Redaktor naczelny Kuriera Finansowego: Rewolucja biurokratyczna

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

puch.przemek.03.100xJakiś czas temu niemałą burzę w polityczno-medialnym światku wywołał artykuł Romana Kluski w jednej z centralnych gazet codziennych pod niebanalnym tytułem "Urwij my łeb biurokratycznej hydrze". Dawno to było, bo dawno, gdy brat Prezydenta był jeszcze premierem. Ów po przeczytaniu artykułu tak zapalił się do walki z biurokracją, że udał się z gospodarską wizytą do autora, niegdyś proroka technologicznej rewolucji, wtedy już na biznesowej emeryturze, ale wciąż aktywnego przedsiębiorcy, tym razem uprawiającego szlachetne odmiany owcy i kóz. Skutkiem tej szeroko relacjonowanej w mediach wizyty był pakiet ustaw nazwany od tego historycznego spotkania pakietem Kluski. Miał ukrócić biurokrację, przywrócić państwo Obywatelowi.

PRZEMYSŁAW PUCH

Tylko tyle. I aż tyle.

Dzisiaj po słynnym pakiecie pierwszego pasterza RP (a w zasadzie dwóch pasterzy) nie ma śladu. Ostała się chyba tylko jedna, najmniej ważna ustawa. Po pierwsze okazało się, że postawienie diagnozy nie wystarczy. Wezwanie do walki, co prawda rozgrzewa serca, ale przygotowanie konkretnych rozwiązań, które dałoby się przełożyć na skomplikowane zapisy ustaw materialnych jest już trudne, dość męczące i ponad miarę pracochłonne.

Po wtóre – gdy stosowne ustawy ogromnym wysiłkiem wielu wreszcie jednak ujrzały światło dzienne – zaraz potem cały ich sens został utopiony w biurokratycznej biegunce dziesiątek, setek, tysięcy, dziesiątków tysięcy rozporządzeń i aktów wykonawczych. Aparat, niczym średniowieczny egzegeta, choć to chyba obraźliwe dla tego ostatniego porównanie, gdy dostał w swoje łapy ustawę zagrażającą jego interesom, zabrał się sumiennie do pracy i napisał tyle komentarzy, aktów wykonawczych, rozporządzeń itp., że nie tylko litera, ale i duch samych ustaw zwyczajnie się ulotnił. Słuszne prawo zostało zalane jak to drzewiej bywało biurokratycznym bełkotem, bo ustawa ustawą, premier premierem, pakiet pakietem, a „sprawiedliwość musi być po naszej stronie”.

Znana jest zapewne Państwu stara bolszewicka zasada: władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy. Aparat gruntownie przerobił tę lekcję, wszak jego najlepsi synowie są jeszcze absolwentami starych, dobrych, moskiewskich uczelni. Czuć na kilometr w tym wszystkim wyraźnego ducha Wschodu, gdzie urzędniczy papier i odpowiednia pieczątka są czczone na równi z Biblią. Lustracja i dekomunizacja, zamiast dotykać często Bogu ducha winnych działaczy podziemia, którzy kiedyś przyciśnięci do ściany coś tam podpisali, powinny objąć przede wszystkim aparat administracyjny państwa. To on bowiem jest prawdziwym skansenem, w którym zostały zakonserwowane, niczym ciało Włodzimierza Lenina, wszystkie grzechy socjalizmu realnego. Wot, co.

Żeby było śmieszniej, choć tak naprawdę chyba należałoby płakać, wszystkie polityczne głowy zdają sobie sprawę z tego, że ogromna część porządku prawnego w formie wspomnianych już aktów wykonawczych przeczy zapisom Konstytucji. Jednym z ważniejszych punktów każdej partii biorącej udział w wyborach jest coś, co nazywa się na tyle enigmatycznie, aby nikt dokładnie nie wiedział, o co chodzi, mianowicie „uporządkowanie systemu prawnego pod kątem zgodności z Ustawą Zasadniczą”. Jednak już po wyborach jakoś nikt do tej pracy się nie kwapi.

W ten oto sposób, by skończyć patetycznie, 20 lat po odzyskaniu wolności tracimy po raz wtóry państwo. Tym razem na rzecz nowej klasy już nawet nie próżniaczej, lecz pasożytniczej, po cichu, ale konsekwentnie, krok po kroku, z każdym dniem coraz bardziej. Tego typu refl eksje naszły mnie po przeczytaniu felietonu Jacka Kozińskiego w tym numerze „Kuriera Finansowego”. Zdecydowanie Państwu polecam.