Bankowość i Finanse | Gospodarka | Po co Polsce polityka imigracyjna

Bankowość i Finanse | Gospodarka | Po co Polsce polityka imigracyjna
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Polska wystawia się na przypadkowy przebieg procesów migracyjnych, nie mając strategii migracyjnej. Potrzebujemy takiej strategii i polityki w odpowiedzi na niekorzystne zmiany demograficzne, pojawiające się po raz pierwszy od stuleci dodatnie saldo migracji oraz powstały rynek pracownika. Celem tej polityki nie może być jednak zapewnienie przedsiębiorstwom dostępu do taniej pracy. Ten stary model budowania przewagi konkurencyjnej już się wyczerpał i próba replikowania go dzięki polityce imigracyjnej może przynieść również szkody – mówi dr Stanisław Kluza, były minister finansów, pracownik w Instytucie Statystyki i Demografii SGH oraz prezes Instytutu QUANT TANK. Rozmawiał z nim Jacek Ramotowski.

Rząd pracuje nad polityką migracyjną. Czy Polska miała kiedyś politykę migracyjną?

– Nigdy nie miała.

Powinniśmy ją mieć?

– Polityka, a szerzej strategia, jest pewnego rodzaju uporządkowanym zbiorem celów, zadań i sposobów ich realizacji. Uważam, że Polska – po pierwsze – nie posiadała nakreślonego celu. Po drugie, sposób działań nie był uporządkowany. Dlatego Polska nie ma i nie miała polityki migracyjnej. Polskie państwo podejmuje najczęściej działania reaktywne, a więc nie jest tak, że nie robi nic. Niektórzy wywodzą, że nierobienie nic też jest jakąś polityką, bo to też jest pewnego rodzaju zbiór zachowań.

Świadomie decydujemy się nic nie robić, choć znajdujemy się w centrum kryzysów migracyjnych?

– Wiele zdarzeń w obszarze działań migracyjnych miało w Polsce charakter czysto przypadkowy, spontaniczny, reaktywny. Oznacza to, że polityka nie była zaplanowana albo nakierowana na jakiś cel ważny dla Polski. Były to cele krótkoterminowe, żeby poradzić sobie z jakimś problemem. Polska posiadała pewnego rodzaju tzw. mikro polityki migracyjne. Miała program nakierowany na repatriację. Już pierwsze rządy transformacyjne w latach dziewięćdziesiątych XX w. stwierdziły, że jest bardzo liczna diaspora polska, w szczególności w krajach byłego Związku Radzieckiego. Repatriacja była nakierowana na Polaków, którzy w wyniku drugiej wojny światowej znaleźli się poza granicami państwa odbudowanego w nowych granicach w 1945 r. Program ten zanikał i w zasadzie migracja nigdy nie przybrała dużego silnego ruchu tak zwanej migracji powrotnej.

Czemu wszystko sprowadzało się co naj­wyżej do mikropolityk?

– Polska była przez niemal cały dziewiętnasty i dwudziesty wiek krajem bardzo biednym. Wielu Polaków starało się wyjechać do bogatszych zakątków świata za pracą, za chlebem, w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia. Następnie Polska weszła w transformację systemową z bardzo młodym społeczeństwem, mało przystosowanym do reguł rynkowych i z gospodarką, która była w głębokiej zapaści. To wszystko łączy się w jedno zjawisko – wysokiego bezrobocia. Było ono największą barierą rozwojową pierwszej fazy transformacji. Pamiętamy likwidację PGR-ów, dużych zakładów pracy, które w nowych regułach nie były w stanie się utrzymać, a nawet gdyby się utrzymały, to wymagały głębokiej restrukturyzacji, w szczególności ze względu na koszty ludzkie, co oznaczało zwolnienia. Młodzi ludzie, mając duże trudności w znalezieniu pracy, dobrego wynagrodzenia, mieszkania, czuli, że mają większe szanse za granicą niż w kraju i to była ich główna motywacja w okresie lat dziewięćdziesiątych, a również po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej, kiedy otworzyły się unijne rynki pracy. Dlatego przeżyliśmy kolejną falę migracji na Zachód. I do tego momentu Polska w swojej historii bardzo długookresowo była krajem, który doświadczał co do zasady ujemnego salda migracji.

I to się zmieniło. Dlaczego?

– Polska przez całą swą historię, jeśli odejmiemy od tego wojny, miała współczynnik dzietności powyżej 2,08, czyli zapewniający naturalną wymianę pokoleń. Ostatni raz miała ten współczynnik w PRL, a pierwszy rok III Rzeczypospolitej już był ze współczynnikiem ciut poniżej 2,08. Lata 90. przyniosły bardzo szybki zjazd tego współczynnika z poziomów zbliżonych do 2 do poziomów zbliżonych do 1,3. Taki współczynnik z bardzo niewielkimi odchyleniami, czasami do góry, czasami do dołu, utrzymuje się od przeszło ćwierć wieku.

Co to znaczy?

– To znaczy, że całe pokolenie dzieci jest o jedną trzecią mniej liczne od pokolenia swoich rodziców. To pokolenie zaczęło wchodzić na rynek pracy w okolicach 2015 r., a w pełni w zasadzie od 2020 r. A teraz już tylko ono wchodzi na rynek pracy. Wtedy też został sformułowany nowy postulat, który nazywa się reemigracja albo emigracja powrotna.

Jak dotąd – mało skuteczny.

– Najważniejsze jest to, że jeszcze do ok. 2015 r. Polska była krajem, gdzie na rynek pracy wchodziły liczne pokolenia, a z rynku pracy schodziły mało liczne. Rynek pracy był nazywany w okresie transformacji rynkiem pracodawcy. Pracodawca zawsze mógł wybrać wśród wielu osobę młodszą, tańszą, lepiej wykształconą. Pracodawca dyktował warunki, zgodnie z teorią makroekonomiczną, na typowym, klasycznym modelu rynku pracodawcy. Miało to skutki makroekonomiczne – gdy była koniunktura, bezrobocie spadało. Kiedy następowała dekoniunktura – rosło. Tak było przez całą transformację. Dopiero od 2015 r. zaczynają wchodzić na rynek pracy pokolenia transformacyjne, spadającej dzietności w początkach lat dziewięćdziesiątych, a później – utrzymującej się niskiej dzietności do teraz.

Od roku 2015 mamy rynek pracownika?

– Jeszcze nie. Ostatni raz stopa bezrobocia w Polsce osiągnęła poziom 10% w 2015 r. Okolice połowy tego roku możemy przyjąć – oczywiście symbolicznie – za punkt zwrotny, gdy Polska weszła w okres przejściowy, od rynku pracodawcy do rynku pracownika. Daty są umowne, ale rynek pracownika widać było wyraźnie już przed pandemią, gdzieś na przełomie 2018 i 2019 r. dotarliśmy do tej granicy. To równocześnie oznacza, że bez względu na to, jakie są procesy koniunkturalne, w gospodarce stopa bezrobocia utrzymuje się stale na pięcioprocentowym poziomie i nie będzie wyższa. Nie ma szans, żeby była wyższa. Oczywiście, jeśli nie popełnimy błędu.

Jakiego?

– Jeżeli państwo będzie prowadziło politykę płacy minimalnej w taki sposób, że osoby, które są najmniej wykwalifikowane, wykonują najprostsze prace, będą miały zagwarantowany silny wzrost wynagrodzeń. Jest on możliwy do momentu, aż pracodawca uzna, że płaca nie ma swojego pokrycia w wartości dodanej i jest ponad proporcjonalnym kosztem dla firmy. W takich sytuacjach może dochodzić do znaczących zwolnień. W Polsce płaca minimalna wzrosła dlatego, że została podniesiona o miary inflacji i była bardzo wysoko indeksowana przez rząd Mateusza Morawieckiego, który taką polityką płacy minimalnej przyczynił się do napędzenia procesów inflacyjnych w Polsce. Polska nie musiała doświadczyć tak wysokiej inflacji, gdyby w inny sposób zarządzano problemem płac minimalnych. Wydarzyło się to wtedy, kiedy polski złoty był bardzo słabą walutą, euro i dolar były zbliżone do 5 zł. Dzisiaj euro jest nawet o prawie 20% tańsze, więc jeśli przeliczmy płace w euro, to mamy kolejny wzrost w relacji do rynków UE. Zatem porównując siłę nabywczą płacy minimalnej w euro, okazuje się, że bardzo zbliżyła się ona do płacy w bardzo zamożnych i rozwiniętych gospodarkach typu niemiecka. Polsce jest daleko z produktywnością od gospodarki niemieckiej, żeby móc pozwolić sobie na tak wysoką płacę minimalną.

Jakie będą konsekwencje rynku pracownika?

– Pierwszą konsekwencję, najbardziej podstawową, będziemy widzieli na poziomie makro. To rozjazd pomiędzy cyklem koniunkturalnym a stopą bezrobocia. W pierwszych fazach transformacji, kiedy byliśmy rynkiem pracodawcy, konkurowaliśmy tanią energią i tanią pracą. Dzisiaj Polska już nie konkuruje tanią energią, bo ma jedną z droższych w Europie. A jednocześnie Polska ma coraz większe trudności z kosztami pracy. Jeśli chcemy nadal utrzymywać jeden z ostatnich silników transformacji, czyli silnik eksportowy jako element nadrabiania luki rozwojowej w stosunku do średniej europejskiej – a ten silnik nas utrzymywał, bo przyrost wartości dodanej brutto na eksporcie był głównym kontrybutorem do PKB – to uratować nas może tylko automatyka, automatyka i jeszcze raz automatyka, która będzie wypierała tanią pracę.

Mówimy cały czas o skutkach demografii. Co ona ma wspólnego z polityką migracyjną?

– Demografia mówi o procesach ludnościowych, które zachodzą w obrębie jakiegoś państwa czy społeczeństwa. Najczęściej odnosi się do osób, które tu się urodziły i stąd np. wyjeżdżają albo zostają i pracują. Rodzą się, umierają, leczą się, są starsze, są młodsze. Wobec utrzymującego się spadku dzietności strategię demograficzną próbował opracować rząd Mateusza Morawieckiego. Był to dokument nad wyraz ułomny, powstał w gremium osób o jednolitym spojrzeniu światopoglądowym, można go nazwać nawet propagandowym, gdyż próbuje przesunąć definicje albo granice definicji zamiast się skupić na rzeczywistych problemach i ich rozwiązaniach. A poza tym jest niekompletny.

Czego w nim brakuje?

– Komponentu migracyjnego, ponieważ jeżeli Polacy migrujący są elementem krajowej demografii, to również są nim osoby zainteresowane przyjazdem do Polski. Albo odwrotnie, gdy Polska jest zainteresowana przyjazdem pewnej grupy osób do nas, też powinna to definiować. To działania w obszarze demograficznym. Polska nie ma i nie miała strategii demograficznej, a strategia czy polityka migracyjna, której też nie ma, nie jest elementem polityki demograficznej.

Polityka migracyjna ma być odpowiedzią na sytuację demograficzną?

– Tak, ale nie tylko. Po pierwsze mamy bardzo zły profil demograficzny. Wiadomo, że społeczeństwo szybko się starzeje. Jesteśmy już za punktem, kiedy powstał rynek pracownika. Mamy bardzo silny wzrost wynagrodzeń realnych. Brak specjalistów i niespecjalistów jest czynnikiem ograniczającym naszą konkurencyjność. Jeśli przyjrzymy się różnym grupom wiekowym, to okaże się, że liczba dzieci i młodzieży spadła o 2,5 mln osób, a młodych dorosłych jest o 1,5 mln mniej. To znaczy, że rosną obciążenia osób zawodowo czynnych na rzecz utrzymania pokoleń w wieku emerytalnym. Z tego punktu widzenia Polska na dobrą sprawę przespała moment stworzenia polityki migracyjnej, dobrze by było, żeby ją miała dużo wcześniej, choćby w latach dziewięćdziesiątych czy po roku 2000, być może nakierowaną na to, żeby nie opuszczało nas wartościowe, liczne, młode pokolenie. Tak naprawdę 2015 r. był ostatnim momentem na to.

Dlatego teraz musimy przyjmować obcych?

– Jako kraj relatywnie zamożniejszy Polska będzie przyciągała osoby z krajów niezamożnych – to po pierwsze. Po drugie – będzie relatywnie dużo tak zwanej taniej pracy, która dla osób z krajów biednych będzie bardzo atrakcyjna. Po trzecie, w pracach na styku transportu, gastronomii, obsługi prostej, magazynowej, sklepowej, przy pracach budowlanych i rolnych nie są wymagane bardzo wysokie kwalifikacje zawodowe, kompetencje językowe i kompetencje społeczne. A pamiętajmy, że migranci są to osoby, które coraz częściej przyjeżdżają z krajów kulturowo odmiennych. Wszystkie te odmienności w pracach relatywnie nisko płatnych, prostych, będą miały dużo mniejsze lub drugorzędne znaczenie. Tymczasem Polska, nie mając strategii imigracyjnej, wystawia się na przypadkowy przebieg procesów migracyjnych.

Ale teraz najwięcej migrantów mamy z krajów bliskich kulturowo. Z Ukrainy. Dobrze się adaptują, więc po co nam polityka migracyjna?

– Nie można do tematu migracyjnego mieszać krajów, z których jeden jest w stanie wojny, jak Ukraina, a drugi – Białoruś – jest objęty reżimem, który wywiera presję skutkującą podwyższoną skłonnością migracji. Są to kraje nam raczej kulturowo bliskie, ale kluczowa jest imigracja z kierunków dużo odleglejszych, zarówno azjatyckich, jak i afrykańskich. Warto zaznaczyć nieuczciwość rządzących w latach 2021–2023, że w swojej retoryce byli bardzo antyimigracyjni i nie stworzyli żadnej polityki inkluzji dla imigracji, która przyjechała i miała bardzo dużą skalę. Musimy mówić, jaka jest prawda o procesach migracyjnych, które się wydarzyły w czasie, kiedy takiej polityki nie mieliśmy. To jest konieczne, żeby ktoś później nie powiedział, że nastąpiła zmiana rządu i mamy nagle dużo migrantów na ulicy. Indie będą najliczniejszym krajem świata w XXI w. Według prognoz, wysokie współczynniki wzrostu ludności będą miały takie kraje, jak Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan, dla których naturalnym i wiodącym kierunkiem migracyjnym będzie Europa Środkowa. To tylko hipoteza, ale dość uzasadniona. Niedoceniane są w mojej ocenie kraje Afryki, jak Etiopia, Erytrea, Somalia, Kenia i Tanzania, biorąc pod uwagę współczynniki dzietności. Możliwe, że największa presja migracyjna pojawia się właśnie tam.

Czego wymagałby pan od polityki imigracyjnej? Jaka powinna być?

– Jeśli jakaś strategia, a następnie wynikająca z niej polityka ma być kompletna i spójna, musi zawierać w zasadzie wszystkie istotne elementy egzogenne i endogenne, czyli wynikające z uwarunkowań zewnętrznych i wewnętrznych, a te drugie w szczególności związane z krajowym rynkiem pracy. Musi to być strategia i polityka na poziomie centralnym. Ale może być tylko i wyłącznie realizowana na poziomie lokalnym. Właściwą jednostką jest powiat, w Polsce mamy ponad 300 powiatów, odległość od stolicy powiatu do najdalszego w nim miejsca nie przekracza 50 km. Tam powinno dochodzić do kilku zdarzeń w obszarze polityki migracyjnej wynikającej ze zdefiniowania potrzeb własnych, lokalnych. Powinny realizować ją powiatowe urzędy pracy, które mają infrastrukturę do organizowania podobnych działań. Na poziomie powiatu są też zorganizowane jednostki edukacji ponadpodstawowej i częściowo służba zdrowia. Powiat jest jednocześnie na tyle małą jednostką, że wie, czy w gminie potrzeba np. ludzi do zbierania truskawek czy do spawania okrętów. W praktyce powinny wiedzieć, czego potrzebuje lokalny rynek pracy.

Jeżeli ktoś będzie łamał prawo, Polska powinna zastrzegać możliwość jego ekstradycji. Powinna sobie również zastrzec prawo ekstradycji, je­żeli ktoś po prostu nie będzie umiał w tym społeczeństwie funkcjo­nować, bo ważniejsze są dla niego wzorce kulturowe, które wyniósł ze swojego kraju, mimo że one są w sprzeczności z naszymi. Osoba mająca odmienne wzorce kulturowe może być turystą,
ale niekoniecznie już ubiegać się o obywatelstwo.

Polska powinna postawić jednak czytelnie wymóg czegoś, co się nazywa wymóg inkluzywności, czyli w tym wypadku integracji zawodowej i integracji społecznej. Integracji zawodowej, polegającej na tym, że dana osoba znajdzie pracę i ją utrzyma, bo jeśli nie utrzyma, to nie o to chodzi. A jeśli znajdzie pracę i ją utrzyma, powinna mieć obowiązek uczenia się języka, który musi polegać na tym, że te osoby regularnie przyjeżdżają na te kursy. Ważna jest symetria stron w polityce migracyjnej. Zasada tak zwanej właściwej proporcji albo zdrowej proporcji. Jeżeli ktoś będzie łamał prawo, Polska powinna zastrzegać możliwość ekstradycji takiego emigranta. Powinna sobie również zastrzec prawo ekstradycji, jeżeli ktoś po prostu nie będzie umiał w tym społeczeństwie funkcjonować, bo stwierdzi, że ważniejsze są dla niego wzorce kulturowe, które wyniósł ze swojego kraju, mimo że one są w sprzeczności z naszymi. Osoba mająca odmienne wzorce kulturowe może być turystą, ale niekoniecznie już ubiegać się o obywatelstwo.

Sprowadzimy z Afryki tanią pracę i to zapewni nam konkurencyjność?

– Błędna polityka migracyjna może doprowadzić do negatywnego paradoksu oddziałującego na obniżenie konkurencyjności Polski. Posłużmy się przykładem. Przyjmijmy, że mamy kilka nieefektywnych przemysłów – niech to będzie fabryka cukierków. Ta fabryka powinna mieć kilka maszyn, ale zawsze miała pracowników, którzy zawijali cukierki w papierki itd. To mogłaby zrobić maszyna, ale fabryki nie stać było na maszynę, a przy okazji zawsze miała tanich polskich pracowników. Ale polscy pracownicy już nie chcą w niej pracować, więc sprowadza pracowników z zagranicy, nadal jest tania, tylko że nie powinna pozornie nadal być tania, lecz powinna się unowocześnić i zautomatyzować. Trzeba uważać, żeby nie tworzyć potrzeb migracyjnych ze względu na kryterium potrzeb rynku pracy w takich miejscach. Mamy niski współczynnik automatyzacji rolnictwa i potrzebujemy dużo pracowników rolnych, a za kilka lat ten współczynnik będzie wyższy. Naszym wyzwaniem rozwojowym nie jest podtrzymywanie taniej pracy i podtrzymywanie niedorozwiniętego przemysłu, tylko zautomatyzowanie się i cyfryzacja. Choćby na kredyt, bo tego typu technologia i innowacja się zwrócą. Chodzi o to, by nie sprowadzać osób, które wejdą w branżę, którą czeka głęboka restrukturyzacja technologiczna. Jeżeli państwo zaprasza kogoś, powinno brać odpowiedzialność za tą osobę, co z nią zrobi w przypadku, jeżeli ta branża zostanie poddana restrukturyzacji. Nie twórzmy sobie problemu społecznego wynikającego z tego, że dzisiaj trochę oszczędziliśmy na niższym koszcie pracy, ale w przyszłości ci ludzie będą obciążeniem społecznym. Dla polityki migracyjnej głównym kryterium endogenicznym jest kryterium rynku pracy, ale Polska też ma jeszcze całkiem sporo nie uwolnionych wewnętrznych zasobów. Bardzo wcześnie przechodzimy na emeryturę. Możemy przechodzić na nią troszeczkę później, zwłaszcza że żyjemy dłużej i żyjemy zdrowiej. Pytanie o czynniki endogeniczne polityki imigracyjnej to równocześnie pytanie o kierunki rozwoju, zanik różnych branż oraz nadrabianie zaległości w automatyzacji Polski.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK