Włoski patent na marnowanie energii
Jednym z niezatartych moich wspomnień z pierwszej wizyty we Włoszech – na początku lat 70. XX wieku! – jest widok zapalonych latarni na obwodnicy Mediolanu. W biały dzień i przy pełnym słońcu. Wspomnienie to zachować nietrudno, ponieważ oświetlanie ulic bez najmniejszej potrzeby okazuje się włoską specjalności: tak jest w całym kraju i do dziś.
Nie ma zgody na gaszenie latarni
Potwierdza to raport, jaki na temat tego oryginalnego sposobu marnowania energii elektrycznej przygotowało Obserwatorium włoskich wydatków publicznych Uniwersytetu Katolickiego w Mediolanie. Ośrodek założył i kieruje nim ekonomista Carlo Cottarelli, w latach 2013-2014 rządowy komisarz do spraw rewizji wydatków skarbu państwa. Powołał go na to stanowisko premier Enrico Letta, zwolnił zaś jego następca Matteo Renzi. Cottarelli pokłócił się z nim publicznie właśnie na temat oświetlenia włoskich miast i miasteczek. Zaproponował wygaszenie niektórych miejsc, na co ówczesny premier zareagował w sposób histeryczny, twierdząc, że słabe oświetlenie nasila w ludziach brak poczucia bezpieczeństwa, więc do oszczędności na tym polu nigdy nie dopuści. I tak ich drogi się rozeszły.
We wspomnianym raporcie, Cottarelli polemicznie umieścił cały paragraf dotyczący rzekomego związku oświetlenia z bezpieczeństwem. Cytuje w nim rozmaite studia i analizy ośrodków akademickich na całym świecie, stwierdzając na zakończenie, że „nie ma żadnego statystycznego związku ani pomiędzy silniejszym oświetleniem i bezpieczeństwem na drogach, ani pomiędzy publicznym oświetleniem a przestępczością”.
Włosi świecą więcej niż Niemcy
Przede wszystkim jednak w raporcie jest mowa o tym, że na oświetlenie to Włochy i Włosi wydają za dużo. W ubiegłym roku była to suma 1,7 miliarda euro, czyli 28,7 na głowę mieszkańca, podczas gdy średnia europejska wynosi 16,8 €. Zużycie prądu na ten cel wynosiło około 6.000 GWh, a więc 100 kWh na głowę (przy średniej europejskiej 51 kWh).
W rezultacie Włochy są jednym z najbardziej emanujących światło krajów na naszym kontynencie (trzy razy więcej od Niemiec).
„Najjaśniejszymi” regionami są Dolina Aosty (199 kWh), Kalabria (151 kWh) i Basilicata (143 kWh), a „najciemniejszymi”, czyli najbardziej oszczędnymi okazują się Kampania (80 kWh), Lacjum (81 kWh), Wenecja (85 kWh) i Lombardia (88 kWh).
Autorzy raportu ponawiają apel wysunięty przez Cottarellego w roku 2014 o zaoszczędzenie trzystu milionów euro w ciągu najbliższych trzech lat.
Nie ma zgody na LED i czujniki zmierzchu
Jednym ze sposobów było i pozostaje wygaszenie oświetlenia tam, gdzie jest mniej potrzebne, to znaczy na obszarach podmiejskich. Innym wymiana tradycyjnych żarówek na LED – diody elektroluminescencyjne, pozwalające na zmniejszenie zużycia prądu o połowę, to jest do mitycznych 51 kWh, przyjętych za średnią europejską.
Próba przeprowadzenia takie zmiany w Rzymie zakończyła się wielką awanturą o to, że światło LED oszpeca Wieczne Miasto i jego zabytki oraz jest mało wydaje, bo na ulicach zrobiło się ciemniej niż do tej pory. W wielu dzielnicach powstały komitety broniące dotychczasowego oświetlenia i sprawa utknęła w martwym punkcie.
Inne metody, które pozwoliłyby zmniejszyć wydatki na oświetlenie w miejscach publicznych, to wprowadzenie tzw. zegarów astronomicznych, sterujących tym oświetleniem, by zapalało się wtedy dopiero, gdy jest rzeczywiście ciemno, a nie o jakiejś ustalonej godzinie oraz czujników, śledzących natężenie ruchu kołowego, wymagającego przyzwoitego oświetlenia.
Ani w obecnym raporcie, ani w poprzednich publikacjach i dokumentach na ten temat, nie podano liczby wszystkich publicznych „punktów świetlnych” we Włoszech. Wiadomo jedynie, że w Rzymie jest ich 181.991, w Mediolanie 138.364, a w Turynie 96 tysięcy. I że we Włoszech, jak pewnie na całym świecie, najciemniej jest pod latarnią. Zwłaszcza gdy świeci się w ciągu dnia.