Bankowość i Finanse | ESG – Firechat | My decydujemy, co chcemy robić albo czego nie chcemy

Bankowość i Finanse | ESG – Firechat | My decydujemy, co chcemy robić albo czego nie chcemy
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
O szczycie w Rio, protokole z Kioto, ekorozwoju i wielu innych kwestiach, które od lat 90. są poruszane na wielkich konferencjach z Michałem Popiołkiem, dyrektorem zarządzającym w mBanku i prezesem mInvestment Banking rozmawiał dr Przemysław Barbrich.

Fundamentalne pytanie brzmi – czy zrównoważony rozwój, zielona transformacja w tej chwili to moda, konieczność czy może zmiana strukturalna, która – choć wolno – to z całą pewnością nastąpi?

– Oczywiście, że to nie moda, to już jest coś, co z nami zostanie na zawsze. Wynika to z paru względów. Zacznijmy od względu regulacyjnego, który w zakresie ESG poszedł tak daleko, przynajmniej w Europie, że z tego już się nikt nie wycofa. Regulacji w tym zakresie, nie tylko w Europie, ale na całym świecie, mamy aktualnie ponad 600. Oczywiście zawsze można powiedzieć, że to biurokraci je wymyślili, ale pamiętajmy skąd się to bierze – ze zmian klimatycznych, porozumień co do ograniczenia emisji CO2, a co za tym idzie zmian klimatu i ocieplania się Ziemi.

Do tego dochodzą kwestie społeczne. Są one równie istotne i musimy dbać też o inne, poza E, litery z tria ESG, żeby świat się zmieniał na lepsze. Organizacje i instytucje rządowe podejmują decyzje, ale tak naprawdę na końcu stoi za tym konkretna osoba – ten Smith czy Kowalski, który ma też swoją agendę prywatną, też chce żyć w lepszym świecie. Nie zapominajmy, że to ludzie podejmują decyzje, przynajmniej na razie.

Zakłada pan, że chcemy żyć w lepszym świecie. Wiadomo, że jak zapytamy, czy chcemy być piękni, młodzi i bogaci, to odpowiedź zawsze będzie pozytywna, ale jak postawimy pytanie inaczej – „czy chcę mieć tu i teraz, czy chcę dla moich wnuków?” – to obawiam się, że ta odpowiedź nie będzie już tak jednoznaczna. Większość, która bardzo często wywiera wpływ na to wszystko, co się społecznie dzieje, chce mieć tu i teraz, a nie myśli o tym, co będzie za 30 czy 50 lat.

– Nie wiem, znakiem naszych czasów jest to, jak dzisiaj funkcjonujemy w świecie polityki. Jeśli spojrzymy na przeciętny rząd, w przeciętnym kraju, to on rzadko myśli długoterminowo. Myśli raczej w perspektywie kolejnych wyborów i tego, jak je wygrać. Tutaj – pewnie paradoksalnie – wzorem dla nas powinni być np. Chińczycy, którzy w ogóle nie myślą w perspektywie jutro – pojutrze – za 5 lat. Oni myślą w perspektywie 30–50 lat. Nie oceniam ich działań pod kątem tego, czy są dobre, ale trzeba wiedzieć, że Chińczycy inwestują w Afryce od 20 lat. Dla przykładu, kiedy my się zorientujemy, że Afryka już jest bardzo chińska, to już będzie za późno.

Wracając do pytania, my całą agendę ESG właśnie wkładamy na tory długoterminowe. Nie walczymy o to, czy my będziemy mieli czyste powietrze, myślmy o tym, czy nasze dzieci będą je miały.

Przypomniały mi się słowa profesora Kesenberga, to były lata 90. Powracam uparcie do tego protokołu z Kioto. Tam też mówiono „pomyślmy o naszych dzieciach, pomyślmy o kolejnych pokoleniach”, jak wprowadzano np. ograniczenia dotyczące gazów cieplarnianych. Ten temat co jakiś czas powraca przy okazji zrównoważonego rozwoju i popatrzmy na to, co się stało dzisiaj po 30 latach. Efekt mamy taki, jaki mamy, tzn. tych gazów produkujemy znacząco więcej i całe te założenia długoterminowe, które wtedy były tworzone, nie zostały zrealizowane. Co prawda rzeczywistość inwestycyjna powoduje, że inwestorzy są coraz bardziej zainteresowani tym, żeby podążać za światowymi trendami i za ESG. Jest jednak całkiem spora grupa tych, którzy mówią ostrożnie w tym obszarze. Jakby pan miał dzisiaj odpowiedzieć na pytanie „kupuj, czy obserwuj inwestycje związane z ESG”, to co by pan odpowiedział?

– Biorąc pod uwagę to, gdzie jestem i co robię, to nie ma innej odpowiedzi niż kupuj, i to „strong buy”. Wiele razy się spotykam z argumentami z tzw. drugiej strony, że my inwestujemy w coś, co jest dużo droższe, że przestajemy być konkurencyjni, że Chińczycy tego nie robią, że Amerykanie to robią słabo, że mamy jeszcze całe obszary na świecie, które są tą agendą nie objęte. Mamy przede wszystkim Indie, które mówią „co nas to w ogóle interesuje, my przez lata byliśmy niedoinwestowani, my też chcemy zacząć funkcjonować trochę na waszym poziomie”. To jest wyzwanie, żeby ich wesprzeć i pomóc, bo my jesteśmy zupełnie gdzie indziej i wymuszanie na nich regulacji, zobowiązań do obniżenia emisji, jest trochę nie w porządku.

To jest oczywiście temat otwarty, ale patrząc z punktu widzenia tego, czy to się opłaca, powiem znowu – długoterminowo to się opłaca, chociażby patrząc na literkę „E” i wytwarzanie energii elektrycznej. Dzisiaj każde źródło energii, które nie jest odnawialne, ma taką charakterystykę, że po pierwsze kosztuje w inwestycji dosyć dużo, ale później wymaga paliwa. Nawet jeśli będzie to elektrownia atomowa, to później jest jej potrzebny uran i woda. Ta energetyka de facto jest skazana na niepowodzenie. Ona w długim terminie nie ma prawa istnieć.

Jeśli mówimy o energetyce odnawialnej, to jako pierwsze skojarzenie mamy panel fotowoltaiczny na domu sąsiada. Codziennie wychodzimy do ogrodu i widzimy, że on sobie na jego dachu stoi. Oczywiście spada mu sprawność po pewnym czasie, ale on dalej tam jest, słońce świeci i produkuje prąd. Spójrzmy na farmy wiatrowe. W mBanku mamy to szczęście, że sfinansowaliśmy chyba pierwszą farmę wiatrową w Polsce i ona do dzisiaj funkcjonuje. Koszty utrzymania są znikome, a produkcja prądu stała.

Myślę o zmianie paradygmatu z różnych paliw, które są mniej odnawialne albo nieodnawialne na to, że mamy de facto energię w pewnym momencie za darmo, bo jak już powstaną te wiatraki, te farmy fotowoltaiczne, to po prostu będziemy mieć zawsze produkcję prądu. Długoterminowo jak najbardziej to ma sens i to widać na przykładzie Niemców, którzy za chwilę będą mieli dużo farm wiatrowych zamortyzowanych i energię będą mieli znacznie tańszą.

Temat energetyki węglowej wraca regularnie. Bankowcy zapowiadają że nie będą tej energetyki finansować. Tylko potem jakoś się dziwnie okazuje, że dopiero za kolejnych pięć lat, na końcu jest zawsze bilans zysków i strat, albo jest na zielono, albo jest na czerwono. Jak wyceniać to oddziaływanie na środowisko w bilansach. Przecież jeśli tego nie uczynimy, to zawsze będziemy mieć do czynienia z wyższością czystego zysku nad ochroną środowiska?

– Tu jest wiele możliwości działania, bo po pierwsze państwo jako takie ma mnóstwo instrumentów, którymi może zarządzać i powodować, że coś jest nieopłacalne, a coś jest bardziej opłacalne. Nie mówię o tym, żeby podatki wprowadzać z dnia na dzień, ale istnieje opcja wprowadzania daniny czy też różnych akcyz, które będą dotyczyły np. energii z różnych źródeł. To jest bardzo proste od strony regulacyjnej, gorzej ze stroną decyzyjną, ale to już polityka.

Najlepszym przykładem są papierosy, bo nie zakładam, że ktoś powie, że one są zdrowe, ale dalej są produkowane, a państwo z tego korzysta. Gdyby nie akcyza, papierosy byłyby dużo tańsze. Tu mamy różnicę pomiędzy kosztem wytworzenia produktu i ogromną ceną sprzedaży na końcu. W energetyce można zadziałać podobnie.

My od lat nie finansujemy już tzw. czarnej energetyki właściwie w żadnej postaci, niektóre banki wcześniej też to zadeklarowały, niektóre robią to dopiero teraz. Efekt jest dzisiaj taki, że gdybym chciał zbudować kopalnię węgla kamiennego, to muszę ją sfinansować z własnych środków. Nie ma w praktyce możliwości pozyskania kredytu na ten cel. Jeśli nie mam dostępnego finansowania, to zaczynam robić coś innego. Takich instrumentów i sposobów wymuszania zmian na rynku jest mnóstwo, tylko trzeba umieć z tego korzystać i to wspierać. Jestem spokojny co do tego, czy my mamy możliwości zadziałania. Mniej jestem spokojny i czasami ogarnia mnie wręcz przerażenie, co do tej sfery polityczno-decyzyjnej.

Mieliśmy promować samochody elektryczne, ba, produkować własnego elektryka Izerę i co? I nic. Samochody elektryczne nadal są znacząco droższe od spalinowych i nic w tej sprawie tak naprawdę się nie robi.

– Mogę tylko potwierdzić. Samochody elektryczne to mój konik. Sam jeżdżę elektrykiem. Dzisiaj to jest problem ekonomiczno-efektywnościowy, te samochody są droższe niezależnie od wsparcia państwa. Oczywiście ktoś powie – trzeba na nie inaczej patrzeć, bo one będą miały dłuższe przebiegi i będą dłużej używane. Nie zmienia to faktu że są za drogie. Druga kwestia to koszt ładowania – cena przejechania 100 km na szybkiej ładowarce to dziś ok. 70–80 zł. To jest praktycznie tyle samo, jak nie drożej, co samochód benzynowy, już nie mówiąc o dieslu. Brakuje więc argumentu czysto ekonomicznego: „używaj elektryka będziesz taniej jeździł”. Nie ma dzisiaj instrumentów wsparcia. Ładowarki powinny być ­dotowane, Unia Europejska powinna zadziałać tak, żeby ten prąd był po prostu tańszy. Najlepiej na ludziach wymusza się zmianę, dając im argumenty ekonomiczne, czyli pokazując „to będzie dla ciebie korzystniejsze”. Ciężko przestawić wszystkie te stare 20-letnie diesle w Polsce na elektryki, kiedy ten elektryk będzie kosztował naście razy drożej niż diesel. Tutaj widzę rolę państwa, Unii Europejskiej i myślę, że tutaj się jeszcze za wiele nie wydarzyło. Porównując  to do naszego ulubionego zimowego sportu – jesteśmy jeszcze w takim przedskoku, jedziemy po skoczni i dopiero dojeżdżamy do progu. Ale już wkrótce będziemy się z niego wybijali.

Nie ma pan takiego poczucia, znów wracam do Kioto i Rio, że cały czas bieżąca polityka już nie  tylko w tym wymiarze krajowym, europejskim, ale i światowym, wpływa na to, że rozwiązania proekologiczne schodzą na plan dalszy. Może czas stworzyć ruch społeczny, wywrzeć presję, żeby to, co jest zapowiadane wreszcie się zadziało i żebyśmy przestali mówić o tym, że nasze wnuki albo prawnuki będą miały lepiej, tylko żeby po prostu za 10 lat było lepiej?

– Nie jestem strategiem politycznym, więc nie znam odpowiedzi na takie pytania. Ale na końcu wszystkie te decyzje podejmują ludzie. My decydujemy, co chcemy robić, albo czego nie chcemy robić – czy zamierzamy wrzucić do pieca kalosze i je spalić, czy chcemy jeździć elektrykiem, czy chcemy założyć sobie fotowoltaikę na dachu. I oczywiście to są częściowo decyzje ekonomiczne, ale częściowo są to decyzje, które ludzie podejmują świadomie, nawet jeśli to nie jest ekonomicznie wskazane, bo chcą czuć, że używają zielonego prądu. To ludzie decydują. To my głosujemy. Dlatego ruchy społeczne są najważniejsze. Gdyby demonstracje chodziły po Warszawie, postulując: „chcemy zielonej energii, nie chcemy węgla…” i te demonstracje byłyby naprawdę duże, to politycy automatycznie zaczęliby o tym myśleć. Może to jest ważne, może musimy coś z tym zrobić dalej. To obywatele muszą to wymuszać i pokazywać, że to jest ważne, że ta agenda się zmieniła, że naprawdę chcemy to zmienić. Naprawiać środowisko i otoczenie, w którym żyjemy. Wydaje mi się, że to jest jedyna realna recepta. To też jest rola nowoczesnej bankowości – sfinansujemy to, co wesprze zieloną zmianę. Tego, co jej przeczy, nie.

A jak wygląda to na przestrzeni lat w praktyce w mBanku, w mInvestment? Czy to jest taki znaczący wzrost, taki już odczuwalny?

– Na wspieranie zielonej transformacji postawiliśmy już dawno temu, zanim jeszcze się o tym głośno mówiło. Finansowaliśmy pierwszą farmę wiatrową w Polsce i od tej pory jesteśmy liderem w energetyce wiatrowej, teraz też w fotowoltaice i biogazowniach.

Kiedy rozmawiam z inwestorami ze świata, to oni mówią, że Polska jest jednym z krajów, gdzie chcą się rozwijać, bo nasz kraj jest „niedoważony” w zakresie inwestycji proekologicznych. Przynajmniej w porównaniu do Europy Zachodniej. Obecnie wydajemy na zieloną energię spore kwoty, w strategii mamy przeznaczone na ten cel 10 mld zł, z czego 5 mld to środki własne, a 5 mld zmobilizowane od klientów i od innych banków. To są liczby, które z pewnością zrealizujemy. Oczywiście stawiamy nie tylko na samą transformację energetyczną, ale też na pozostałe elementy agendy ESG. Dla mBanku to  dziś priorytet.

Digital Banking Academy
Źródło: BANK.pl

We wrześniu wracamy z jesienną edycją Digital Banking Academy, którą otworzymy warsztatem „Era Open X i PSD3”, 28 września 2023 r.

14 września 2019 r. weszła w życie dyrektywa PSD2. Było to symboliczne otwarcie open bankingu, który nie osiągnął jeszcze pełnej dojrzałości. Już teraz wchodzimy w erę Open X będącej wyższym poziomem rozwoju bankowości i całego systemu finansowego. Open X to możliwość dla wszystkich podmiotów wykorzystania tego, co jest w nich najlepsze, a przede wszystkim możliwość połączenia sił banków i fintechów. Open X ma być bardziej skuteczną, ustrukturyzowaną formą współpracy, wspieraną przez standaryzację interfejsu API i wspólną analizę danych klientów. Era Open X umożliwi bezproblemową wymianę danych i usług, poprawę jakości obsługi klienta i szybsze wprowadzanie innowacji produktowych. Czeka nas ewolucja rynku finansowego w skali, jakiej wcześniej nie zakładaliśmy. Open banking jest tylko jednym z elementów tej zmiany.

Weź udział w szkoleniu „Era open X i PSD3” i dowiedz się więcej.

Główne tematy: otwarta bankowość, bankowe API, współpraca z podmiotami trzecimi, współpraca z fintechami, dyrektywa PSD3.

Więcej informacji o szkoleniu i zapisy:

Katarzyna Cechowska-Jastrzębska
k.cechowska@wydawnictwocpb.pl
tel. 885 885 923
www.digitalbankingacademy.com.pl

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK