Raz Grecja, raz Hiszpania

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

grecja.250xPowrót lepszych nastrojów na rynki finansowe, umożliwiający zaistnienie większego odreagowania na ryzykownych aktywach, jest skutecznie utrudniany poprzez sytuację w krajach południa Europy. Opublikowane w weekend sondaże, które wskazują na zwycięstwo proreformatorskiej Nowej Demokracji, która mogłaby utworzyć koalicję z PASOK-iem to co prawda dobra wiadomość dla rynków, podobnie jak dokapitalizowanie przez Ateny 4 największych greckich banków kwotą 18 mld EUR (National Bank 6,9 mld EUR, Piraeus Bank 5 mld EUR, Eurobank 4,2 mld EUR, Alpha 1,9 mld EUR) poprzez obligacje z funduszu EFSF, co pozwoli odzyskać tym instytucjom dostęp do finansowania z ECB.

O ile wczoraj z Grecji dobiegały pozytywne sygnały, o tyle jednak środek ciężkości został teraz przesunięty w stronę Hiszpanii. 10-letnie obligacje tego kraju mocno potaniały – ich rentowności wczoraj osiągały ponad 6,5 proc., co jest największą wartością od listopada 2011 r. Źródłem tego ruchu są z jednej strony spekulacje dotyczące konieczności dokapitalizowania banków, z drugiej zaś obawy o sytuację budżetową regionów. Katalonia ma problem z refinansowaniem 13 mld EUR długu, natomiast w sumie autonomiczne regiony Hiszpanii będą musiały zrolować ok. 36 mld EUR długu.

Część z tego pewnie będzie musiał zrefinansować rząd. Wczorajsza konferencja premiera Rajoya niespecjalnie przekonała, że Madryt sam poradzi sobie z problemami. Mimo tego, że takie zapewnienia padły, a winę za wzrost rentowności długu emitowanego przez Madryt próbowano zrzucić na sytuację w Grecji, to jednak statystyki są nieubłagane. Udział kredytów zagrożonych w segmencie firm związanych z rynkiem nieruchomości to aż ponad 20 proc. Są podstawy do tego, żeby spekulacje o dokapitalizowaniu miliardami EUR także innych banków okazały się smutnymi faktami, a rząd Hiszpanii będzie musiał w końcu zwrócić się o zewnętrzną pomoc.

Odzwierciedleniem poprawy sytuacji w Grecji oraz wzrostu ryzyka bailoutu dla Hiszpanii jest zachowanie eurodolara. Po tym, jak po weekendzie otworzył się on z luką wzrostową 60 pipsów, a następnie dochodząc do poziomu 1,2624, w trakcie regularnego handlu zaczął tracić. Aktualny poziom 1,2530 oznacza, że luka hossy została prawie domknięta, a tym samym możliwość mocniejszego odreagowania wspólnej waluty została zaprzepaszczona. Jeżeli balans między Atenami a Madrytem będzie się utrzymywał, to eurodolar powinien poruszać się między 1,25 a 1,2624, a większa zmienność może pojawić się dopiero w czwartek, wraz z ważniejszymi danymi z USA. Tym samym para EUR/PLN może mieć problem z osiągnięciem poziomów poniżej 4,33. Presja ze strony czynników zewnętrznych wciąż powinna być decydującą zmienną warunkującą wartość polskiej waluty.

We wtorek właściwie dopiero rozpoczyna się publikacja istotniejszych danych makroekonomicznych. Na rynek spłynęła już informacja o stopie bezrobocia (wzrost z 4,5 do 4,6 proc.) oraz kwietniowej sprzedaż detalicznej (5,8 proc. w ujęciu rocznym wobec prognozy 6,3 proc. r/r) w Japonii. Słabsze dane przeszły bez echa – waluty nie zareagowały, a giełdy w Azji umiarkowanie wzrosły. Być może emocje wywołają dopiero dane z USA – o godz. 15:00 Standard & Poor’s poda wartość indeksu cen domów w 20 metropoliach za marzec (prog. -2,7 proc. r/r), a o godz. 16:00 rynki poznają majową wartość indeksu zaufania konsumentów Conference Board (prog. 69,8 pkt). W międzyczasie, bo po godz. 11:00 Włochy opublikują wyniki aukcji 6-miesięcznych bonów skarbowych o wartości 8,5 mld EUR, które będą kolejnym testem na możliwości refinansowania długu na rynku przez ten kraj. W tym momencie jednak języczkiem uwagi pozostaje sytuacja w Grecji i w Hiszpanii. O ile z Grecji dobiegają trochę lepsze informacje, tak część Półwyspu Iberyjskiego spędza sen z powiek inwestorom, przez co większe odbicie euro od poziomu 1,25, a tym samym zyskiwanie złotego, wciąż stoją pod dużym znakiem zapytania.

Źródło: Łukasz Rozbicki
Dom Maklerski AFS