Ambiwalentnie
I to nie jakieś menelstwo: korporacyjni panowie w garniturach też (a może przede wszystkim), ale i wyfiokowane panie (też korporacyjne). Trudno im się dziwić: na trzeźwo, a przynajmniej bez drobnego znieczulenia, korporacyjnego wyścigu szczurów i tamtejszej atmosfery przeżyć się większości nie da.
I tu raczej leży – niemożliwe do zrealizowania – antidotum na rosnący alkoholizm Polaków: reforma korporacji. No, ale skoro jest to niemożliwe, to należy – cytując Lenina – wylać dziecko z kąpielą. Bo wprawdzie rozumiem konieczność walki z chorobą alkoholową, ale obawiam się, że albo dorobimy się watahy osób z depresją, tłumu załamanych psychicznie i grupy pacjentów szpitali psychiatrycznych, albo zainteresowani znajdą prostsze rozwiązanie.
Będą mianowicie co dwa − trzy dni kupować pół litra (chyłkiem po pracy), równie chyłkiem przelewać do zakamuflowanych w dawnych czasach „małpek” i spokojnie wkładać do kieszeni/teczki/torebki. To opcja pierwsza.
Druga jest taka, że potrzebującym wyjdą naprzeciw producenci. W RMF FM Tomasz Olbratowski proponował np. produkcję „pawianów” – o pojemności minimalnie przekraczającej tę, przypisaną małpkom. Nie sądzę, by przemysł alkoholowy i opakowaniowy nie znalazł prostego i taniego rozwiązania problemu.
Na razie chce go rozwiązać na drodze prawnej: notowany na giełdzie w Londynie Stock zapowiada, że rozważa kroki prawne w sprawie małpek.
Drugi przypadek to cukier. A dokładnie podatek od słodzonych napojów. I znów „Rzeczpospolita”. „Podatek od słodzonych napojów jest nowością w dyskusji publicznej tylko w Polsce, na świecie ten pomysł testuje już blisko 40 krajów, w tym 10 członków Unii Europejskiej.”
I – jak twierdzi Bank Światowy – podatek ogranicza konsumpcję, dokłada się do PKB, bo dobrze zaprojektowany bywa skuteczny. Tu od razu nasuwa się najważniejszy argument przeciwko wprowadzeniu tego podatku w Polsce: „dobrze zaprojektowany” u nas? Toż to niemożliwe.
Projekt będzie zawierał tak wiele błędów, że producenci (prze)słodzonych napojów znajdą setki argumentów przeciw i sprawa będzie się ciągnęła latami.
Argumentów przeciwko ograniczeniu słodzenia raczej nie mam (bo mam cukrzycę). Natomiast generalnie nie znoszę urzędowych ograniczeń i ich narzucania. Wystarczy przypomnieć sobie efekty amerykańskiej prohibicji.