Jadą diesle, jadą
Od kilku tygodni w Londynie obowiązuje kolejna opłata za wjazd do centrum miasta. Stara – Congestion Charge (w skrócie zwana C-Charge) – obowiązuje wszystkich kierowców od poniedziałku do piątku i od 7:00 do 18:00. Nawet minuta pobytu w strefie kosztuje 11,50 funta. Nowa danina – Toxity Charge (T-Charge) – dotknęła posiadaczy samochodów z silnikiem wysokoprężnym niespełniających kryteriów Euro 4, czyli w praktyce wyprodukowanych przed 2006 rokiem. Wysokość dodatkowej opłaty waha się od 10,00 do 13,20 GBP i zależy od wieku i ciężaru auta.
Władze brytyjskiej stolicy szermują argumentem o rosnącym zanieczyszczeniu powietrza w mieście i namawiają londyńczyków do przesiadki do środków transportu publicznego. Słabe to są jednak zachęty, gdy najkrótsza przejażdżka metrem lub autobusem (jest też linia tramwajowa, która na komunikacyjnej mapie Londynu wygląda tak, jak schemat metra w Warszawie) kosztuje nawet 4,90, jeśli bilet kupuje się w ostatniej chwili przed podróżą.
Dla mieszkańców wcale nieodległych – jak na warunki londyńskie – dzielnic w strefach taryfowych 3-5 dojazd do pracy w centrum to wydatek od 38,70 do 56,20 funtów tygodniowo. Jeśli więc ktoś nie lubi stać w tłoku w metrze, a stać go na siedzenie w korku, ten będzie trzymał się kierownicy. I oczywiście za portfel.
Jest jeszcze detal, który dodatkowo irytuje mieszkańców Londynu; najbardziej zaś tych, którzy opowiedzieli się za Brexitem. Otóż kryterium, na podstawie którego dany samochód podpada pod T-Charge, zostało oparte na normach emisji spalin obowiązujących w Unii Europejskiej.
Nie wiadomo, czy to pocieszy londyńczyków, ale podobne restrykcje dla użytkowników diesli już zapowiedziały władze m.in. Paryża, Madrytu czy Aten, a w największych miastach Niemiec są one już bardzo poważnie rozważane. Można więc przypuszczać, że samochody wyklęte na Zachodzie wcześniej czy później przyjadą do Polski.
Artur Rolak