Lęk przed odejściem
Cóż takiego jest w śmierci, że się jej boimy? Jeśli poza tą cienką kreseczką oddzielającą bicie serca od niebicia nie ma nic, to jakiż to powód do lęku? Skoro Bóg jest miłością, i to miłosierną, to czegóż się bać, przechodząc na tamtą, wypełnioną Nim, stronę? Gdy przez życie szliśmy, trzymając się prawdy, a przynajmniej staraliśmy się być jak najbliżej niej, to czemu ulegamy lękowi przed ostatecznym przejściem? - Przemija tylko to, co jest kłamliwe. Dla prawdy śmierć nie istnieje - rzekł onegdaj Aleksander Hercen (rosyjski dziewiętnastowieczny pisarz, myśliciel społeczny i działacz polityczny). Może właśnie to nas przeraża...
A może obawiamy się, że nie potrafiliśmy nikomu dać takiego ciepła i troski, by mógł przekonać się, że jest kochany. I odpowiedzieć tym samym. I że w związku z tym nie możemy odnieść do siebie słów Emily Dickinson (poetki amerykańskiej): Ci, których kochamy nie umierają, bo miłość jest nieśmiertelna…
Być może jest i tak, że nadmierne zatroskanie o zdobycze materialne lub pozycję społeczną, przesłoniło nam to, co najważniejsze – że zawsze warto być po prostu przyzwoitym. I że przyzwoitość tak naprawdę nie ma ceny. I nie daj Boże, by ktoś po tamtej stronie powitał nas słowami Miguela de Cervantesa (renesansowego pisarza hiszpańskiego) – człowiek bez honoru, to gorsze niż śmierć…
A może lękamy się tego, co po nas pozostanie? Czy w ogóle coś zostanie. Czy jedynie puste miejsce w przestrzeni, puste miejsce w pamięci innych. Wszak rzekła ta, co ostatnio odeszła – Wisława Szymborska:
Umarłych wieczność dotąd trwa,
dokąd pamięcią się im płaci.
Chwiejna waluta. Nie ma dnia,
by ktoś wieczności swej nie tracił…