Zyski w czasach niepewności

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

Podczas, gdy amerykańskie giełdy biją historyczne rekordy, warszawski parkiet może patrzeć za ocean z zazdrością. Jednak zarówno hossa w USA, jak stagnacja na GPW stwarzają ciekawe okazje inwestycyjne.

W piątek, 29 lipca indeks S&P500 pobił historyczny poziom, wspinając się do 2,177 pkt. To kolejny rekordowy wynik po ostatnim zanotowanym 11 lipca. Nastroje inwestorów sugerują, że kierunek trendu jest trwały i należy oczekiwać kolejnych zysków. Tak uważają optymiści. I nie ma znaczenia, że dopiero co Wielka Brytania wzięła rozwód z Brukselą, że Europa za sprawą Włoch znalazła się na skraju kryzysu bankowego i finansowego (analitycy szacują potrzeby kapitałowe banków nad Tybrem na poziomach pomiędzy 38 mld EUR a 150 mld EUR). Nie przeraża też fakt, że rentowności obligacji szorują po dnie, a ich cena idzie w górę, co mogłoby wskazywać – i wcześniej tak było – że inwestorzy przerzucają się z akcji na bezpieczne papiery rządowe.

Jakie są zatem źródła optymizmu w tak nieprzewidywanym i nerwowym otoczeniu rynkowym? Jeśli chodzi o rynek amerykański to nastroje inwestorów od dawna są niezłe. Ostatnio zostały dodatkowo podbudowane przez dobre informacje z rynku pracy w czerwcu. Trzeba do tego dodać brak podwyżek stóp procentowych w USA i prognozy, że nie dojdzie do nich w tym roku. Kolejny czynnik wspierający optymistów stanowią zapowiedzi Banku Anglii, że gotów jest sięgnąć po narzędzia luzowania monetarnego, żeby pomóc bankom i gospodarce w trudnym okresie po Brexicie. W Japonii wybory pewnie wygrała partia premiera Shninzo Abe, zwolennika ujemnych stóp i stymulowania gospodarki poprzez dostarczanie jej dodatkowej płynności. Jeśli chodzi o Włochy i UE, to inwestorzy zakładają, że Europejski Bank Centralny jeszcze mocniej zakręci maszyną do dodruku pieniędzy i problem kryzysu bankowego uda się zażegnać.

Pomimo optymistycznych nastrojów w USA, największe obawy inwestorów paradoksalnie  dotyczą właśnie amerykańskiego rynku. Cieniem na giełdzie kładą się jesienne wybory i obawy związane z możliwym zwycięstwem Donalda Trumpa. Nawet jeśli czarny scenariusz, bo tak większość analityków postrzega wygraną kontrowersyjnego multimilionera, nie ziści się to zmiana władzy w Waszyngtonie może odbić się niekorzystnie na rynkach, co wynika z tzw. cyklu prezydenckiego. Zgodnie z tą teorią pierwsze dwa lata  prezydentury zbiegają się w czasie z najsłabszym okresem na amerykańskich giełdach, druga połowa jest zdecydowanie lepsza.  Szczególnie mocno korelacja ta ma występować w momencie zmiany urzędującego prezydenta, a Barak Obama kończy właśnie drugą kadencję. Ponadto amerykańskie giełdy rosną nieprzerwanie od 2009 r., a obecna hossa jest jedną z najdłuższych w historii. Nie trudno zatem wywnioskować że jesteśmy zdecydowanie  bliżej jej końca niż początku.

Polska na szarym końcu

Tymczasem chociaż fundamenty polskiej gospodarki są solidne, nasza giełda jest lata świetlne od historycznych poziomów z 2007 r. Tylko w ciągu ostatnich 12 miesięcy GPW straciła ok 22,5 proc. i jest to jeden z najsłabszych wyników na Starym Kontynencie. Patrząc w dłuższej perspektywie, w ciągu 5 lat z giełdy wyparowało niemal 40 proc. wartości.  Gorsze wyniki zanotowały jedynie parkiety w Moskwie  i Atenach, czyli na rynkach funkcjonujących w warunkach wojny (Rosja – Krym, Syria) lub w warunkach krachu finansowego (Grecja). W tym samym czasie S&P wzrósł o 55 proc. Podobnie zyskiwał japoński Nikkei. Giełda w Nowej Zelandii zyskała ponad 100 proc., w Argentynie aż 324 proc.!

Sytuacja jest złożona na większości rynków wschodzących. Z jednej strony aktywa są dość tanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę wskaźniki takie, jak cena/zysk czy cena/wartość księgowa. Dodatkowo oddalająca się podwyżka stóp procentowych może przyczynić się do spadku wartości dolara, a to oznacza wzrost cen surowców i co za tym idzie wzrost cen akcji w krajach mocno uzależnionych od surowców jak Rosja czy Brazylia. Jeśli amerykańska hossa miałaby mieć się ku końcowi, to historyczne dane pokazują, że rynki wschodzące mogę wejść w cykl koniunktury. Tak było w latach 1988-1993 oraz 1999-2007, kiedy rosły w imponującym tempie, podczas gdy giełda amerykańska w tym czasie zachowywała się dużo spokojniej. Z kolei w latach 1994-1998 i 2008-2016 rynki wschodzące traciły, podczas gdy indeksy w USA biły kolejne rekordy. Jeżeli ta prawidłowość się utrzyma to najbliższe lata będą stały pod znakiem dominacji rynków wschodzących.

Tu jednak wracamy do ryzyk jakie czyhają na głównych rynkach. Wielkość kapitalizacji giełdy nowojorskiej rzutuje na pozostałe parkiety na świecie. Od 1988 r. nie zdarzyło się, aby bessie na rynku amerykańskim towarzyszyła hossa na rynkach wschodzących. Jeżeli zatem USA podtrzymają wzrosty, emerging markets mogą być ciekawym kierunkiem inwestycyjnym. Jeżeli jednak nastaną na niej spadki, pociągną one za sobą spadki także na pozostałych rynkach.

Czynnikiem ryzyka wciąż pozostaje Brexit, który wywołał dużą niepewność na giełdach. Istnieje ryzyko, że wystąpi efekt domina i kolejne kraje będą chciały pójść w ślady Brytyjczyków utrzymując stale rynki w niepewności. Tą dodatkowo wymaga w ostatnich dniach sytuacja w Turcji, z której kapitał wycofuje się w dramatycznych okolicznościach nieudanego puczu i stanu wyjątkowego. W efekcie w ciągu tygodnia stambulska giełda straciła blisko 13 proc. a turecka lira osłabiła się do dolara o ponad 5 proc. i jest najtańsza w swojej historii. Sytuacji nie poprawiło obniżenie ratingu Turcji przez agencję S&P. Mocno przecenione aktywa tureckie mogą, po uspokojeniu sytuacji w tym kraju, stanowić ciekawą okazję inwestycyjną, przeznaczona ona jednak będzie jedynie dla inwestorów o bardzo mocnych nerwach.

Czas na fundusze

Jak w tej złożonej sytuacji może znaleźć się inwestor? Różna dynamika na poszczególnych rynkach sprzyja inwestowaniu na giełdach poprzez fundusze inwestycyjne. Niskie wyceny w Polsce zarówno akcji, jak jednostek funduszy inwestycyjnych stwarzają okazję do kupna aktywów po bardzo niskiej cenie. Nadzieję na atrakcyjne zwroty dają też fundusze inwestujące w zagraniczne indeksy. Być może jest to czas, żeby przemyśleć strategię inwestycyjną i większą część pieniędzy przenieść z funduszy ochrony kapitału, funduszy obligacji na fundusze z nieco bardziej agresywną strategią inwestycyjną.

Konrad Grzelec,
BGŻOptima