Redaktor Naczelny EDS: kwiecień-czerwiec 2009 – Nie warto zakopywac talentów
Znana jest biblijna przypowieść o sługach, którzy dostali od Pana talenty (Mt 25, 31-46). Dwóch pierwszych puściło w obieg otrzymany kapitał i oddało Panu dwa razy tyle. Ostatni natomiast zakopał go, bo bał się, że straci i oddał Panu tylko tyle, ile otrzymał. Tylko dwaj pierwsi zostali pochwaleni. Ostatni surowo osądzony i strącony w ciemności.
Przypowieść ta oczywiście dotyczy przede wszystkim spraw nieporównanie głębszych niż pieniądze. Ale skoro wymiana dóbr – czy nam się to podoba, czy nie – jest i zapewne pozostanie jedną najbardziej powszechnych form ludzkiej aktywności, która wymaga nomen omen talentu, odpowiedzialności i ciężkiej pracy, można ją także – jako uniwersalną przypowieść o zmarnowanej szansie – zastosować do spraw bardziej merkantylnych niż te, które Autor miał na myśli.
Po uchwaleniu przez Parlament Europejski budżetu Unii na lata 2007-2013 zarówno politycy, jak i media zachłysnęły się, jaką to górę pieniędzy dostaliśmy oto z Brukseli (ponad 67 mld euro). Teraz co jakiś czas okazuje się, jakby inaczej, wszak marnotrawienie pieniędzy to temat wybitnie medialny, że unijne fundusze tak naprawdę są „psu na budę”.
Jak donosi „Gazeta Wyborcza” do 26 czerwca br. z przeznaczonych do wykorzystania w tym roku 16,8 mld zł wydano tylko ok. 4 mld zł. Szczególnie kuleją regionalne programy operacyjne (RPO) zarządzane przez samorządy wojewódzkie. Zachodniopomorskie np. z zapisanych w planie na pierwsze półrocze 164 mln zł wyda tylko 7 mln zł. Innym przykładem finansowej beztroski wykazało się województwo łódzkie. Tam plan wynosił 190 mln zł, a wypłacono jedynie 15 mln zł.
Oczywiście planowe wykorzystane funduszy europejskich jest ważne. Nie po to dostaliśmy tę „górę pieniędzy”, aby ją w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku głęboko zakopać. Przy okazji jednak warto zwrócić uwagę na czynniki taki stan rzeczy powodujące lub mające, jak przypuszczam, na nie wpływ znaczący. Nie po to, by szukać tanich usprawiedliwień, lecz by dotrzeć do źródła choroby, aby możliwie szybko ją zlikwidować, skoro co do diagnozy, jak sądzę, nie ma raczej sporu.
Niestety, wychodzi słabość naszych samorządów. Obserwując powstające jak grzyby po deszczu ścieżki rowerowe, pobocza i chodniki, stawiane co i rusz wzdłuż powiatowych dróg parkingowe słupki – pachołki w barwach biało-czerwonych, śmiem twierdzić, że samorządy nie mają pomysłu, na co pieniądze mogłyby być wydane. Może inaczej: pomysł w zasadzie jest, ale ogranicza się on do tego, by tanim kosztem dowartościować elektorat poprzez sprezentowanie mu efektowanie wyglądającej, ale niekoniecznie potrzebnej, zabawki. Ze świecą natomiast szukać inwestycji, która zasadę, by powierzone talenty możliwie mocno pomnożyć, uczyniłaby zasadą główną. Wszak jedno skonsumowane euro ma moc czynienia dobra wielkości tylko jednego euro. Natomiast puszczone w ruch mogłoby tą moc znacznie zwielokrotnić.
Po drugie – wydawaniu pieniędzy nie służy klimat swoistego inwestycyjnego ostracyzmu. Obawiam się, że działalność ostatnio namnożonych instytucji kontrolnych pogłębia i tak już porażający paraliż decyzyjny aparatu biurokratycznego. W czasach gdy każdy każdemu patrzy na ręce, trudno podejmować decyzje warte miliony. Nie miejsce tutaj, aby oceniać działalność poszczególnych instytucji, warto tylko zwrócić uwagę, że ich słuszna walka na przykład z korupcją powoduje także – jak każda działalność człowieka – skutki uboczne. Sadzę, że punktem honoru ich szefów, posiadających co by nie mówić władzę ogromną, ale i często niekwestionowane walory moralne, powinno być ograniczenie tych skutków do absolutnego minimum.
Wreszcie, last but not least, warto pamiętać, że nadal ogromna część polskiej gospodarki pozostaje w szarej strefie. Jak przedsiębiorca, którego większość przychodów realizowana jest „z ręki do ręki” ma starać się o dotację, skoro przedtem musiałby wyjść z ukrycia, pokazać bilans, księgi przychodów i rozchodów, zaświadczenia z urzędu skarbowego, ZUS itp? Gdy gra idzie o setki tysięcy lub miliony złotych, może i warto. Jednak dla kilku, kilkudziesięciu tysięcy, a w takiej właśnie wysokości udzielane są dotacje na szczeblu RPO, przedsiębiorca ów dwa razy się zastanowi, czy mu się opłaca wyciągać rękę do unijnego portfela i żyć uczciwie. Zapewne nie ma łatwego rozwiązania tej kwestii. Można oczywiście wskazać na ograniczenie klina podatkowego, ale w sytuacji rosnącego szybko deficytu budżetowego rozwiązanie takie należy raczej zaliczyć do sfery political fiction (o sposobach walki z gospodarczą depresją w bardzo ciekawy sposób pisze w tym numerze EDS prof. Elżbieta Chojna-Duch, wiceminister finansów).
Na koniec jeszcze jedna refleksja. Pieniądze z UE mogą co prawda i powinny wesprzeć Polskę w walce z kryzysem, ale warto pamiętać, że nie to jest ich głównym zadaniem. Nie chodzi o to, by jak najszybciej zapisane w unijnym budżecie środki wydać, ale by wydać je zgodnie z przeznaczeniem. Każde euro będzie bowiem starannie rozliczone. Jeśli pochodzi ono na przykład z Funduszu Spójności, to beneficjent będzie musiał wykazać, że dzięki inwestycjom dokonał wysiłku zmniejszenia cywilizacyjnego dystansu, jaki dzielił go wcześniej od pozostałych, podobnych mu regionów Unii Europejskiej. Gdy przyjdzie do rozliczenia kolejnej unijnej perspektywy, nikt w Brukseli nie przyjmie argumentu, że był kryzys i pieniądze wydaliśmy nieco inaczej, niż chciała Komisja Europejska. Źle wykorzystane środki trzeba będzie zwrócić, a wtedy grozi nam, że zostaniemy zaliczeni do tych, którzy powierzonych talentów wykorzystać nie potrafili i jak biblijny sługa gnuśny i zły został strącony w ciemności, tak i my trafimy do europejskiej trzeciej ligi. A tam, jak uczy przypowieść, jest tylko „płacz i zgrzytanie zębów”.