Złoto nie tylko dla zuchwałych
Na wzroście cen złota można zarabiać na wiele sposobów. Kupno złotych monet czy sztabek jest droższe, ale daje poczucie większego bezpieczeństwa. Instrumenty rynku finansowego są z kolei relatywnie tańsze, ale niosą ze sobą dodatkowe ryzyko.
Złoto jest niewątpliwym hitem inwestycyjnym ostatnich lat. Jest bowiem jednym z najstarszych i najpewniejszych sposobów na przechowywanie majątku, co szczególnego znaczenia nabiera w niepewnych czasach, czyli takich, w jakich przyszło nam żyć. Ustroje się zmieniają, rządy upadają, jedne waluty zyskują, a inne tracą na znaczeniu, zaś złoto jest wieczne. I jest go na świecie ograniczona ilość, w przeciwieństwie do papierowych pieniędzy, które zawsze można stworzyć w dowolnej ilości, tak jak obecnie czynią to banki centralne w USA czy Europie. Dodrukowywanie pieniędzy oznacza ich psucie, obniżanie ich wartości, nie dziwi więc, że wiele osób na całym świecie próbuje uchronić swój majątek przerzucając część swoich oszczędności na złoto. Choć nie tylko oczywiście, bo inne metale czy kamienie szlachetne też mogą być dobrym zabezpieczeniem, ale obrót złotem na świecie jest po prostu najlepiej zorganizowany i cechuje go wysoko płynność, czyli możliwość natychmiastowego dokonania transakcji po aktualnej cenie rynkowej.
Sposobów na zainwestowanie w złoto jest kilka, warto więc przyjrzeć się ich plusom i minusom. Przede wszystkim należy wskazać dwie zasadnicze drogi: zakup złota w postaci fizycznej lub w postaci „papierowej” na rynku finansowym. To drugie rozwiązanie daje możliwość zarabiania na wzroście ceny złota, ale w czysto hipotetycznej sytuacji załamania globalnego systemu finansowego nie daje praktycznie żadnego zabezpieczenia, bo w większości przypadków nabywając instrumenty finansowe oparte na cenie złota, nie stajemy się jego posiadaczem w fizycznej postaci. Między innymi to z tego właśnie powodu inwestycja w złote sztabki czy monety jest relatywnie droższa od inwestycji na rynku finansowym.
Złoto w fizycznej postaci można kupić m.in. w Mennicy Polskiej czy NBP. Nie jest to jednak tani sposób. Przykładowo na 26 października zgodnie z informacjami ze strony internetowej Mennicy Polskiej jedno uncjową (31,1 g) sztabkę złota można nabyć w cenie 6020 zł. W tym samym dniu cena na rynku (tzw. SPOT) wynosiła ok. 5400 zł. A to oznacza, że Mennica doliczyła sobie ok. 11,5-proc. marżę. W NBP nie jest wcale dużo lepiej. Zgodnie z tabelą cen z 26 października uncjowa moneta Orzeł Bielik o nominale 500 zł kosztowała niespełna 5990 zł. Doliczona przez NBP marża wyniosła więc ok. 10,9 proc.
Na złotej hossie postanowiły zarobić też banki. Do niedawna sztabki i monety lokacyjne oferował tylko Raiffeisen Bank, a teraz grono to powiększyło się o BOŚ, BZ WBK i ostatnio Alior. Marże doliczane przez banki są nawet wyższe niż w Mennicy czy NBP. Przykładowo, zgodnie z informacją z 26 października br. ze strony BOŚ Banku, który oferuje złoto we współpracy z Mennicą Polską, cena uncjowej sztabki to 6170 zł, czyli ponad 14,2 proc. powyżej ceny SPOT. Ale już np. w Raiffeisenie można nabyć złotą monetę bulionową, czyli lokacyjną, a nie kolekcjonerską, za ok. 5840 zł. Marża wynosi więc „tylko” niespełna 8 proc.
Na rynku działa jednak wiele mniejszych firm, które oferują złoto lokacyjne. Jeśli dobrze poszukać, można znaleźć takie, które oferują uncjowe monety czy sztabki z marżą powyżej ceny SPOT nie przekraczającą 5 proc.
Z kolei inwestowanie w złoto w postaci papierowej, czyli na rynku finansowym, jest wyraźnie tańsze, aczkolwiek obarczone dodatkowymi ryzykami. Jak wspomniano już powyżej, nabywca instrumentu finansowego opartego na cenie złota nie jest jego faktycznym posiadaczem, a ponadto wystawia się na ryzyko kredytowe, jakiemu podlegają instytucje, które je emitują.
Popularną na świecie formą są fundusze ETF (Exchange Traded Funds). Zadaniem tych funduszy jest wierne odwzorowywanie zmian wartości instrumentu bazowego. Większość spośród ETF-ów działających na rynku złota fizycznie je kupuje i magazynuje i pod to dopiero emituje certyfikaty, które dla inwestora są potwierdzeniem jego udziału w majątku funduszu. Ich plusem są niskie, nie przekraczające 0,5 proc. w skali roku opłaty za zarządzanie. Dla inwestora w Polsce ich dostępność jest jedna nieco utrudniona. Na warszawskiej giełdzie są co prawda notowane ETF-y, jednak żaden z nich nie jest powiązany ze złotem. Wymaga to więc nieco więcej zachodu, bo trzeba założyć rachunek maklerski u takiego brokera, który umożliwia zawieranie transakcji na giełdzie w Londynie czy Nowym Jorku. Prowizje są tu nieco wyższe niż w przypadku handlu na polskiej giełdzie, jednak opłata nie powinna przekraczać 1 proc. wartości transakcji.
Na GPW nie ma ETF-ów, ale są tzw. certyfikaty strukturyzowane. Ich emitentem jest Raiffeisen Centrobank. Bardzo proste w obsłudze, odzwierciedlające zmiany ceny złota w stosunku 1:1. Są względnie łatwo dostępne, bo emitent ma obowiązek ich kwotowania, czyli zapewniania zarówno popytu jak i podaży, a dodatkowo ich cena równa się mniej więcej jednej dziesiątej ceny uncji złota, więc obecnie wystarczy już nieco ponad 500 zł, aby w nie zainwestować. Jedynym kosztem na jaki musi nastawić się inwestor jest zwykła prowizja maklerska, taka jak w przypadku obrotu akcjami, czyli zazwyczaj w okolicach 0,4-0,5 proc. od wartości transakcji.
Pewną konkurencją na certyfikatów Raiffeisena na warszawskiej są certyfikaty inwestycyjne Investor Gold Funduszu Inwestycyjnego Zamkniętego (FIZ). Jak można przeczytać na stronie Investors TFI, podstawową część portfela stanowią wystandaryzowane instrumenty pochodne, których cena zależy bezpośrednio lub pośrednio od ceny rynkowej złota (min. 40-proc. stała ekspozycja), a także srebra, platyny i palladu. Dodatkowo fundusz może lokować środki w akcje spółek, które działają w branży poszukiwania, rozwoju i eksploatacji złóż metali szlachetnych oraz złóż polimetalicznych, w których złoto, srebro, platyna i pallad stanowią istotną część. W związku ze strukturą portfela, w przeciwieństwie do certyfikatów strukturyzowanych Raiffeisena, certyfikaty Investor Gold nie odwzorowują wiernie zmian ceny złota i w pewnych okolicznościach ich wycena może nawet poruszać się w przeciwnym kierunku. Poza tym, jak wszystkie fundusze inwestycyjne, nie są one wolne od opłat. Stałe wynagrodzenie za zarządzania wynosi 3 proc. w skali roku, ale jeśli zysk w skali roku przekracza 20 proc., TFI wypłaca sobie dodatkową premię w postaci jednej piątej jego wysokości. Kupując certyfikaty w ramach oferty publicznej (fundusz przeprowadza je stosunkowo często) trzeba nastawić się na prowizję w wysokości do 4 proc. wartości składanego zlecenia przy zapisie na nie więcej niż 100 certyfikatów. Można je też oczywiście kupić w obrocie wtórnym na GPW płacąc zwykłą prowizję maklerską, ale trzeba pamiętać, że cena kupna może odbiegać od ostatniej wyceny wartości aktywów netto przypadających na jeden certyfikat, która jest dokonywana na koniec każdego miesiąca.
W ofercie krajowych instytucji dostępne są jeszcze dwa fundusze inwestycyjne otwarte z „gold” w nazwie: Investor Gold Otwarty (do niedawna DWS Gold) i Superfund Goldfuture. Pierwszy z nich jest tzw. funduszem funduszy i inwestuje w jednostki uczestnictwa niemieckich funduszy z rodziny DWS. Maksymalna opłata manipulacyjna przy zakupie jednostek uczestnictwa to 5 proc., a wynagrodzenie za zarządzanie w skali roku to koszt rzędu 4 proc. Z kolei Superfund Goldfuture, podobnie jak Investor Gold FIZ, głównie inwestuje w instrumenty pochodne, które umożliwiają zarabianie zarówno na wzrostach jak i na spadkach. Maksymalna prowizja przy zakupie jednostek to 4,5 proc., zaś opłata za zarządzanie wynosi 1,5 proc.
Nie można nie wspomnieć o szeroko rozumianych produktach strukturyzowanych, oferowanych przez szereg banków. Jako że temat złota jest ostatnio gorący, również tu przybywa produktów, które umożliwiają klientom zarabianie na wzroście kursu tego szlachetnego kruszcu. Ich zaletą jest ochrona kapitału, jaką zwykle oferują. Przykładem może być oferowana w tych dniach przez PKO BP dwuletnia struktura, z pełną, czyli 100-proc. ochroną kapitału. Zapewnia ona pełen udział we wzroście ceny złota powyżej wartości początkowej, która będzie ustalona 22 listopada br., na podstawie notowań z londyńskiej giełdy metali. Ustanowiona zostanie jednak bariera (na poziomie z przedziału 150-180 proc. wartości początkowej), której osiągnięcie lub przekroczenie będzie oznaczało, że zysk na koniec dwuletniego okresu wyniesie tylko 10 proc. Jeśli jednak na koniec cena złota spadnie poniżej wartości początkowej, inwestor otrzyma zwrot zainwestowanego kapitału, czyli nie zarobi nic, a nawet – po uwzględnieniu inflacji – straci, lecz mniej niż na bezpośredniej inwestycji w złoto.
Inwestor, w którym drzemie wyjątkowo silna dusza hazardzisty, ma jeszcze do wyboru rynek forex. W ostatnim czasie różnego rodzaju platformy foreksowe stały się nawet względnie popularne. Przy stosunkowo niskich kosztach i niewielkim zaangażowaniu własnego kapitału można na nich inwestować w instrumenty pochodne oparte na wielu różnych aktywach, w tym między innymi również na złocie. Platformy te cechuje stosowanie wyjątkowo wysokich dźwigni finansowych, tak że inwestując 1000 zł zyski mogą być liczone jak od 100 tys. zł. Oznacza to jednak ni miej nie więcej, że niemal w jednej chwili można zarobić kilkaset procent albo stracić wszystko.
Bernard Waszczyk, Open Finance