Noc Listopadowa
"Generale, poprowadź nas!" - zakrzyknęli rebelianci. Oficer, stary, doświadczony wiarus z czterdziestoletnim doświadczeniem na polu chwały, nie chciał słuchać młodych, rozpalonych głów. Ojcowskim tonem poradził zgromadzonym, by udali się raczej na nocny spoczynek, zamiast angażować się - jak to sam określił - w głupotę. Tego było już za wiele. Z dziką furią buntownicy zrzucili generała z konia, na oczach przerażonej żony i dwójki dzieci. Rozległy się wystrzały. Jeden, dwa, trzy.... dziewiętnaście. Ciało bezładnie spoczęło na bruku... Tak zginął Maurycy Hauke - podkomendny księcia Józefa Poniatowskiego, Tadeusza Kościuszki i Jana Henryka Dąbrowskiego. Weteran wojen napoleońskich i obrońca Zamościa w roku 1813.
Minister wojny Królestwa Polskiego – i społecznik, który rezygnując z ministerialnych apanaży, przez czternaście lat pozostawił w budżecie polskiej armii przeszło milion złotych. Nie była to jedyna, bezsensowna ofiara owej „niebezpiecznej dla Polaków pory” – jak to określił Stanisław Wyspiański. Generałowie: Ignacy Blumer, Stanisław Potocki, Tomasz Jan Siemiątkowski, Stanisław Trębicki, Józef Nowicki oraz pułkownik Filip Nereusz Meciszewski zginęli dokładnie z tego samego powodu – nie dołączając do buntu, który już od pierwszych chwil wydawał się im, doświadczonym żołnierzom, najzwyklejszym w świecie szaleństwem. Nie spodziewali się – bo i któż mógł się spodziewać – że tej właśnie nocy liczyła się wyłącznie zasada: „Kto nie z nami, ten przeciwko nam!”
Ale oprócz tych siedmiu oficerów była jeszcze jedna ofiara listopadowej nocy. Tą ofiarą było państwo polskie – zgoda, może nie takie, jakie sobie wymarzyli i wyśnili romantycy, ale po prostu jedyne, jakie mogło narodzić się w toku ustalania nowego porządku Europy po napoleońskim huraganie. Jakie by to państwo nie było, miało własną konstytucję, siły zbrojne, własny skarb i jednostkę monetarną. Największym sukcesem był jednak żywiołowy rozwój gospodarczy, który sprawił, że – po raz pierwszy i, jak dziś wiemy, nie ostatni – zyskaliśmy szansę na wejście do Europy. Rewolucja przemysłowa objęła znaczną część polskich ziem – a w ślad za nowoczesnymi kopalniami, zakładami metalurgicznymi czy włókienniczymi piękniały i dojrzewały polskie miasta. To właśnie wtedy Warszawa ostatecznie wyszła poza zaklęty krąg Starego i Nowego Miasta wraz z Traktem Królewskim – tworząc nowoczesną metropolię, jakże pokrywającą się obszarem z dzisiejszym centrum miasta. W ciągu piętnastu lat to państwo stworzyło własny sektor finansowy i rynek kapitałowy; nazwa Placu Bankowego nie wzięła się wszak znikąd. W budynkach po dziś dzień zajmujących całą pierzeję placu mieścił się Bank Polski i Giełda Pieniężna; wszystko to pod czujnym okiem „organu nadzoru” – czyli zlokalizowanej po sąsiedzku Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu, ówczesnego resortu gospodarki. Był wreszcie i król – w postaci rosyjskiego imperatora rzecz jasna, ale… dla wychowanego jeszcze w latach przedrozbiorowych pokolenia cudzoziemski władca również nie stanowił jakiejś szczególnej zniewagi; wszak jeszcze pół wieku wstecz na tronie polskim zasiadali Wettyni… Jak by wyglądały dzieje Polski w kolejnych, ważnych dla Ojczyzny latach – w roku 1918, 1920, 1939, 1945, 1989 i wreszcie 2004 – gdyby w ową listopadową noc pewien porucznik nie zakrzyknął: „Polacy! Wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć lub zwyciężyć trzeba!”?
Ale co tam przemysł, banki, rynek kapitałowy: dla prawdziwych romantyków takie drobiazgi nie mają najmniejszego znaczenia – podobnie zresztą jak precyzja i systematyczność w działaniu. Żywym dowodem owej romantycznej pogardy dla „mędrca szkiełka i oka” była sama noc 29 listopada 1830 roku; już od pierwszych chwil działaniom powstańczym towarzyszył ów grzech pierworodny, bezbłędnie określony przeszło półtora stulecia później przez – nomen omen – rosyjskiego dygnitarza: „Chcieliśmy jak najlepiej – a wyszło jak zawsze”. Już takie zadanie jak sprawne podpalenie opuszczonego browaru na Solcu okazało się przekraczać zdolności logistyczne inicjatorów spisku; porucznik Wysocki postanowił pozyskać niezbędny do tego celu proch w przeddzień akcji – kiedy to wtajemniczony w spisek magazynier akurat miał fajrant! Ostatecznie dowódca akcji… wykręcił się sianem. Dosłownie – do podpalenia zamiast prochu użyto słomy. Większość oddziałów polskich nawet nie dostrzegła ułomnego sygnału – nie omieszkali go natomiast odnotować stacjonujący w sąsiedztwie Podchorążówki ułani rosyjscy. Zaprawdę, trzeba było kompletnego braku samokrytycyzmu, by twierdzić, ze z takim podejściem uda się pokonać jedną z najpotężniejszych sił zbrojnych ówczesnego świata…
Jakby nie patrzeć, to właśnie romantyzm był jedynym zwycięzcą listopadowej nocy 1830 roku i późniejszej wojny polsko-rosyjskiej. Siedem ofiar z 29 listopada sprawiło, że – mając pełne przeświadczenie o całkowitym bezsensie dalszych walk, o dalekosiężnych konsekwencjach jakie triumfujący prędzej czy później rosyjski cesarz wyciągnie wobec zbuntowanych Polaków – pozostali przy życiu generałowie nie odważyli się oficjalnie odciąć od powstania. Dla romantyków, rzecz jasna, było to zdecydowanie zbyt mało; kolejni przywódcy powstania, Józef Chłopicki, Jan Zygmunt Skrzynecki i Jan Krukowiecki i tak nie zyskali chwały, uwiecznieni w ówczesnej pieśni jako „kunktator, dyktator i zdrajca”. Jeszcze gorszy los czekał siedmiu zamordowanych generałów; wystawiony ku ich czci po stłumieniu powstania pomnik rychło doczekał się wierszyka:
„Osiem lwów, czterech ptaków – pilnuje siedmiu łajdaków”
Dziś, kiedy niepodległość już nam nieco spowszedniała, a miejsce Polski wśród narodów Europy wydaje się być niezagrożone, można bez emocji spojrzeć na wydarzenia sprzed nie ma dwustu lat i nazwać rzeczy po imieniu. Nie godzi się określać mianem bohaterstwa aktu najpospolitszego bandytyzmu – bo jak inaczej określić zabijanie bezbronnych ludzi, nierzadko na oczach rodziny, jedynie za to, że inaczej postrzegali dobro Polski. Nie godzi się zasłużonych dla Ojczyzny, a przy tym rozsądnych i perspektywicznie myślących ludzi określać mianem łajdaków; ta prawda ma zastosowanie bynajmniej nie tylko wobec siedmiu oficerów, zabitych w listopadową noc… Wreszcie: nie godzi się budować wspólnoty narodowej jedynie w oparciu o traumatyczne obrazy kolejnych klęsk – na domiar złego, najczęściej ponoszonych na własne życzenie. „Odpowiednie dać rzeczy… słowo” – napisał przed laty romantyk inny niż wszyscy, Cyprian Kamil Norwid. Te słowa są aktualne również i dzisiaj.