor nie miał dużej ekspozycji na Ukrainę. Pośrednio widzimy też, że poprawił się sentyment do ­polskiej gospodarki, obserwujemy umocnienie się złotego, co bankom pomaga. Zmniejszyła się również zmienność na rynkach, co w kontekście obligacji ważących coraz więcej w bankowych portfelach jest pozytywne. Uroczniony koszt ryzyka w sektorze bankowym wynosi 0,5–0,6%, to jest praktycznie głównie efekt statystyczny tworzenia rezerw.

Niskie ryzyko powinno chyba przyciągać inwestorów?

– Banki przez lata osiągały niskie poziomy rentowności, bo zwrot z kapitału w poprzednim dziesięcioleciu wynosił zaledwie ok. 6–7%. Dla inwestorów to nie są zadowalające wyniki. Teraz właściwie wracamy do normalności. Gdyby rozwiązane zostały pozostałe problemy, o których mówiliśmy, czyli kwestia kredytów frankowych, wakacje kredytowe itp., to wynik sektora bankowego wynosiłby ponad 40 mld zł. Oznaczałoby to zwrot z kapitału sektora bankowego na poziomie kilkunastu procent. To już jest solidny zwrot, który inwestorzy by docenili.

Jednak problemy raczej nie znikną, a stopy pewnie zaczną spadać.

– To prawda, niektórzy członkowie RPP już mówią o obniżkach stóp. Konsensus makroekonomiczny też zakłada spadki. Paradoks może polegać na tym, że mimo rozwiązania problemu TSUE i uwolnienia rezerw, sektor bankowy będzie miał w przyszłości gorsze wyniki niż obecnie. Właśnie z powodu niższych stóp procentowych. Gdyby problem frankowiczów nasilił się przy poziomie WIBOR-u, jaki mieliśmy przed pandemią, to byłby bardzo duży problem dla sektora. Dzięki wysokim stopom te kłopoty można jakoś wchłonąć. Banki mają szczęście, że stopy są tak wysokie, bo to pozwala gromadzić rezerwy.

Szczęście w nieszczęściu.

– Tak, bo taka sytuacja ma oczywiste wady. Sektor bankowy zamiast akumulować kapitały przejada zyski. To nie chodzi tylko o to, że nie wypłaca dywidend. Problemem może okazać się przyszłe finansowanie gospodarki. Same koszty transformacji energetycznej szacuje się na 500–600 mld zł w ciągu najbliższej dekady. Przyjmując istniejący obecnie w sektorze lewar na poziomie ok. 12 razy oznacza to konieczność powiększenia aktywów banków o 30–40 mld zł. Do tego dochodzą jeszcze inne potrzeby pożyczkowe sektora prywatnego i skarbu państwa. Zamiast odkładać na to pieniądze, banki odkładają na zwroty dla frankowiczów.

I wciąż nie zebrały tyle, ile potrzeba.

– Według raportu ZBP, ze zbieraniem rezerw jesteśmy gdzieś w połowie drogi, ale mnie wydaje się, że to zbyt konserwatywne podejście i banki mogą być lekko przerezerwowane. Chyba nie ziści się aż tak czarny scenariusz, na który się obecnie szykują banki i za kilka lat część rezerw będzie można uwolnić. ZBP szacuje kwotę kredytów frankowych, które zostaną unieważnione przez sądy, na 70–80 mld zł. Dotychczas mieliśmy ok. 40 mld zł rezerw, na koniec tego roku będzie pewnie ok. 55 mld zł. Oznaczałoby to, że mamy już 70% kwoty zarezerwowane. Czy naprawdę tak będzie, że frankowicze efektywnie będą spłacać tylko 30% uzyskanego kredytu? Według mnie nie powinno się do takiej sytuacji dopuścić, bo takie rozwiązanie bardzo wpłynie na finansowanie gospodarki w przyszłości. Zmniejszy się też zaufanie banków do klientów. Należałoby wypracować ustawowe rozwiązanie. W innych państwach to się udało.

Jak dotąd woli ze strony ustawodawcy nie widać, więc banki liczą na siebie.

– Dla banków trwa wyścig z czasem. Sprawy frankowe będą się toczyć dłużej niż RPP będzie czekać z obniżkami stóp procentowych. To jest pewne. Dlatego widzimy takie duże rezerwowanie. Banki się spieszą, żeby wykorzystać koniunkturę. Nawet jeśli pierwsza obniżka stóp miałaby miejsce pod koniec tego roku, to na wynik banków będzie to miało wpływ dopiero w połowie 2024 r. Od dziś banki mają jeszcze rok dobrych wyników odsetkowych na to, by tworzyć rezerwy. Myślę, że w dwa–trzy lata banki chcą temat rezerw na TSUE zamknąć. Nawet jeśli procesy frankowe będą się jeszcze ciągnęły z 10 lat, to banki będą już zarezerwowane. Zresztą nie wiadomo jak się przyszłość potoczy. Klienci mogą zachować się inaczej, może się zmienić kurs złotego wobec franka. Umocnienie polskiej waluty o 10% oznacza przecież uwolnienie kilku miliardów złotych. Ale myślę, że większych realnych strat w wyniku problemów frankowych uda się uniknąć.

Poziom stóp procentowych, wyroki sądów, kursy walut. Najważniejsze czynniki ryzyka dla banków są od nich niezależne?

– W ostatnich latach banki stały podobne do spółek cyklicznych, np. surowcowych. Dlaczego Apple jest wyceniany 25 razy zysk? Bo jest spółką prywatną w Ameryce i jego wynik zależy tylko od własnych działań, od tego jakie produkty oferuje klientom. Polskie banki są wyceniane znacznie słabiej, bo są bardzo uzależnione od czynników zewnętrznych i regulacji. Gdybyśmy na czele polskiego banku postawili Tima Cooka z Apple, to on by wiele nie zmienił w ich wynikach i w konsekwencji w wycenie. Od menadżerów niewiele zależy, wszystkie instytucje działają podobnie i operują na czynnikach które są od nich niezależne. Banki są jak statki unoszące się i opadające na falach. Na szczęście są to dość duże statki i ciężko im zrobić krzywdę.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK