Doradzamy i informujemy: zachodnioeu„ E-mistyfikacja”
Komisja Europejska wstrzymała część funduszy przeznaczonych na e-administrację, które miały być finansowane z programu operacyjnego "Innowacyjna Gospodarka". Polska nie potrafiła poradzić sobie z zarządzaniem nimi. Nie oznacza to utraty kwot dofinansowania, ale Bruksela oczekuje wiarygodnych wyjaśnień, że pieniądze są wydawane zgodnie z przeznaczeniem i bez kolizji z prawem. Bezpośrednią przyczyną tej decyzji stało się śledztwo, jakie CBA i prokuratura wszczęły w sprawie korupcji w Centrum Projektów Informatycznych.
Wiesławaw Sędzicki
Fakt, że pieniądze ze środków unijnych nie są wykorzystywane optymalnie, nie jest niczym nowym ani w Polsce, ani w większości krajów Wspólnoty. Niedobrze się jednak dzieje, jeśli do niegospodarności, nieudolności, niekompetencji czy też zwykłych zaniechań dodany zostaje wątek kryminalny. Tak właśnie oceniono w KE realizację projektów informatycznych w projekcie „Innowacyjna Gospodarka”. Nieszczęśliwie zbiegło się to z prezentacją przez Michała Boniego raportu o stanie e-urzędów.
Minister uderzył się w piersi rządu, ale także swoje. Większość krytykowanych przez niego projektów jest realizowana od 2008 r., a więc za rządów obecnej koalicji. Minister tłumaczył, że KE automatycznie zamroziła pieniądze na wszystkie projekty informatyczne, mimo że nie do wszystkich były zastrzeżenia. Ministerstwo Rozwoju Regionalnego przewiduje przesunięcie pieniędzy z zagrożonych projektów na te tzw. listy rezerwowej. To oznacza, że projekty, do których nie było zastrzeżeń, mogą być realizowane po złożeniu wyjaśnień przez Polskę. Niestety projekty rezerwowe z samej definicji oznaczają nie te najważniejsze, ale jest to jedyna szansa na uratowanie choćby części dofinansowania. – Musimy się tym regułom podporządkować, a najlepszym sposobem podporządkowania się jest szybkie wyjaśnienie Komisji Europejskiej, że panujemy nad tymi projektami i że sami identyfikujemy to, co jest zagrożone, i mówimy, że za to nie będziemy chcieli odzyskać środków – zapowiada minister Boni.
Najważniejsze projekty, tzn. 7 z 29 systemów e-administracji, jest zagrożonych, wśród nich 5 koordynowanych przez Centrum Projektów Informatycznych (ePUAP, pl.ID, Ogólnopolska Sieć Teleinformatyczna 112, centra powiadamiania ratunkowego i platforma dla policji). Są to dziedziny newralgiczne dla prawidłowego funkcjonowania sprawnego państwa. Wartość wstrzymanych projektów to 1,2 mld zł. Polska ma dwa miesiące na podjęcie działań wyjaśniających, m.in. audytów projektów, aby w przyszłości zapewnić należyte wykorzystanie środków. Wypłaty zostaną wznowione, jeśli Komisja Europejska uzna działania polskiego rządu za wystarczające. Minister Boni ma pomysł, aby wycofać z dofinansowania Unii te projekty, które są objęte postępowaniem prokuratorskim i zastąpić innymi, które są już konstruowane. Wartość projektów, które objęte są zamianą, to 150 mln zł. Z wszystkich podjętych w ostatnim dziesięcioleciu projektów informatyzacji tylko jeden, dotyczący ksiąg wieczystych, zakończył się pomyślnie. Reszta, którą początkowo po objęciu MAiC minister określił jako stajnię Augiasza, po ogłoszeniu raportu „Państwo 2.0. Nowy start dla e-administracji” uznał za problem, którego skali nie docenił. Przytoczone sumy, jak większość podawanych w mediach, nie robią na nikim wrażenia, warto wszakże wgłębić się w nie czasem, bo dają wiele do myślenia. Firmy programistyczne pracujące na zlecenie umawiają się co do wartości kontraktu lub też obliczają jego wartość według przepracowanych przez programistów godzin. Godzina pracy dobrego programisty, to 60-120 zł netto. Jeśli ktoś, nawet uwzględniając stopień komplikacji projektów rządowych, będzie chciał obliczyć, ile należałoby zapłacić zewnętrznej firmie za sprawdzalny, dobrze zrealizowany projekt, to po wstępnej analizie okaże się, że wartość projektów e-administracji jest wielokrotnie zawyżona, nie wspominając o tym, że pieniądze idą głównie na nikomu niepotrzebne tysiące stron opracowań i analiz, których objętość nie pozwala na przykład na szybką odpowiedź Komisji Europejskiej.
Centrum Projektów Informatycznych, mające w założeniu koordynować procedury przetargowe, stało się miejscem, w którym sprzeniewierzano środki unijne, jego dyrekcja posądzana jest o korupcję. Śledztwo prowadzone przez CBA i prokuraturę nie ma szansy zakończyć się w ciągu najbliższych miesięcy. Minister Boni uważa, że powinna wzrosnąć rola Komitetu Cyfryzacji, a CPI powinno współuczestniczyć w koordynacji wszelkich projektów informatycznych w państwie. Cel jest według niego jasny – do 2020 r. ma powstać spójny system informacyjny państwa.
Tymczasem…
Mamy jednych z najlepszych informatyków w świecie, co potwierdzają liczne konkursy, w których zdobywają laury. Wiele krajów, w tym Niemcy, zachęca naszych specjalistów to pracy za niemałe pieniądze na swoim rynku. Programiści w Polsce zarabiają także niemało, już często na poziomie zachodnioeuropejskim. W nawale informacji dotyczących e-administracji przeciętny obywatel, bo to przecież on powinien być traktowany podmiotowo, przynajmniej nominalnie, nie bardzo wie, o co chodzi. Korupcja, nepotyzm, ustawiane przetargi, zawyżane wartości kontraktów, zmowy cenowe i dziesiątki innych określeń wyzbywających reszty złudzeń, co do porządku w państwie prawa z jednej strony, a z drugiej tylu świetnych programistów. Kto by zauważył, gdyby w wyniku wyżej przytaczanych działań kryminalnych dotyczących rozdzielania (czytaj: rozkradania) pieniędzy na e-administrację na samym końcu zrobiliby to porządnie nasi świetni informatycy. Pieniądze z Unii potraktowano by, jako dobrze wydane i prawidłowo zarządzane. Może nawet nikt by nie wszczynał żadnych postępowań, bo w końcu cel zostałby zrealizowany. Informatycy, którzy często znajdują się na samym końcu urzędniczego łańcucha pokarmowego, za niewielkie – w stosunku do skali dofinansowania – pieniądze zrobiliby to rzetelnie i terminowo. Jeżeli zatem profesjonalni programiści nie uczestniczyli w niedokończonych realizacjach, to kto? I czy w ogóle brali udział w tych projektach profesjonaliści od software’u? A jeśli nawet brali udział, to przecież realizowali jakieś, sformułowane często przez nieznających się na rzeczy urzędników – zlecenia. Bezrobotny z miasta Ł. jeździ po kraju, szukając pracy, mieszka u rodziny to tu, to tam, oszczędzając, na czym może. W miejscu zamieszkania bywa rzadko, bo od siedzenia w domu nikomu nie przybywa pieniędzy. Jest samotny. Nie zgłosił się w terminie do urzędu pracy, bo nie zdążył odebrać przesyłki poleconej zawiadamiającej go o wizycie w tymże. Udaje się zatem do urzędu, tłumaczy, że nie przebywa w jednym miejscu, nie ma nikogo, kto by odebrał ważne przesyłki polecone i prosi o to, by może jednocześnie z pismem poleconym wysłać do niego maila, którego może odebrać z dowolnego miejsca. Urzędniczki patrzą na bezrobotnego jak na raroga i mówią: – Nasz program nie ma opcji wysyłania do bezrobotnych maili.
W Niemczech każdy bezrobotny ma swój panel, w którym może uzyskać dowolne informacje, przydzielony do konkretnego urzędnika urzędu pracy może się z nim swobodnie komunikować, odbierać indywidualne oferty pracy, skierowane do niego itd. Czyli po prostu normalnie.
Pan J, będący architektem, jest zabiegany, od lat wysyła roczne zeznanie podatkowe tuż przed upływem terminu. W radiu usłyszał, że w ostatnim dniu składania PIT aż 3 mln Polaków składa je drogą pocztową, ale… notuje się też gwałtowne zainteresowanie wysyłaniem deklaracji drogą internetową. Bierze zatem 30 kwietnia swój PIT z ubiegłego roku, ściąga ze strony Ministerstwa Finansów odpowiednie oprogramowanie i wczytuje dane w e-deklarację. Wszystko idzie dobrze, ponieważ oprócz sumy dochodu, reszta danych jest taka sama. System akceptuje jego dane i przechodzi do następnego okna, tam wpisuje uzyskany dochód. PIT-y są gotowe, system potrzebuje jeszcze uproszczonej weryfikacji. Należy podać sumę dochodu z poprzedniego rozliczenia rocznego, która przecież jest znana tylko jemu i kilku urzędnikom skarbowym. System i te dane akceptuje. Pan J. jest zadowolony i zawiesza palec nad klawiszem enter w poczuciu zaufania do państwa i rozwoju informatyki. Za chwilę otrzyma potwierdzenie złożenia zeznania rocznego. Tymczasem wyskakuje mu tajemniczy komunikat opatrzony kodem cyfrowym, po którego odczytaniu dowiaduje się, ze wprowadził… błędne dane personalne. Oczom nie wierzy i przeprowadza całą procedurę jeszcze kilka razy. Na wysyłanie pocztą jest za późno. Zbytnie zaufanie do e-informatyzacji będzie dla Pana J. kosztowne.
Przytoczone, zasłyszane rzeczywiste tegoroczne zdarzenia można nazwać dowolnie, można przejść do porządku dziennego nad nimi, można też ubolewać nad stanem administracji państwa. Każdy, kto zamawiał witrynę internetową u programisty, zakładał sklep internetowy, czy dawał dowolne zlecenie na utworzenie programiku czy dużego programu wie, że dla specjalistów tej branży nie ma rzeczy niemożliwych, jest tylko kwestia przeznaczonego na dane rozwiązanie czasu, a więc i pieniędzy. Urzędnik czy też grupa urzędników zamawiająca program do obsługi urzędów pracy, do obsługi innych zresztą podobnie, musiała się spotkać z pytaniem od programisty: czy dajemy opcję „wyślij potwierdzenie mailem”? lub też w ogóle panel korespondencji. Informatykowi jest to zupełnie obojętne, czy doda taką opcję, czy nie, bo jest to element programowania tak samo skomplikowany, jak większość innych, w tym przypadku akurat jest to mały stopień trudności. Skoro programy w e-administracji nie mają takich opcji, to nie mają ich nie z powodu zaniechań informatyków. Gdyby ogłosić konkurs, w którym wygrałby ten obywatel interesant, który otrzymałby największą liczbę maili z urzędów administracji, niełatwo by można znaleźć zwycięzcę, o liczbie otrzymanych maili nie wspominając. W raporcie „Państwo 2.0” czytamy: „Zasada 2. Żeby obieg informacji był sensowny, musi być on definiowany i nadzorowany przez tego, kto tych informacji potrzebuje, by sprawnie obsługiwać obywatela. “Właścicielem” każdego procesu powinien być nie informatyk, lecz urzędnik lub urząd, który odpowiada za kontakty między państwem a obywatelem. – Dlatego należy mówić o procesach w administracji publicznej i usługach, a nie o projektach informatycznych.”
Stanisław Bareja był często posądzany przez kolegów z branży o tworzenie absurdalnych, bezsensownych filmów i czyniono zabiegi, żeby wykluczyć go ze związku filmowców, aby skutecznie zapobiec tworzeniu przez niego kiczu i szmiry, jak to ujmowano. Gdyby klonowanie nie tylko ciał, ale i umysłów, stało się kiedyś możliwe, Bareja powinien być bezzwłocznie „aktywowany”. Kręciłby swoje filmy w Polsce w nieskończoność. Tematów miałby pod dostatkiem.