Ach, ci cykliści…

Ach, ci cykliści…
Fot. stock.adobe.com/Mikael Damkier
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Zaczęło się całkiem niewinnie. Powracające po zimowej przerwie bóle pleców dały ostateczny sygnał: czas na pożegnanie ze starym, wiernym, ale jakże niewygodnym "góralem". Buszując po internecie w poszukiwaniu nowego bicykla, którego eksploatacja nie będzie wiązać się z niechybnym lumbago, napotkałem na taką oto ciekawostkę...

Rower nie ma przerzutek? Skonfiskuje go policja!!!” – krzyczy tytuł artykułu na jednym z popularnych portali. „Ja, jako były” użytkownik Wigry 3, Jubilata i tego rodzaju antycznych welocypedów, w których jedyne zagrożenie w ruchu drogowym wygenerować może niedomnkęty zawias, postanowiłem zobaczyć, któż to dybie na – tym razem dwukołowe – maszyny w stylu retro. Co się okazało? Ano, jak w starym dowcipie Radia Erewań. Rowery faktycznie konfiskowane są przez policję – tyle że nie w Polsce, a za naszą zachodnią granicą. Po drugie – cała historia miała miejsce jakieś sześć lat temu. Po trzecie wreszcie….

Rowery bez przerzutek stały się prawdziwym problemem. Nie polujemy na ich właścicieli, ale chcemy uciąć na nie modę – autor artykułu zacytował słowa berlińskiego funkcjonariusza drogówki. Ponoć jazda na jednobiegowym bicyklu po Berlinie właśnie dlatego ma kosztować 80 euro i 3 punkty karne. Troska o bezpieczeństwo – jak najbardziej, jednak dalej nie mogłem zrozumieć: dlaczego akurat germańscy pobratymcy poczciwej Ukrainy tak bardzo podpadli berlińskim stróżom prawa?

Wszystko wyjaśnił – umieszczony poniżej artykułu – link do angielskojęzycznej publikacji, znacznie bardziej rzetelnie opisującej cały problem. Posiadaczy poczciwych Jubilatów spieszę uspokoić: możecie bez oporów szpanować swym PRL-owskim cackiem na Unter den Linden! Obiektem zainteresowania policji są bowiem nie tyle rowery bez przerzutek, ile tzw. „fixed gear bikes” – czyli po polsku ostre koła. Maszyna taka, zbudowana do udziału w wyścigach torowych, nie posiada hamulca – bo i po co? Na gładkiej jak stół nawierzchni welodromu, po której wszyscy poruszają się w jednym kierunku, hamuje się pedałami – rower ten bowiem ma tak skonstruowany napęd, że kiedy się toczy, kręcą się i pedały. Kiedy te ostatnie zablokujemy – welocyped staje. Proste? Jak najbardziej – tylko że niedopuszczalne w ruchu drogowym.

Niestety – ideologicznych miłośników „ostrego koła” w ostatnich latach przybywa. Co poniektórzy z nich świadomie demontują wszelkie oznaki hamulców z welocypedów, polegając wyłącznie na przemożnej sile swych nóg – i nie przyjmując argumentacji, że prawdziwa miłość do dwóch kółek nie musi oznaczać mentalności Andreasa Lubitza skrzyżowanego z członkiem ISIS, bo tylko tak ocenić należy osobę, która dobrowolnie rezygnuje z podstawowego mechanizmu bezpieczeństwa w – było nie było – ruchu drogowym. Nic zatem dziwnego, że stróże prawa postanowili zastosować inną argumentację, tym razem przemawiającą do… kieszeni.

Jaki z tego morał – „Nie jeździj na niesprawnym rowerze” – chciałoby się powiedzieć – ale to nie najważniejsze. Po pierwsze – jedynie odruch zażenowania może budzić świadomość dziennikarza, który, mając w angielskojezycznym tekście wyłuszczone czarno na białym, o jakie rowery chodzi, tłumaczy „fixed-gear bikes” jako „rower bez przerzutek„. Który całkowicie pomija informację – fundamentalną dla zrozumienia problemu – że chodzi o rower BEZ HAMULCÓW, a nie BEZ BIEGÓW. Skoro przedstawicielom prasy tak wielki problem stwarza zrozumienie zjawisk i zagadnień dość trywialnych – aż boję się pomyśleć, jakie kwiatki możemy znaleźć w – jakże licznych – publikacjach dotyczących na przykład ulg podatkowych czy odliczeń VAT. Potem taka epistoła, wysmażona przez „dziennikarza gospodarczego„, wpada w ręce inspektora w Urzędzie Skarbowym w umownym Chomątowie, dla którego „słowo pisane” na portalu specjalistycznym bywa autorytetem samoistnym i…. problemy gotowe. Więcej odpowiedzialności za słowo, Szanowni Koledzy!!!

Niekompetencja dziennikarska to jednak nic przy cymesach, jakie znaleźć można w komentarzach pod artykułem. Jest tu i odwołanie do totalitarnej przeszłości naszych zachodnich sąsiadów, i podejrzenia o przemożny lobbing, ba! nawet korupcję ze strony zawsze głodnych zysku rowerowych potentatów, i przypomnienie wszystkich legislacyjnych lapsusów Unii Europejskiej – z „rybą lądową” na czele, a jakże! – (…) Niech zakazują wszystkiego!!!! Bo wszystko jest niebezpieczne!!!! Chodzenie też ale mniej niż bieganie hehehe zakazać biegania!!!! i dawać przynajmniej 3 punkty. Za sprint oczywiście 6!!! Emeryci to już w ogóle stanowią zagrożenie!!!! – szydzi komentator kryjacy się pod nickiem „Tomasz B.”  Co poniektórzy, bardziej przedsiębiorczy, zwęszyli już w niemieckim „problemie” źródło zysku: – No to czas, żeby Polacy zaczęli sprowadzać z Niemiec stare rowery. Mamy zdezelowane od nich samochody więc czas w dobie kryzysu na jednoślady, których pozbywają się za zachodnią granicą – pisze internauta o ksywce „Akcyza„. Z kolei inni studzą te zapały, twierdząc, że polskie władze za chwilę pójdą w ślady naszych zachodnich sąsiadów. W mniejszości są ci, którzy po pierwsze – przeczytali źródłowy tekst, po drugie- wyciągnęli z niego JAKIEKOLWIEK wnioski. Z niczego, z dziennikarskiej omyłki tworzy się nagle spiskowa teoria dziejów, z potężną finansjerą i skorumpowanymi politykami po jednej stronie – i uciemiężonym ludem po drugiej… Pamiętajmy o tym, kiedy kolejna gazeta znowu uraczy nas „rewelacjami” o frankach, których polskie banki nigdy ponoć nie posiadały. O spisku pazernych kapitalistów, którzy wywołali globalny kryzys jedynie w tym celu, żeby zedrzeć ostatnią kapotę z Jana Kowalskiego zamieszkałego w Pabianicach. O bezwzględnych bankierach, którzy pchali Polaków w kredyty walutowe, pomimo heroicznego wręcz oporu polityków i mediów. Wspomnijmy wtedy na casus roweru zza zachodniej granicy – i skwitujmy tego typu dyrdymały Tuwimowskim bon motem: „Bujać – to my, panowie szlachta!!!