Zanim poznamy wynik
Kiedy piszę te słowa wybory prezydenckie we Francji już trwają. Kiedy Państwo je przeczytacie będzie znany ich wynik, choć już teraz można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że Pałac Elizejski będzie miał nowego lokatora. Hipokryzja i buta Sarkozy'ego z pewnością stanowią balast, lecz nie ulega kwestii, że poważniejsze brzemię stanowią wyzwania przed którymi stoi Francja.
Obok przypadłości znanych w Europie-nadmiernej biurokracji i etatyzmu, spadku konkurencyjności gospodarki i dobrobytu na kredyt, doliczyć trzeba te czynniki, które w języku Moliera określa się jako specialite de la Maison. Konflikty na tle rasowym i kulturowym, trudności asymilacyjne będące udziałem dziesiątek tysięcy imigrantów z krajów północnej Afryki, dla których Francja była kiedyś metropolią, wreszcie walka o rozumienie zakresu swobód religijnych islamu w warunkach świeckiego państwa, składają się na kłopotliwe dziedzictwo kolonializmu.
Więksi od Sarkozy’ego połamali sobie na tym zęby, zatem Fransois Hollanda czeka niepewna przyszłość, tym więcej, że Marie Le Pen, która teraz zachowuje neutralność wobec obu kandydatów na prezydenta Francji, nazajutrz po wyborach zacznie mobilizować opinię przeciwko zwycięzcy. To przecież takie łatwe stwierdzić, że przyczyną wszelkich nieszczęść są imigranci żerujący na zdobyczach socjalnych nowoczesnego państwa.
Pokusie takiej retoryki uległ zdesperowany Nicolas Sarkozy, lecz nie wydaje się by desperacja stanowiła skuteczną receptę wygrywania wyborów, czy rozwiązywania problemów…