„Londyn 1967”
„Londyn 1967”, z godną podziwu precyzją skomponowany z fragmentów przeszłości, porozrzucanej na codzień w zakurzonych archiwach blibliotecznych, zapomnianych kronikach towarzyskich, strzępach gazet, muzeach, galeriach, filmach dokumentalnych, mniej lub bardziej zafałszowanych biografiach, jest jednak lekturą obowiązkową nie tylko dla pasjonatów najnowszej historii Wielkiej Brytanii, ale przede wszystkim dla tych, którzy próbują zrozumieć świat i rządzące nim procesy kulturotwórcze. Szarota przedstawia nam oczywiście tylko mały fragment tego świata, i to na przestrzeni zaledwie jednego roku, ale utkał on tak gęsto pajęczynę powiązań kilkudziesięciu swoich bohaterów, ich dzieł, idei, pomysłów i rozmaitych wydarzeń, że ten londyński mikrokosmos stanowi jednocześnie lustrzane odbicie lęków, radości i mitów ówczesnego pokolenia, a nawet kilku pokoleń. Bowiem najstarszy w tym gronie Bertrand Russel, filozof i laureat Literackiej Nagrody Nobla, w roku 1967 obchodził swoje 95 urodziny, a energii mógł mu pozazdrościć najmłodszy spośród opisywanych w książce 20-letni muzyk i wokalista rockowy Dawid Robert Jones, którego artystyczny pseudonim Dawid Bowie dopiero miał się niebawem narodzić.
Piotr Szarota jest profesorem psychologii kulturowej, specjalizującym się m.in. w „kulturowych wzorach komunikacji niewerbalnej”. Jego najnowsza książka nie jest jednak ani pozycją dla specjalistów z tej dziedziny, ani historyczną „cegłą”, ani naukowym opracowaniem, pełnym przypisów i odnośników. Inny profesor, doskonały antropolog kultury, Wojciech Burszta, któremu zawdzięczamy przenikliwy wstęp, diagnozuje: „rzecz jest jest znakomicie napisana, gęst, lecz przejrzysta, skrząca się od detali, nie skąpiąca przy tym szerszej refleksji nad blaskami i cieniami kontrkultury brytyjskiej”. Dodaje też trafnie, że to „swoisty bedeker, ale nie turystyczny, lecz intelektualny, o złożonej strukturze i tylko pozornie dotyczący wyłącznie jednego miasta”. Co prawda autor – miesiąc po miesiącu – serwuje nam „spis z natury” istotnych zjawisk oraz wydarzeń (zresztą nie tylko o charakterze artystycznym), które przytrafiły się w brytyjskiej stolicy w ciągu jednego roku, ale rzeczywiście czasami sięga do przeszłości i wyprzedza przyszłość, nie tylko sucho relacjonując, ale również analizując, komentując i wyciągając wnioski. I ponowie bywa wymagający wobec swoich czytelników, adresując swoją książkę do tych, którzy dysponują przynajmniej podstawową wiedzą z zakresu historii muzyki rockowej, sztuk plastycznych, teatru czy filmu. Na jej kartach spotkać można bowiem zarówno takie gwiazdy rocka jak John Lennon, Paul McCartney, Mick Jagger, Syd Barret czy Jimi Hendrix (jak i ich muzy – Marianne Faithfull czy Yoko Ono), ale również wielkie nazwiska świata filmu – Charlie Chaplin i Michelangelo Antonioni zderzają się tu np. ze Stanleyem Kubrickiem czy Romanem Polańskim. Pojawiają się również m.in. Andy Warhol, Oskar Kokoschka, Philipp Larkin, Doris Lessing (kolejna laureatka Nagrody Nobla), czy dramaturg Tom Stoppard. Nie brak postaci z kręgu mody: to np. Mary Quant, której zawdzięczamy m.in. minispódniczki i damskie szorty oraz Vidal Sasoon – angielski fryzjer i stylista o międzynarodowej sławie. Ba, pojawiają się także i liczne polskie wątki, nie tylko w osobie reżysera „Wstrętu”, ale i pary awangardowych artystów, bardziej znanych na świecie niż w Polsce, Franciszki i Stefana Themersonów, czy poety Jerzego Pietrkiewcza, który w Londynie zadebiutował jako pisarz. Nie brakuje też (to w pewnym sensie łącznik z pierwszą, wiedeńską częścią trylogii), jak w szekspirowskim dramacie, duchów. To – zmarli i pochowani w Londynie – Zygmunt Freud i Karol Marks.
Niezwykle pożyteczny dla czytelników książki okazuje się zatem, umieszczony na początku, niczym w sztuce teatralnej, skorowidz biograficzny głównych bohaterów. Skoro mamy zatem „dramatis personae”, to możemy spokojnie przyjąć, iż ilustracja muzyczna tego spektaklu to rock z tamtego okresu (ze szczególnym uzwględnieniem spółki autorskiej John Lennon-Pau McCartney, ale także wirtuozem gitary rockowej w osobie Jimi Hendrixa, wczesnych nagrań grupy „Pink Floyd” oraz np. utworu „Space oddity” Dawida Bowie, który otworzył mu drogę do światowej kariery). Z kolei tłem scenograficznym jest tu oczywiście kolorowy Londyn z lat 60-tych, bogaty w niecodzienne postacie, zjawiska i wydarzenia. Pojawi się zatem w scenografii np słynna okładka legendarnej już dziś płyty zespołu „The Beatles” Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band. Szarota ze szczegółami opisuje bowiem nie tylko interesujące okoliczności jej powstania, ale i genezę doboru postaci, które się na niej pojawiają. Nie stroni też od tła społeczno-obyczajowego opisywanych przez siebie czasów, które – wbrew powszechnemu mniemaniu – było wciąż jeszcze nieco purytańskie i wcale nie sprzyjało hipisowskim hasłom (typu „make love not war) czy pacyfistycznym ideałom, które za oceanem robiły już furorę. Tymczasem w Londynie w tym samym czasie wciąż można było np. trafić do więzienia za uprawianie seksu z osobą tej samej płci. Kostiumy do tego dramatu z epoki rock and rolla były już jednak takie, jak przystało na artystyczną awangardę, a ich projektanci swobodnie mieszali style, gatunki, kolory, faktury najprzeróżniejszych materiałów czy wymyślne formy. Podobną metodę stosuje równie sam autor, wywołując kolejne duchy przeszłości, ale i doskonale bawiąc się tą misterną układanką z puzzli, które czasami pozornie do siebie zupełnie nie pasują.
Sięgnijmy jeszcze raz na zakończenie do tekstu Wojciecha Burszty, który przekonuje: „to nie jest kolejna nostalgiczna książka o kontrkulturze i kontestacji, ale swoisty raport (…) z żywych stanów kultury (i świadomości) optymistycznych lat z historii Zachodu, kiedy wszystko wydawało się możliwe, a walka starego porządku z nowymi pomysłami uwolnienia się z mieszczańskich norm i zasad przepajała niemal wszystkie dziedziny życia”.
Książka Szaroty jest błyskotliwą, erudycyjną, pełną ciekawostek opowieścią bez fabuły, bez początku i końca. Bowiem styczeń i grudzień są tu tylko umownymi klamrami niecodziennej historii, która ma swoją genezę znacznie wcześniej i wybiega daleko w przyszłość, sięgając dzisiejszych czasów. Warto zatem podążyć za autorem, bo jego wieloobsadowa sztuka, w której nie brakuje gwiazd światowego formatu, jest z pewnością istotnym wydarzeniem literackim – co prawda, nie nad Tamizą, ale na pewno nad Wisłą AD 2017.
„Wiedeń 1913” ukazał się dokładnie po 100 latach od opisywanych przez Piotra Szarotę wydarzeń. W kolejnej książce autor zmniejszył ten dystans czasowy do połowy wieku. Co teraz? Czekam niecierpliwie na ostatnią część trylogii.
Wojciech Fułek