Bankowość i finanse | Gospodarka | Europa nie jest w pełni zintegrowana

Bankowość i finanse | Gospodarka | Europa nie jest w pełni zintegrowana
Ernest Pytlarczyk. Fot. BNP Paribas
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Kontynent jest bardzo rozdrobniony pod względem rynków finansowych. W kwestii regulacji, pomimo europejskich dyrektyw, wciąż nie ma pełnej harmonizacji na poziomie regulacji krajowych. A z punktu widzenia gospodarczego taka mądra harmonizacja przepisów jest kluczowa. Z drugiej strony Europa ma bardzo duży rynek wewnętrzny, który jest bardzo atrakcyjny dla innych bloków gospodarczych i w związku z tym powinna go chronić – uważa dr Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista Banku Pekao SA. Rozmawiał z nim Jan Bolanowski.

Raport Draghiego pokazuje, że gospodarka europejska straciła konkurencyjność wobec Stanów Zjednoczonych i Chin. Czy Europa, a w związku z tym i Polska jest skazana na przegraną w tym światowym wyścigu?

– Raport rzeczywiście nie jest optymistyczny. Wskazuje, że Europa ma kłopot z regulacją i z innowacyjnością. To oznacza problemy z konkurencyjnością na tych polach, na których Europie zależy. Unia Europejska nie chce bowiem konkurować kosztowo w tradycyjnych, pracochłonnych przemysłach, tylko w tych branżach, gdzie aktualnie tworzona jest największa wartość dodana. Chodzi przede wszystkim o przemysł i usługi wysokich technologii, jak choćby generatywna sztuczna inteligencja. Wystarczy jednak spojrzeć na wyceny spółek, by zobaczyć, że giełdy w Europie są zdominowane przez podmioty starej gospodarki, jak konglomeraty przemysłowe, energetyczne, firmy farmaceutyczne czy banki. Z kolei w Stanach Zjednoczonych wśród dziesięciu największych spółek aż dziewięć reprezentuje technologie, a dziesiątą jest fundusz inwestycyjny Berkshire Hathaway, który w swoim portfelu ma również podmioty nowej gospodarki.

Jest szansa, by zmienić ten profil gospodarczy Europy i nadgonić dystans do światowej czołówki?

– Raport zawiera sporo rekomendacji. Znaczna część z nich sugeruje pewien wzrost protekcjonizmu gospodarczego, w odpowiedzi na faktyczny wzrost protekcjonizmu na świecie. Raport wskazuje, że Europa powinna znacząco zwiększyć nakłady inwestycyjne i żeby duże środki na inwestycje przekazał sektor państwowy. Wydaje mi się, że problem został rzeczywiście dobrze zdiagnozowany. W UE są państwa, które mają na to przestrzeń fiskalną. Przykładem są Niemcy, które aktualnie mają niskie długi i deficyt oraz niskie stopy procentowe i dyskusja nad tym, by w tym newralgicznym momencie wydać więcej pieniędzy na inwestycje, jest jak najbardziej zasadna. Prawdopodobnie ze względu na nowe rozdanie po wyborach będzie większa szansa na wzrost wydatków publicznych w Niemczech.

Jeśli jednak chodzi o Europę, to poważny problem leży w niepełnej integracji. Kontynent jest bardzo rozdrobniony pod względem rynków finansowych. W kwestii regulacji, pomimo europejskich dyrektyw, wciąż nie ma pełnej harmonizacji na poziomie regulacji krajowych. Z punktu widzenia gospodarczego taka mądra harmonizacja przepisów jest kluczowa. Z drugiej strony Europa ma bardzo duży rynek wewnętrzny, który jest bardzo atrakcyjny dla innych bloków gospodarczych i w związku z tym powinna go chronić. Przykładem jest nieuczciwy, mocno subsydiowany, chiński eksport. Europa jako blok gospodarczy powinna prowadzić efektywną i mądrą politykę celną, tak jak ma własną politykę klimatyczną odmienną niż w innych blokach gospodarczych. To wszystko wymaga jednak sprawności prawnej i synchronizacji, bo zbyt skomplikowany i dziurawy system ceł może okazać się strzałem w stopę.

Czy wybór Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych to dla Unii Europejskiej szansa na mobilizację i przyspieszenie integracji, czy raczej zagrożenie i ryzyko rozbicia jedności?

– Agenda Donalda Trumpa jest jasna. America First oznacza, że interesy USA będą zawsze na pierwszym miejscu i dobór środków będzie podporządkowany temu celowi. Jeśli okaże się, że istnieje szansa na ogrywanie Unii Europejskiej i dogadywanie się bilateralne z poszczególnymi państwami, to Donald Trump to wykorzysta. Dla Europy jest to moment newralgiczny, bo dwie największe gospodarki – Niemcy i Francja – mają poważne problemy. To oznacza, że Europa znajduje się aktualnie bez silnego przywództwa, które zawsze płynęło z jednego z tych dwóch najsilniejszych krajów. W konsekwencji Unia Europejska wydaje się mniej spójna i to będzie pewnie przez prezydenta USA wykorzystywane.

Z drugiej strony może tak się zdarzyć, że forsowanie agendy Donalda Trumpa może spowodować w Europie dążenie do spójnej odpowiedzi. Każdy kraj w Europie musi mieć świadomość, że nawet jeśli jego bezpośrednia wymiana handlowa ze Stanami Zjednoczonymi nie jest duża, to wpływ pośredni przez inne kraje Unii jest już spory. Przykładowo, Polska ma niezbyt znaczącą wymianę handlową z USA i jeszcze notuje deficyt, czyli mogłoby się wydawać, że cła nie są dla nas specjalnie groźne. Jednak Niemcy mają duże obroty i wysoką nadwyżkę w handlu ze Stanami, a są one naszym głównym partnerem handlowym. Na cła musimy patrzeć szerzej. Konieczne jest uwzględnienie europejskiego mianownika i wypracowanie zsynchronizowanej odpowiedzi. Problem jest taki, że wypracowanie wspólnej polityki celnej w UE może potrwać. W wąskim sensie (co oclić i w jakiej skali w odpowiedzi na działania USA) to w ogóle nie jest problem i – moim zdaniem – będzie szybko rozwiązany. Problemem jest wypracowanie szerszej odpowiedzi na atak (celna + fiskalna + przemysłowa).

Wspomniał pan o kryzysie w Niemczech. Jakie są jego przyczyny?

– Niemcy nie pierwszy raz przechodzą przez taki kryzys. Na początku lat dwutysięcznych miały podobne problemy z konkurencyjnością. Pisałem wtedy doktorat w Niemczech i pamiętam, że panowała przygnębiająca atmosfera. To w tamtych czasach należy szukać korzeni partii Alternative für Deutschland. Niemcy się z tego otrząsnęły. Pojawił się apel hamburski, czyli apel profesorów o zliberalizowanie gospodarki. Pomogły reformy, takie jak Hartz IV i cała agenda kanclerza Gerharda Schroedera, jednak w dużym stopniu pomogło otoczenie zewnętrzne. Ze względu na szybki wzrost kosztów pracy w naszym regionie, który w tym okresie szybko nadganiał zaległości, relatywnie poprawiła się konkurencyjność pracy w Niemczech.

Obecnie Niemcy mają inne wyzwanie – zagrożona jest perła w koronie ich gospodarki, czyli przemysł samochodowy. Ta branża bazowała przez lata na silniku diesla i temu podporządkowane zostały inne sektory, jak przemysł chemiczny czy metalowy. To jest jednak tradycyjny przemysł i stara technologia. Istnieją duże obawy, że niemiecki przemysł po prostu nie załapał się na nowy trend elektromobilności. Widzimy, że jego wytwory są gorsze i droższe od chińskich. Stąd próba odgrodzenia się cłami, ale ta ekspansja Chińczyków w Europie jest już zaawansowana i cła niewiele pomagają. Chiny stawiają w Europie fabryki i montownie, co stanowi bardzo duże zagrożenie dla niemieckiego przemysłu, ale też dla Polski. Cała architektura związana z tym, że jesteśmy poddostawcami dla branży automotive, może zostać naruszona, bo firmy chińskie wcale nie muszą korzystać z naszych poddostawców.

Dodatkowo tym słoniem w składzie porcelany jest fakt, że niemiecka gospodarka i transformacja energetyczna w dużym stopniu bazowała na tanim gazie z Rosji. Rosja miała znaczenie sektorowe (chemia) i jako wygodny dostawca. To samo z transformacją energetyczną – gaz jako taki nie był problemem (USA ma podobny udział w miksie), problemem była rola Rosji i brak alternatyw. Po odcięciu od źródła taniej energii Niemcy przestają być konkurencyjne w wielu branżach, szczególnie w przemyśle chemicznym. W Niemczech i w ogóle w Europie energia jest dwa-trzy razy droższa niż w USA. Dlatego energochłonne branże nie lokują tu tak chętnie inwestycji. Europa ma problem z tym, że na pewne trendy technologiczne zareagowała z opóźnieniem. Oprócz elektromobilności mówimy też o GenAI. Co prawda we Francji są obiecujące środowiska startupowe i system dofinansowania – słynny Mistral, który zadziwił świat – ale generalnie ta technologia też bazuje na taniej energii, bo duże centra obliczeniowe mogą potrzebować nawet gigawata mocy.

Niemcy mogą przezwyciężyć te trudności?

– W Niemczech obowiązuje tzw. reguła czarnego zera, czyli po prostu hamulec fiskalny. Społeczny konsensus zakładał, że się nie zadłużamy, tylko redukujemy dług. Spowodowało to np., że w słabym stanie znajduje się niemiecka infrastruktura energetyczna, kolejowa i drogowa. Niemcy musiałyby teraz skorzystać z tego, że są bardzo niskie stopy procentowe i pieniądze na inwestycje można tanio pożyczyć. Jak mówiłem, istnieje przestrzeń fiskalna, a ze strony całej Unii oczekiwanie, że Niemcy staną się takim kołem zamachowym. Na pewno na takie niemieckie inwestycje bardzo pozytywnie zareagowałaby polska gospodarka. Ponieważ jesteśmy bardzo połączeni i bardzo wyczuleni na to, co się dzieje w niemieckiej gospodarce.

A czy nowo ogłoszona strategia gospodarcza rządu Donalda Tuska dobrze odpowiada na te wyzwania i wpisuje się w refleksje z raportu Draghiego?

– Ta strategia jest absolutnie osadzona w kontekście europejskim. Wybrzmiewają w niej też duże ambicje polskiego społeczeństwa. Oczywiście duże projekty infrastrukturalne muszą wrócić, chodzi też o uporządkowanie i zliczenie inwestycji już istniejących i zaplanowanych. Nowa strategia stawia na projekty wpisujące się w transformację gospodarki, zwłaszcza pod kątem energetycznym. Jeśli chcemy utrzymać konkurencyjność gospodarki, to jest absolutnie kluczowe, by inwestować w transformację energetyczną i wyrównać boisko dla polskich firm. W strategii znalazł miejsce także fundusz deeptech, czyli coś co bardzo nawiązuje do raportu Draghiego. W naszym raporcie o konkurencyjności wskazywaliśmy, że polski rynek kapitałowy jest absolutnie nieadekwatny do wielkości gospodarki, podobnie za mały jest sektor bankowy. Brakuje kapitału, który miałby dedykowany odpowiednio wysoki poziom ryzyka, żeby inwestować w nową gospodarkę, w startupy. Fundusz deeptech to jest właściwe zaadresowanie tego tematu. Kibicował będę też wszelkim inicjatywom deregulacyjnym.

To dobry pomysł, że do deregulacji rząd angażuje biznesmena?

– Trudno orzec, to się dopiero z czasem okaże. Nawiązanie do tego, co się dzieje w Stanach jest ewidentne. Widzimy, że za oceanem ten proces napotyka na opór, ale ja jestem optymistą co do deregulacji. Bo jak nie teraz, to kiedy?

Widzi pan szansę na to, że wyższe inwestycje i deregulacja przełożą się na wzrost innowacji?

– To nie jest takie proste. W Polsce mamy taki problem, że im wyżej idziemy w systemie edukacji, to coś złego zaczyna się dziać. Czyli jest dobra podstawówka, dobre liceum, niezłe studia, ale znacznie gorzej wygląda to z patentami i komercjalizacją badań. Nasza nauka jest odłączona od gospodarki, uczelnie nie muszą ze sobą konkurować ani zabiegać o środki. Ten brak rynku nie sprzyja innowacyjności. W wartościach nominalnych mamy podobne wydatki na badania i rozwój jak Izrael, ale za to 12 razy mniej patentów. Ponadto nasza gospodarka nie jest jeszcze na takim poziomie, żeby firmy mogły konkurować tylko przez innowacje. Cały czas konkurujemy niskimi kosztami pracy i niską ceną. To nie jest otoczenie, w którym innowacje się rodzą. Z drugiej strony do innowacyjności skłania zagrożenie ze strony Rosji i wojna na Ukrainie, które będą sprzyjały sektorowi militarnemu. Jesteśmy w podobnej sytuacji jak kiedyś Korea Południowa, Tajwan czy właśnie Izrael.

Wspomniał pan, że polskie społeczeństwo ma ambicje. Czy osłabienie Niemiec i Francji stwarza realną szansę, by to Polska stała się liderem i nowym silnikiem wzrostu w Europie?

– Można powiedzieć, że jesteśmy takim silnikiem, jeśli się spojrzy pod kątem szybszego wzrostu i rosnącego udziału w gospodarce UE. Wciąż jednak nasza gospodarka jest sześciokrotnie mniejsza od niemieckiej, więc to siłą rzeczy za mała skala, żeby pociągnąć całą Unię. Niemcy są ciągle najważniejsze, ale my systematycznie gonimy. Jestem optymistyczny, jeśli chodzi o ten rok. Spodziewam się, że osiągniemy wzrost PKB na poziomie 4% Widzimy, jak odpalają się kolejne silniki wzrostu. Do tej pory to była konsumpcja, teraz to będą inwestycje. Myślę, że na koniec roku zobaczymy dwucyfrowy wzrost inwestycji w ostatnim kwartale.

To będą inwestycje publiczne, czy zachęcony przykładem swój wkład włoży także sektor prywatny?

– To będą głównie inwestycje publiczne, w dużym stopniu w oparciu o środki z KPO, dlatego że ta absorpcja jest mocno przyspieszona. BGK udziela pożyczek z KPO, które są bardzo nisko oprocentowane, co trochę wypycha kredyt bankowy w tym momencie, ale efekt dla gospodarki będzie taki, że już w tym roku powinniśmy zobaczyć duże liczby, jeżeli chodzi o inwestycje.

A jak to wpłynie na kwestie inflacyjne i stopy procentowe?

– W tej kwestii mamy mniejsze powody do optymizmu. Spodziewamy się, że inflacja bazowa w tym roku jednak będzie podwyższona, bo rynek pracy jest ciągle dość rozgrzany, na co wpływ ma demografia i pewne odpływy imigrantów. Ceny usług cały czas rosną, dlatego należy oczekiwać inflacji bazowej rzędu 3,5–4%, co nie jest komfortowe. Stopy procentowe są obecnie dużym hamulcem dla gospodarki. W tym momencie dziejowym, kiedy ruszają inwestycje publiczne, to żeby ruszyły inwestycje prywatne, te stopy być może powinny być mniejsze. Rachunek ekonomiczny przy obecnym poziomie stóp procentowych jest wyzwaniem dla prywatnych inwestycji. Myślę jednak, że w tym roku stopy nie będą dużo niższe – realnie o 50 może 100 punktów bazowych – i podwyżek można oczekiwać w drugiej połowie albo wręcz w końcówce roku. Oczywiście dla banków otoczenie wysokich stóp procentowych generuje dobre wyniki, ale dla gospodarki może nie być to optymalna równowaga.

Jakie zadania stoją przed sektorem bankowym w związku z nową strategią rządu?

– Banki przygotowują się do tego, żeby móc finansować transformację energetyczną. Po pierwsze, te projekty muszą być bankowalne, czyli posiadać odpowiedni poziom ryzyka. Po swojej stronie sektor bankowy musi wykształcić odpowiednią ekspertyzę branżową, bo banki nie zawsze dysponują ekspertyzą w takich branżach, jak OZE, energetyka, transport. Oczywiście banki mają kapitał, poziom kredytów do depozytów wynosi 70% i jest najniższy w historii. Mamy przestrzeń do tego, żeby banki finansowały transformację. Na razie mamy problem z popytem i pewnym dostosowaniem apetytu na ryzyko banków, co do uruchamianych projektów. Sektor jest silny kapitałowo, bo ma za sobą lata wyższych stóp procentowych, które skutkowały poprawą zyskowności banków i odbudowaniem buforów kapitałowych. To się teraz przyda do finansowania inwestycji.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK