Ta wolna niedziela.
Pomijając burzę, która przetoczyła się przez media wszelkiego rodzaju, mamy najprzeróżniejsze reakcje najbardziej zainteresowanych. Handlowców i kupujących. Ci pierwsi użyją jak pies w studni. Bo w tygodniu popracują dłużej: w piątek, a zwłaszcza w sobotę i poniedziałek. Dłużej i ciężej – bo to i klienci wkurzeni, szefowie pewnie też, a w poniedziałek trzeba wcześniej przygotować towar. A niedziela… Już wymyślono kasjerkę z Biedronki, która spędza wolna niedzielę z rodziną. Wirtualnie, bo tak się złożyło, że dla jej najbliższych akurat ta niedziela wolna nie była.
A i tak kasjerka ma dobrze, bo Biedronka nie zwalnia ludzi, wręcz przeciwnie – przyjmuje. Ale kolejny przykład z sieci – sklepu z 13-osobowa załogą, który zrobił trzem pracownicom wolne na dłużej niż tylko na niedzielę. Po prostu z kalkulacji zysków i strat wynikło, że przy krótszym miesiącu handlu 10 osób wystarczy, a dla 13 kasy zabraknie. Pewnie by się znalazła, ale wtedy zyski by zmalały, a na to sobie pozwolić oczywiście nie można. No i trzy panie poszły na bruk.
No i klienci. Jestem pewien, że spora część z niedzielę i tak zakupów nie robiła. Ale w związku z narzucona wolnością okazało się (przynajmniej przed pierwszym wolnym od handlu dniem), że koniecznie w sobotę trzeba zrobić zapasy papieru toaletowego (więcej zjedzą w wolnym dniu, a zatem i więcej wydalą), ale i farb, lakierów, kosmetyków itp. W sobotę wieczorem wiele sklepowych półek świeciło pustkami – i to z takimi towarami, które w normalnym czasie spokojnie sobie leżą nawet tygodniami. Być może z czasem zakupy faktycznie rozłożą się w tygodniu i nie będą tak paniczne, ale i tak zapobiegliwi się znajdą.
A generalnie – uszczęśliwianie na siłę na ogół nikomu na zdrowie nie wychodzi. A jeśli zapowiedzi Solidarności o rozszerzeniu dnia wolnego na inne zawody nie są fejkiem, to można się spodziewać wielu ciekawostek. Ze zwiększeniem populacji Polaków włącznie. No bo co robić w wolna niedzielę na handlowo-kulturalno-transportowym pustkowiu?
Przemysław Szubański