Złota Justyna
Pokolenie moich rodziców żyło legendą złotej Eli-wspaniałej lekkoatletki Elżbiety Duńskiej-Krzesińskiej. Dzisiaj kiedy Justyna Kowalczyk przeszła do historii polskiego i światowego sportu fascynuje nie tylko moje pokolenie, ale moje dzieci i wnuki.
Do długiej listy osiągnięć dołożyła nie tylko złoty medal na swoim koronnym dystansie w bezpośredniej walce z rywalkami, z których ta największą pozostała tym razem poza podium. Pokazała, że warto walczyć o swoje marzenia, wbrew wszystkim i wszystkiemu, bowiem zdrowy rozsądek nakazywał usztywnić kontuzjowaną stopę i oglądać zmagania olimpijskie w telewizji. Nie musiała nic nikomu udowadniać, poza samą sobą, bowiem Justyna na co dzień udowadnia, że warto robić to co się kocha do granic możliwości, a nawet przekraczając te granice.
Jak wiele kosztował ten medal dowodzą; upadek za metą i delikatny jakby do wewnątrz skierowany uśmiech a potem łzy w ramionach koleżanki Kornelii Kubińskiej, dla której trzydzieste miejsce było pokonaniem własnej słabości i miarą szacunku dla walki i osiągnięć koleżanki. Bez cienia zazdrości, czy zawiści!
Podobnie Justyna, kiedy już ochłonęła i odebrała zasłużone hołdy, oraz medal przy dźwiękach Mazurka Dąbrowskiego, pokazała Światu swoją spokojną i radośnie uśmiechniętą twarz. Każdy inny syciłby się teraz zasłużonym splendorem. Polska mistrzyni wkrótce po spektakularnym triumfie powiedziała rzecz wielce znamienną, nie zostawię koleżanek, pobiegnę z nimi w sztafecie.
Na naszych oczach potwierdziła się ogólnie znana recepta na sukces, praca plus konsekwencja i upór w dążeniu do celu, wymagają wiary w siebie i.. odrobiny szczęścia. Wszystkie te atuty były dzisiaj przy Justynie, wbrew wszelkim rachubom i tzw. obiektywnym miernikom.
W chwili, gdy piszę te słowa, inny nasz złoty medalista Kamil Stoch, dzień po upadku na zeskoku wielkiej skoczni i skręceniu stawu łokciowego, oddał na wieczornym treningu najdłuższy skok na odległość 136 metrów. Idź złoto do złota..