Bankowość i Finanse | Gospodarka | Rok 2025 – czas inwestycji i niepewności w gospodarce
Pomysły gospodarcze prezydenta elekta Donalda Trumpa, przedłużająca się wojna na Ukrainie, pogarszające się nastroje przedsiębiorców czy zła sytuacja gospodarki niemieckiej – to wszystko chyba powinno obniżyć przewidywane dla Polski prognozy gospodarcze?
– Pomimo wielu czynników ryzyka, przyszły rok powinien być lepszy od obecnego, przynajmniej z punktu widzenia dynamiki PKB. Będzie to jednak też okres wysokiej niepewności, co do perspektyw gospodarczych. Ta niepewność wynikać będzie przede wszystkim z sytuacji za granicą.
To z jaką dynamiką PKB może skończyć się ten rok?
– Po danych za III kw. szacuję, że wzrost gospodarczy wyniesie nieco poniżej 3,0%. Wcześniej prognozowaliśmy, że może sięgnąć 3,1%. Dane GUS za III kw. były słabsze od oczekiwań i wskazały, że aktywność w polskiej gospodarce odbudowuje się nieco wolniej. Widać to było przykładowo w danych o sprzedaży detalicznej pokazujących, że polski konsument nie jest tak skłonny do takich wydatków, jak wydawało się kilka miesięcy temu. Zestaw danych za październik sugeruje jednak, że w polskiej gospodarce nic bardzo złego się nie dzieje, a skala ewentualnej rewizji nie powinna być duża.
A skąd ci konsumenci mieliby brać optymizm, by nie ograniczać swoich wydatków. Zewsząd słychać o zamykanych firmach, wzrost cen też nie spowalnia.
– Skala tego zjawiska w całej gospodarce nie jest duża, liczba pracujących spada w niewielkim tempie, a w wartościach bezwzględnych jest wciąż wyższa niż przed wybuchem pandemii. Mamy ciągle wysoką dwucyfrową dynamikę płac. Do tego dochodzi wypłata emerytom 13. i 14. w III kw. tego roku. Skłonność do konsumpcji pozostaje obniżona, bo m.in. są wciąż wysokie stopy procentowe, więc konsumenci oszczędzają, odbudowując swoje rezerwy, które zostały wykorzystane w ostatnich dwóch latach. Zatem dziś konsumpcja nieco słabiej napędza wzrost gospodarczy. Szczególnie, że przyspieszenie inflacji zmniejszyło nieco siłę nabywczą dochodów rozporządzalnych i pogorszyło nastroje konsumentów.
Wciąż nie mamy inwestycji, ale tego się spodziewaliśmy, bo jesteśmy w okresie przejściowym pomiędzy starą a nową europejską perspektywą finansową UE. Wyraźnej poprawy w tym zakresie spodziewamy się w 2025 r. Brak inwestycji mieszkaniowych zmniejsza natomiast popyt na konsumpcje części dóbr trwałego użytku – np. meble, AGD, RTV.
Do spowolnienia dynamiki PKB dokłada się także słaba koniunktura w Niemczech, a przede wszystkim recesja w niemieckim przemyśle. Prognozy dla niego pozostają mało optymistyczne, a w przyszłym roku gospodarka niemiecka może trzeci rok z rzędu balansować na granicy recesji.
Niemniej mimo mało sprzyjającego otoczenia zewnętrznego spodziewamy się w 2025 r. przyspieszenia wzrostu naszej gospodarki. Nasza dotychczasowa prognoza przewidywała 3,9% wzrostu PKB. Teraz być może zostanie ona nieco zrewidowana w dół, ze względu na wynik wyborów w USA i serię słabszych danych z Niemiec.
Ale te 3,9 % wzrostu przewidywaliście w czasach, gdy na ten rok prognozowaliście 3,1%. Jak pan uważa o około ile słabszy obecny rok obniży prognozy na przyszły?
– Z szybkiego szacunku dokonanego po publikacji wstępnych danych o PKB w III kw. br. wychodził wzrost na poziomie 3,7–3,8%. Dane za październik rzuciły więcej optymizmu na perspektywy ostatniego kwartału w polskiej gospodarce. Czyli gospodarka ciągle będzie przyspieszała, choć zapewne nieco mniej dynamiczne, niż przewidywaliśmy dotychczas. W roku 2025 wzrost będzie napędzany w dużej mierze przez inwestycje, bo to może być rok inwestycji.
Co do zagrożeń zewnętrznych, to najważniejsza jest ścieżka poprawy koniunktury w Niemczech. Ożywienie za Odrą się opóźnia. A my do Niemiec sprzedajemy niemal 27% eksportu. Niemniej nasi eksporterzy już wielokrotnie udowodnili, że nawet jeśli jest słabiej w Niemczech, czy w Unii Europejskiej to potrafią znaleźć nowe rynki zbytu i uplasować swoją ofertę. Polski eksport jest silnie zróżnicowany towarowo i geograficznie, a dodatkowo oferta eksporterów jest konkurencyjna cenowo i jakościowo.
Polscy eksporterzy mogą więc skutecznie poradzić sobie również z niepewnością związaną z możliwymi zmianami w polityce handlowej Stanów Zjednoczonych przez administrację nowego prezydenta.
Zakładając bardzo negatywny scenariusz tych zmian w polityce USA, to jaki może być ich efekt?
– My takich symulacji jeszcze nie robiliśmy, bo też jest trochę za wcześnie. Deklaracje prezentowane w trakcie kampanii wyborczej mogą być bowiem zrealizowane w dużo mniej radykalnej wersji. Przewidywania części ośrodków zagranicznych wskazują, że w strefie euro dynamika PKB może być w przyszłym roku o blisko jeden punkt procentowy niższa względem scenariusza bazowego. Biorąc pod uwagę nasze relacje handlowe ze strefą euro, moglibyśmy mieć zmniejszenie dynamiki PKB o 0,6–0,7 pkt. proc. Nas ratuje to, że mamy duży rynek wewnętrzny i zdywersyfikowany eksport. Zatem efekt netto byłby zapewne jeszcze mniejszy.
W mojej ocenie negatywny wpływ na koniunkturę w polskiej gospodarce może być związany z niepewnością. Niepewnością co do tego, jakie będą podejmowane kroki i jaka będzie globalna koniunktura. W takich warunkach firmom trudniej może być podejmować decyzje, zwłaszcza inwestycyjne.
Nasze firmy od lat nie inwestują, a gospodarka rozwija się całkiem dobrze.
– Potrzeby inwestycyjne są potężne i wynikają z kilku czynników. To m.in. demografia i brak pracowników, szczególnie wyspecjalizowanych. Potrzebujemy zatem inwestycji w automatyzację, robotyzację. Jeśli spojrzymy na wskaźnik robotyzacji w polskim przemyśle to widać, że odstajemy nie tylko od krajów rozwiniętych, ale też od krajów naszego regionu, jak Czechy czy Słowacja.
Wciąż ok. 1/3 przedsiębiorstw w przemyśle, budownictwie czy transporcie narzeka na brak wyspecjalizowanych pracowników, więc naturalne byłyby inwestycje w automatyzację. Ale ich na wielką skalę nie widzimy.
Po drugie, potrzebujemy inwestycji na transformację energetyczną, ale także na poprawę efektywności energetycznej i efektywności materiałowej. Ich brak obniża konkurencyjność naszej gospodarki.
Powiedział pan, że przyszły rok może być rokiem inwestycji. A jakie jeszcze nowe zjawiska gospodarcze przewidujecie na przyszły rok, zwłaszcza w Polsce?
– Rok 2025 będzie też okresem, kiedy nasza Rada Polityki Pieniężnej dołączy do grupy banków centralnych obniżających stopy procentowe. W naszym bazowym scenariuszu zakładamy, że do końca przyszłego roku stopy procentowe w Polsce spadną o 1,0–1,25 pkt. proc.
A inflacja w tych warunkach, o ile by spadła?
– Na koniec przyszłego roku spodziewamy się inflacji na poziomie zbliżonym do górnej granicy celu inflacyjnego, czyli w okolicach 3,5%. Ale zanim inflacja spadnie do tego poziomu, to wcześniej jeszcze troszeczkę przyspieszy, do ok. 5,5% na początku przyszłego roku. I dopiero na jego koniec powinna być już w okolicach 3,5%.
Może zatem decydenci mogliby dopuścić chociażby wzrost cen o 1%. Przecież takie ich zamrażanie to straszne obciążenie dla budżetu.
– To prawda, szczególnie, że sytuacja budżetowa będzie dużym wyzwaniem dla rządu na przyszły rok i na kolejne lata. Mamy bowiem rekordowo wysoki deficyt i szybko rosnący dług publiczny, który w perspektywie roku 2027 lub 2028 może przekroczyć próg 60% PKB. Dużym wyzwaniem dla ministra finansów będzie konieczność sfinansowania potrzeb pożyczkowych, bo one są również rekordowo wysokie. I pytanie, czy uda się utrzymać zainteresowanie inwestorów naszymi obligacjami skarbowymi.
A może by tak poprawić chociaż rentowność obligacji detalicznych? Ostatnio mocno ją ścięto, choć stopy rynkowe nie zmieniały się w takim stopniu.
– Może być trudno zwiększyć sprzedaż obligacji detalicznych. Popyt na nie już raczej nie rośnie. Zresztą gdyby zabrakło inwestorów instytucjonalnych, to nabywcy detaliczni nie zasypią dziury.
Dlatego ważne jest utrzymanie zainteresowania obligacjami skarbowymi ze strony instytucji. Tutaj największą grupę stanowią banki komercyjne, które w swoich portfelach mają ponad połowę wyemitowanych na rynku krajowym obligacji skarbowych. Jeśli w przyszłym roku zrealizuje się scenariusz przyspieszenia akcji kredytowej, szczególnie dla przedsiębiorstw, co jest związane ze spodziewanym wzrostem inwestycji współfinansowanych ze środków europejskich, to zainteresowanie banków kupowaniem obligacji skarbowych może się zmniejszyć.
Kredyty dla banków są alternatywą wobec obligacji. Działa tu tzw. efekt wypychania. Dziś banki kupują obligacje, bo nie mają innej atrakcyjnej alternatywy. Szczególnie, że obligacje skarbowe są zwolnione z podatku bankowego.
Dodatkowo inwestorzy zagraniczni w ostatnich latach nie byli szczególnie zainteresowani lokowaniem kapitału na polskim rynku papierów skarbowych. Wręcz przeciwnie, wartość obligacji skarbowych w posiadaniu inwestorów zagranicznych jest obecnie niższa niż przed wybuchem pandemii COVID-19. Natomiast w ostatnim czasie zauważamy, że minister finansów liczy na inwestorów zagranicznych, lokując emisje na rynkach zagranicznych. Ostatnio mieliśmy np. emisję obligacji w jenach. Minister finansów kładzie obecnie duży nacisk na sprzedaż obligacji na rynkach zagranicznych, bo rynek krajowy tak wysokich podaży obligacji może nie udźwignąć. A jeśliby nawet udźwignął, to wiązałoby się to ze wzrostem rentowności, a więc ze wzrostem kosztów finansowania.
Rodzi się zatem pytanie, czy ten trend się utrzyma i czy to pozwoli na sprawne finansowanie potrzeb pożyczkowych? Ostatnie trzy przetargi nie były najlepsze dla ministra finansów, co pokazuje, że inwestorzy ślepo obligacji nie kupują.
Poprawa efektywności energetycznej to nie jest tylko rozmowa o ochronie klimatu. Ochrona środowiska naturalnego jest bardzo ważna, jednak te działania o których rozmawiamy, nie są podejmowane tylko dla idei. To się firmom i gospodarce opłaca. Trzeba przekonywać firmy, iż działania w tych obszarach to inwestycja, która przynosi wymierne korzyści finansowe i może to być źródło przewagi konkurencyjnej.
Skoro mówimy o budżecie, to proszę ocenić, czy jest on w stanie wytrzymać te obietnice, które złożyła przed wyborami koalicja? Tam obiecano m.in. podwojenie kwoty wolnej i wprowadzenie ulgi w podatku Belki.
– Budżet na papierze mógłby wytrzymać wszystko. Pytanie, czy dług to wytrzyma i czy to wszystko zostanie sfinansowane i po jakim koszcie. No i odpowiedź jest prostsza. Nie wytrzyma.
To byłoby trudne do zaakceptowania. Szczególnie podniesienie kwoty wolnej od podatku, które kosztowałoby kilkadziesiąt miliardów złotych.
Obecnie swego rodzaju wentylem bezpieczeństwa dla finansów publicznych jest unijna procedura nadmiernego deficytu. To będzie gorset dla rządu w zakresie wydatków budżetowych.
Czyli wymówką, żeby nie dotrzymać najdroższych obietnic…
– Tak. Wprowadzenie tak kosztownych zmian wymagałoby zgody Komisji Europejskiej, a jednocześnie przedstawienia źródeł finansowania tych rozwiązań, a tego finansowania nie będzie. Zatem tutaj przestrzeni na dalszy wzrost wydatków w zasadzie nie ma. Myślę, że wręcz przeciwnie, powinny pojawić się ich cięcia.
W tym kontekście nieco niepokojące jest twierdzenie premiera, że żadne wydatki nie będą cięte, żeby zatem obniżyć deficyt podatki trzeba będzie podnosić albo zgodzić się na wyższą inflację. A to ostatnie oznacza, że będziemy mieli podwyższony tzw. podatek inflacyjny, czyli całe społeczeństwo zapłaci koszty finansowania tych obietnic. Jest takie powiedzenie, że nie ma darmowych obiadów.
To co dziś, w takiej sytuacji, nasza polityka gospodarcza powinna stawiać na pierwszym miejscu?
– Poprawę konkurencyjności gospodarki. Na razie czekamy na szczegóły nowej polityki Stanów Zjednoczonych. To jest czas niepewności, która będzie wpływała i na rynki finansowe, i może podkopywać chęć przedsiębiorstw do inwestycji. To by było bardzo negatywne. Szczególnie jeśli utrzymywałoby się przez dłuższy czas, bo groziłoby pogorszeniem konkurencyjności gospodarki. Potrzeby inwestycyjne są potężne.
Dotyczy to także inwestycji w ekoinnowacyjność. W tym zakresie jako gospodarka musimy nadrabiać dystans do innych gospodarek, które w tym obszarze również pozostają aktywne. Inne kraje idą w tę stronę, więc my musimy biec. Dotyczy to inwestycji w zieloną energię i w zmianę miksu energetycznego, w efektywność energetyczną i materiałową, jak też gospodarkę o obiegu zamkniętym
Nie mam tutaj na myśli tylko inwestycji w odnawialne źródła energii, ale też rozwiązania, które zwiększą szeroko rozumianą efektywność wykorzystania zasobów. Przykładowo – jesteśmy krajem, który jest w ogonie pod względem efektywności wykorzystania energii elektrycznej czy też materiałów. Co to oznacza? To oznacza, że z jednostki energii elektrycznej tworzymy o połowę mniejszą wartość PKB niż np. Niemcy. Natomiast efektywność wykorzystania materiałów jest jeszcze mniejsza. Z 1 kg materiałów my wytwarzamy, ok 90 eurocentów wartości PKB, Niemcy ok. trzy euro.
To oznacza, że polskie firmy mają dużą przestrzeń do tego, żeby zwiększyć wartość wytwarzanego PKB z jednostki surowców lub energii elektrycznej, poprawiając efektywność materiałową czy energetyczną. Ważne, by produkować, zużywając mniejszą ilość materiałów i energii. Trzeba też zmniejszyć ilość wytwarzanych odpadów, bo za dużo ich wytwarzamy i za mało z nich odzyskujemy.
Mamy bardzo trudne czasy, tuż za granicą toczy się zawzięta wojna a pan chce byśmy w tej sytuacji walczyli przede wszystkim o środowisko. Czy władze Unii nie powinny w tej sprawie jakoś trochę odpuścić?
– Nie uważam tak. Poprawa efektywności energetycznej, zazielenienie energii, to nie jest tylko rozmowa o ochronie klimatu. Ochrona środowiska naturalnego jest bardzo ważna, jednak te działania o których rozmawiamy, nie są podejmowane tylko dla idei. To się firmom i gospodarce opłaca. Trzeba przekonywać firmy, iż działania w tych obszarach to inwestycja, która przynosi wymierne korzyści finansowe i może to być źródło przewagi konkurencyjnej.
Zielona energia jest tańsza i zdrowsza, ale pobudowanie całej związanej z nią infrastruktury to wydatki, na które dziś nas nie bardzo stać…
– Ja bym powiedział, że nie stać nas na to, aby utrzymywać status quo. Na dyskusję o zielonej transformacji patrzę też szerzej, nie tylko przez pryzmat ceny energii czy strukturę jej wytwarzania. Zielona energia to przede wszystkim uniezależnienie się od energii pozyskiwanej z węglowodorów, co niewątpliwie jest bardzo ważne w obecnych uwarunkowaniach geopolitycznych. Natomiast zielona transformacja to dla mnie ograniczenie szeroko rozumianego śladu materiałowego. Przykładowo – do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych może skutecznie doprowadzić zmniejszenie masy wytwarzanych odpadów, w tym odpadów żywności, której marnujemy bardzo dużo. Sektor rolniczy, według różnych kalkulacji, odpowiada za 10-20% emisji. Największa część emisji gazów cieplarnianych związana jest natomiast z wydobywaniem i przetwarzaniem surowców i materiałów. W związku z tym zmniejszenie zużycia surowców, wzrost efektywności ich wykorzystania, skuteczny odzysk odpadów mogą prowadzić do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych.
Temat kwestii środowiskowych jest zatem dużo szerszy i nie dotyczy tylko źródeł i sposobu wytwarzania energii, ale też tego, jak efektywnie zużywamy zasoby i je odzyskujemy do ponownego użycia. Na m.in. te tematy zwracamy uwagę w naszym raporcie „Eko-indeks Millennium. Potencjał ekoinowacyjności regionów”, który przygotowaliśmy we współpracy Urzędem Patentowym RP, AGH i SGH. Ocenia on ekoinnowacyjność polskich regionów i zwraca uwagę na to, jak ważne jest właśnie uwzględnienie aspektów środowiskowych w strategiach gospodarczych regionów czy krajów.
Jeśli chodzi o ekoinnowacyjnośc to każdy region może pochwalić się mocnymi stronami. Liderami
w nakładach na ekoinnowacje są duże aglomeracje, ale np. woj. zachodniopomorskie jest liderem
w produkcji energii ze źródeł odnawialnych i jest tak naprawdę jedynym regionem, który może pochwalić się zieloną energetyką. Prawie 100% energii wykorzystywanej w tym województwie pochodzi ze źródeł odnawialnych.
Przepraszam, ale wrócę do pytania, czy Europa nie powinna jednak wyznaczyć sobie mniej ambitne cele ekologiczne? Choćby w przypadku samochodów.
– Nie powinno się koncentrować dyskusji na np. samochodach. Na problem powinniśmy patrzeć całościowo. Biorąc za przykład motoryzację, należy wziąć pod uwagę, że przy produkcji samochodu elektrycznego zużywa się dużo więcej wody, dużo więcej energii elektrycznej, dużo więcej metali również ziem rzadkich i według różnych szacunków emisja gazów cieplarnianych przy produkcji samochodu elektrycznego jest o ok. 80% wyższa niż samochodu spalinowego.
Te wyższe koszty środowiskowe zmontowania takiego samochodu są później odzyskiwane w trakcie jego eksploatacji. Oczywiście efektywność motoryzacji opartej na elektryczności zależy też od tego, z czego powstał prąd, którym zasilany jest ten samochód. Jeśli produkujemy go z wiatru, to trzeba już dziś wiedzieć, jak za kilkanaście lat utylizować będziemy komponenty wiatraków. Odpady z elektrycznych samochodów, czy elektrowni wiatrowych będę musiały być w przyszłości zagospodarowane. Na ekoinnowacyjność i zieloną transformację powinniśmy patrzeć całościowo, systemowo, a nie punktowo proponując rozwiązania.
We wspomnianym raporcie „Potencjał ekoinowacyjności regionów” pokazaliście indeks ekoinnowacyjności także dla Polski, z którego wynika, że rozwijamy tą nową ekologiczną gospodarkę wolniej niż średnio Europa. Czyli na tle Unii cofamy się?
– Tak, jako punkt wyjścia do dyskusji o ekoinnowacyjności regionów przytoczyliśmy indeks ekoinnowacyjności na poziomie krajów przygotowywany przez Komisję Europejską. Wynika z niego, że ekoinnowacyjność Polski rośnie w ostatnich latach. Natomiast inne kraje Unii idą w tym samym kierunku szybciej i dystans Polski do średniej europejskiej się powiększa. Ponieważ inne kraje idą w tą samą stronę, to żeby nadganiać dystans do Unii Europejskiej, powinniśmy biec. Mamy np. ponad dwa lata zaległości w wykorzystaniu środków z KPO.
Większość krajów UE wykorzystuje unijne środki z Krajowego Planu Odbudowy właśnie na transformację energetyczną, czy na elektromobilność. U nas tego paliwa nie było. Dodatkowo polityka gospodarcza poprzedniego rządu nie zawsze wspierała inwestycje proekologiczne.
My potraktowaliśmy unijny ekoindeks jako punkt wyjścia do dyskusji o polskich regionach. Staraliśmy się wraz z naszymi partnerami merytorycznymi przedstawić wysiłek poszczególnych województw w obszarze ekoinnowacyjności.
Mamy świadomość, że ekoinnowacyjność to bardzo złożony temat. Nasz indeks bierze pod uwagę aż 21 zmiennych, żeby uwzględnić jak najwięcej aspektów ekoinnowacyjności, choć mam świadomość, że nie wyczerpuje aktywności w tym obszarze. Sprawdzamy, jak w poszczególnych województwach wyglądają m.in. nakłady na ekoinnowacje, jaka jest aktywność społeczno-ekonomiczna w obszarze innowacji, efektywność wykorzystania zasobów, czy też działania w obszarze gospodarki o obiegu zamkniętym.
I które województwo jest najbardziej eko?
– Wyniki zestawienia wskazują, że liderami ekoinnowacyjności są duże ośrodki gospodarcze, duże ośrodki akademickie, bo one dysponują większymi zasobami kapitału finansowego i ludzkiego. Dlatego czołówkę zestawienia najbardziej ekoinnowacyjnych regionów tworzą województwa małopolskie, pomorskie i mazowieckie.
Tworząc nasz raport, staramy się nie tyle koncentrować na rankingowaniu regionów, ale zachęcać do dyskusji o ekoinnowacyjności, inspirować do działania w tym obszarze, mobilizować do współpracy. Chcemy dać regionom narzędzie do identyfikacji swoich mocnych i słabych stron na tym polu.
Warto przy tym dodać, że nie ma hegemona, jeśli chodzi o najbardziej ekoinnowacyjny region, a każdy region może pochwalić się mocnymi stronami. Liderami w nakładach na ekoinnowacje są duże aglomeracje, ale np. woj. zachodniopomorskie jest liderem w produkcji energii ze źródeł odnawialnych i jest tak naprawdę jedynym regionem, który może pochwalić się zieloną energetyką. Prawie 100% energii wykorzystywanej w tym województwie pochodzi ze źródeł odnawialnych. Z kolei woj. lubelskie jest w czołówce patentów na ekoinnowacje, woj. wielkopolskie ma najwyższą efektywność wykorzystania energii elektrycznej, a Podkarpacie wytwarza najmniej odpadów komunalnych na mieszkańca. Takich przykładów jest wiele.
To już kolejna edycja tego rankingu. Jak z perspektywy lat wyglądają zmiany. Z moich wyliczeń wynika, że w tym roku tylko 9 województw na 16 poprawiło swój wynik. Według mnie to oznacza, że ich osiągnięcia wyglądają kiepsko.
– Z raportu wynika, że osiem regionów ma wartości ekoindeksu wyższe niż poziom ogólnokrajowy – są to województwa małopolskie, pomorskie, mazowieckie, dolnośląskie, podkarpackie, podlaskie, śląskie i warmińsko-mazurskie.
Eko-indeks Millennium mamy kalkulowany od 2016 r. i pozytywne jest to, że w średnioterminowej perspektywie on rośnie. A dodatkowo dystans większości regionów do lidera stopniowo się skraca. Czyli w tych mniejszych ośrodkach też zintensyfikowano działania.