Cyrkowe misie mają dość
Już od dłuższego czasu postanawiałem sobie: koniec z krytykowaniem i wyśmiewaniem biurokracji na tym blogu. Przynajmniej na jakiś czas. Wystarczy przejrzeć wpisy z ostatnich kilku miesięcy, by zauważyć, że urzędowym idiotyzmom poświęcony jest niemal co drugi z nich. Wprawdzie monotematyczność nie w każdej sytuacji bywa grzechem - przeszło 2 tysiące lat temu pewien rzymski cenzor konsekwentnym nawoływaniem do pokonania głównego wroga Imperium zapewnił swej ojczyźnie zwycięstwo, a sobie wiekopomną sławę - ale kudy mi się tam porównywać do Katona Starszego! Nie ten talent oratorski, nie te zdolności dyplomatyczne - a i przeciwnik, w postaci rozwydrzonej i bezkarnej biurokracji, dysponuje siłą potężniejszą od największego stada Hannibalowych słoni. Dlatego - czas odpuścić, przynajmniej na kilka tygodni...
Nic z tego. Pomimo silnego samozaparcia i woli wytrwania w podjętym postanowieniu nie sposób było pominąć milczeniem fakt, że autorzy – po raz setny już chyba – nowelizowanych zasad zdawania egzaminu na prawo jazdy zastawili kolejną pułapkę na niczego nieświadomych kursantów. Jak nietrudno się domyślić, autorzy nowych reguł egzaminowania kierowców nie położyli nacisku na tak konieczne dla przyszłego mistrza kierownicy kwalifikacje jak umiejętność jazdy po zmroku, na mokrej nawierzchni czy też hamowania na ośnieżonym asfalcie. To byłoby zbyt sensowne i logiczne. Dla ministerialnych urzędników – bo zasady egzaminowania zawarte są w odpowiednim rozporządzeniu ministra infrastruktury i budownictwa – stokroć większe znaczenie dla bezpieczeństwa jazdy ma zachowanie kierowcy, gdy… pojazd stoi jeszcze na parkingu. Zgodnie ze znowelizowanym w lutym tego roku aktem wykonawczym, przyszły kierowca powinien do perfekcji opanować sekwencję czynności dokonywanych przed opuszczeniem miejsca postojowego. Lusterka – pasy – silnik – światła – taką mantrę powinien wykuć na blachę każdy, marzący o samodzielnym pokonywaniu polskich dróg i (częściej) bezdroży. Od powyższego kanonu nie są tolerowane żadne odstępstwa. Odpalisz silnik po uprzednim włączeniu świateł? Zaczniesz regulować lusterka (które w każdym współczesnym pojeździe ustawia się elektryczne, bez wychylania się w najmniejszym stopniu z fotela) z pasem na piersi? Możesz od razu składać wniosek o kolejny egzamin.
Powyższy przypadek mógłby wydawać się wybornym scenariuszem do kolejnego już wcielenia Monty Pythona – gdyby nie fakt, iż jego konsekwencje kwalifikować się mogą nieporównanie bardziej do horroru aniżeli do kabaretu. Po pierwsze, prawo jazdy w dzisiejszych czasach należy do żelaznego kanonu tych kompetencji, które – podobnie jak znajomość języka angielskiego czy umiejętność posługiwania się komputerem – posiadać powinien w zasadzie każdy. W przeciwieństwie jednak do dwóch wyżej wymienionych zdolności, kierowanie autem wiąże się z nieustannym podejmowaniem działań, których ceną może być własne lub cudze życie. Nie na darmo lotnicy mawiają, że przepisy dotyczące ruchu powietrznego pisane są ludzką krwią; w odniesieniu do prawa drogowego sytuacja wygląda dokładnie tak samo. A skoro tak, to szczególny nacisk – już od pierwszej jazdy kursowej, od pierwszego pokonanego przez ucznia kilometra – powinien być kładziony na te czynności i zachowania, które wprost przekładają się na poziom bezpieczeństwa na naszych drogach. Doprawdy, mimo najszczerszych chęci nie jestem w stanie zrozumieć, w jaki sposób uruchamianie silnika przy włączonych światłach mijania może sprowadzić zagrożenie w ruchu drogowym w znacznych rozmiarach. Podobnie nikt mnie nie przekona, że spokojne ustawianie lusterek po uprzednim zapięciu pasa stanowi jakiekolwiek wykroczenie – w szczególności zaś tak poważne, iż sankcją ma być negatywny wynik egzaminu. Oczywiście, motoryzacyjni puryści niezwłocznie przypomną o tym, że odpalając silnik przy włączonych światłach łacno można wykończyć akumulator – i, rzecz jasna, będą mieli rację. Tyle, że beztroska o samochodowe źródło prądu nie rodzi praktycznie żadnego ryzyka na drodze. W skrajnym przypadku trzeba będzie przesiąść się do tramwaju – czy to aby na pewno powinien być powód dla przerwania egzaminu z wiadomym skutkiem? Zwłaszcza, że same koncerny nie wykazują się jednomyślnością jeśli chodzi o rozwiązania w zakresie wyłączania świateł mijania. Dla przykładu, w autach włoskiej proweniencji od niepamiętnych czasów wyjęcie kluczyka ze stacyjki wyłącza również i światła – ich dodatkowe gaszenie i zapalanie za każdym razem mija się więc z celem, a w niektórych modelach jest wręcz utrudnione. Ciekawe, jak będą sobie radzić biedni kursanci, kiedy do ośrodków egzaminowania ponownie zawitają Fiaty?
Bezpieczeństwo ruchu drogowego to nie jedyna przyczyna, dla której absurdalne wymogi powinny zniknąć z egzaminów dla kierowców jak najszybciej. Od kilku lat sporo się mówi o innowacyjności. Programy rządowe i unijne, liczne wystąpienia reprezentantów najważniejszych instytucji ustrojowych Polski, nie mniej liczne konferencje i spotkania na najwyższym szczeblu – wprost trudno otworzyć przysłowiową konserwę, by nie natknąć się na słowo „innowacyjność”, odmieniane przez wszystkie przypadki. Tymczasem owa innowacyjność bynajmniej nie jest pochodną li tylko – skądinąd niezwykle potrzebnych – programów szkoleniowych dla wybitnych jednostek czy wszechstronnych form wsparcia dla startupów. Zachodzi tu prawidłowość analogiczna jak w sporcie wyczynowym: bez upowszechnienia kultury fizycznej młodzieży i masowego sportu marzenia o konsekwentnej polityce państwa w kierunku zgarniania najcenniejszych trofeów na światowych arenach można sobie darować już na starcie. Oczywiście, co jakiś czas trafi się samorodek w rodzaju chociażby „Orła z Wisły” – będą to jednak wyłącznie wyjątki potwierdzające regułę. Podobnie i w przypadku innowacyjności: aby dorobić się własnych Fordów, Gatesów czy Jobsów trzeba najpierw stworzyć grunt, na którym takie talenty będą rosnąć najobficiej. A jak można wymagać od społeczeństwa odwagi, śmiałości i sięgania tam, gdzie wzrok nie sięga – równocześnie skłaniając kolejne pokolenia obywateli do ślepego powielania obsesyjno-kompulsywnych zachowań, których sensu nie jest w stanie wytłumaczyć nawet ten, kto je wykreował? Jak pogodzić otwarty umysł i chłonność wiedzy wszelakiej z obowiązkiem zaliczania fundamentalnych we współczesnym świecie egzaminów „na misia w cyrku” – jak zwięźle i weredycznie określał wyczyny na placu manewrowym już 20 lat temu mój instruktor na prawo jazdy? Na te pytania autorzy kolejnych reform edukacyjnych – nie tylko zresztą w zakresie kierowania pojazdami – powinni odpowiedzieć sobie już dziś. Inaczej w takich kategoriach jak liczba patentów, wynalazków czy choćby cytowań w publikacjach naukowych nasz kraj zawsze będzie zajmować miejsca pierwsze – tyle, że od końca.
Instrumentalne szkolenie dzikiego zwierzęcia do wykonywania niezrozumiałych dlań, ekwilibrystycznych sztuczek po prostu nie przystoi cywilizowanemu człowiekowi XXI stulecia – jasno sugerują włodarze kolejnych miast, w których nie zobaczymy już przysłowiowego niedźwiedzia tańczącego na arenie. Czas najwyższy, by ochroną przed ogłupianiem objąć również dziesiątki tysięcy przedstawicieli pewnego gatunku Naczelnych, od niepamiętnych już czasów zmuszanych do najróżniejszych absurdów, by uzyskać prawo do samodzielnego poruszania się po drogach…