Warto Wiedzieć | Pasje i Pasjonaci – Dobry lider buduje plan razem z zespołem
Nasz rozmówca: Czterokrotny mistrz olimpijski, trzykrotny mistrz świata i dwukrotny mistrz Europy, były rekordzista świata w chodzie sportowym. Ambasador Dobrej Woli UNICEF. Ekspert i ambasador Eurosportu, menedżer medycyny sportowej w Grupie LUXMED, właściciel klubu RK Athletics i mówca motywacyjny.
Jak odbierasz początek „odmrażania” sportu, otwarcie stadionów, boisk i wznowienie treningów?
– Pozytywnie, to krok w dobrym kierunku, tylko można było zrobić to wcześniej i bardziej precyzyjnie. 6 osób może trenować na przyszkolnym boisku i 6 osób na ogromnym stadionie. Czyli wyczynowcy sobie poradzą, a amatorzy i młodzież będą dalej biegali po polach i lasach. Zrównano nas z myśliwymi, możemy wyjść do lasu.
Co czuje sportowiec, który nie może trenować?
– To jest stan uprzedmiotowienia. Rodzaj choroby, zaburzenia równowagi życiowej, poczucia własnej wartości. Takie trochę zwierzę w klatce.
Bardziej złość czy depresja?
– Bezsilność. Poczucie niezawinionej porażki. Brak celu, bo są odwołane zawody. Sportowiec lubi mieć wszystko poukładane. Jak tego nie ma, cała konstrukcja się wali i jest zagubiony.
Milion Polaków należy do blisko 15 tys. klubów sportowych, trenując na profesjonalnym, półprofesjonalnym poziomie. Raptem zostali odcięci…
– Jestem częścią tego miliona. Mam klub RK Athletics z prawie 200 lekkoatletami. Z dnia na dzień, 10 marca ogłaszaliśmy wszystkim e-mailowo, SMS-owo, że treningów nie ma. Dzisiaj to się trochę unormowało, ale niedawno jeszcze miałem rozmowę z 14-letnim podopiecznym Kacprem, który powiedział: „panie trenerze, ja już mogę wychodzić, mogę biegać w maseczce, ale mi tak strasznie brakuje atmosfery klubu”. Trening jest czasem rodzajem nagrody za dobrą naukę. Poukładaniem dnia. Nie mówię o klubach wyczynowych. Ekstraklasa zagra, inne ligi też wrócą. Tam jest wielki biznes.
Wielki biznes = wielka presja.
– To prawda. Natomiast 90% z tego miliona klubowiczów, to są amatorzy, którzy robią to dla własnego samopoczucia, dla swoich sportowych celów w przyszłości. Jeszcze 7 marca mieliśmy ostatnie zawody: Memoriał Tomasza Hopfera (legendarny komentator sportowy i popularyzator sportu). Jak ja się cieszę, że przynajmniej dzieci miały te zawody. To wszystko stanęło.
Wróciła przynajmniej możliwość treningów.
– Sport jest elementem wychowania, kształtowania charakterów. Jest przejawem wolności. Dobrze, że wracamy do treningów, bo gdyby ta sytuacja trwała dłużej, to dzieciaki znalazłyby ujście dla swojej energii gdzieś indziej. Nie zawsze rozsądnie. Nawyki są budowane, ale nawyki są tak samo demontowane. Dlatego uważam, że sprawa aktywności sportowej powinna być traktowana specjalnie, żeby już nie wracały sytuacje, gdy każdy, kto przyspieszył kroku na ulicy, był traktowany jak przestępca. Tak nie powinno być.
Z tego, co mówisz,, wynika, że wszystko jest kwestią dobrej woli.
– Tak. Jeżeli trenuje już Robert Lewandowski, trenuje Bundesliga, a tam ryzyko zachorowania to są milionowe konsekwencje dla klubów, to może warto reaktywować to, co możliwe. Jestem zdruzgotany zapowiedzią, że latem nie będzie obozów ani kolonii. Uważam, że to są zbyt radykalne decyzje. Można to zorganizować tak, żeby było maksymalnie bezpiecznie. Wirusa szybko się nie pozbędziemy. Możemy jedynie panować nad otoczeniem, kształtować je, ustalać nowe zasady.
Już kształtujemy. Albo pracujemy online, albo chodzimy do pracy z lękiem na plecach. Jak ważnym elementem w takim funkcjonowaniu staje się sport?
– Myślę, że nigdy jeszcze poczucie wartości sportu nie było tak uświadomione. Sport mnie buduje, pozwala dobrze funkcjonować w tym stresie. Wszyscy to przecież przeżywamy. Mieszkam niedaleko szpitala na Wołowskiej. Widzę ratowników uprawiających sport, odreagowujących. Biegają na terenie szpitala w maseczkach, po parku przyszpitalnym i trzymają formę. Każdemu z nas to jest potrzebne. W firmie LUXMED, gdzie jestem menedżerem medycyny sportowej, mawiamy, że ruch i aktywność to jest lekarstwo, którego nie da się niczym zastąpić.
Czy zaczynać aktywność w warunkach pandemii?
– Jasne, szczególnie teraz, kiedy ta intensywność nie powinna być zbyt duża, bo z maseczką trudniej oddychać, to polecam zamiast biegania np. szybkie chodzenie.
Masz trochę do powiedzenia w tej dziedzinie.
– Absolutnie wracam do korzeni. Takie fitness-walkingowe chodzenie, które podnosi nam tętno do 120-130 uderzeń. To nie kosztuje. Nie musimy mieć zawansowanych butów, kijków, specjalnego podłoża. Bieganie po asfalcie czy chodniku prędzej czy później uszkadza kolana, ścięgna Achillesa. Uważam, że każdy z nas powinien wykonać, te zalecane przez WHO 10 tys. kroków. Kręcąc się po domu, robimy 4-5 tys. kroków. To wyjdźmy na pół godziny, żeby dobić do 10 tys. Tylko trzymajmy dyscyplinę.
Porozmawiajmy o dyscyplinie. Czy wziąłeś ją ze sportu, gdzie mimo samotności na trasie, byłeś faktycznym liderem teamu?
– To element selekcji do sportu na najwyższym światowym poziomie. Albo mamy taki silnik wewnętrzny, który nas napędza, albo będziemy oczekiwać, że ktoś będzie popychać czy ciągnąć. Wszystko zaczyna się od pragnienia sukcesu. Jeżeli uświadomimy sobie, że chcemy być na podium, na wypełnionym stadionie, z uniesionym pucharem, to łatwiej jest planować. Jednak byłoby to zwykłym chciejstwem, gdybyśmy nie umieli planować długodystansowo. Kluczem jest kalendarz, rozpisany na dni i godziny. Zawsze opierałem się na takim kalendarzu i nanosiłem kolejne etapy, które mam zrealizować i warunki, które muszę spełnić, żeby wejść do kolejnego rozdziału. To jest normalna roczna strategia biznesowa.
Czyli to, z czego korzystasz już jako menedżer.
– Całkowicie. Taki plan dobry lider buduje też z zespołem. Jako zawodnik konsultowałem się z trenerem, fizjologiem, fizjoterapeutą. To nie jest tak, że sam wymyśliłem etapy treningowe, strategie startowe, cykl przygotowań. Wszyscy z mego otoczenia brali w tym udział. Uzasadniali poszczególne elementy, ale ostateczną decyzję podejmuje lider. To lider musi przejąć na siebie odpowiedzialność. Lider musi być na tyle wiarygodny i świadomy swojej wizji, że osoby, które go wspierają, podpiszą się pod ostateczną wersją planu, czyli zanim przejdziemy do funkcjonowania operacyjnego, cały zespół musi być po tej samej stronie.
A jeśli ktoś ma odrębne zdanie?
– Jeżeli ktoś będzie przekonany, że to się nie uda, albo będzie miał właśnie odrębne zdanie, to albo przekona cały zespól do swego stanowiska, albo nie będzie do tego zespołu pasował. I tyle.
A kompromis?
– Jest miejsce na kompromis, szczególnie jeśli mamy do czynienia z ludźmi o wysokich kwalifikacjach. Lider nie może nie dać się przekonać. Natomiast nie może być tak, że lider idzie na jakieś ustępstwo, bo oponent też odrobinę ustąpi. Taki kompromis to podwójna przegrana. Ja trochę gorzej, ty trochę gorzej i gdzieś się spotykamy pośrodku. W sporcie nie ma na to miejsca.
Czyli wypracowanie wspólnego stanowiska, a nie ustępstwa?
– Zgadza się. Ma być wspólny plan, a nie jednakowo niewygodny dla każdej ze stron lub trochę wygodny dla każdego.
Masz coś takiego w biografii?
– Tak. Kiedyś moje otoczenie zaczęło mi przyklaskiwać. Odniosłem trzy ważne zwycięstwa, na igrzyskach w Atlancie, na mistrzostwach świata w Atenach i mistrzostwach Europy w Budapeszcie. Członkowie zespołu przestali twórczo spierać się ze mną.
To był pierwszy krok do porażki?
– Porażka była druzgocąca, bo w Sewilli, kiedy powinienem był sięgać po tytuł mistrza świata, zostałem upokorzony. Nikt nie kontestował zbyt mocnych treningów na wysokości, błędnego wyboru miejsca adaptacyjnego, wyłączania klimatyzacji w hotelowym pokoju, gdy trzeba było się aklimatyzować do wysokiej temperatury. To było bez sensu, bo jeszcze bardziej się męczyłem. To są detale. Ale też stan takiego przekonania, że startuję tylko po to, żeby sprawdzić, kto zdobędzie srebrny medal, bo złoto jest wyłącznie dla mnie. To było coś porażającego. Absolutnie.
Jak się odbudowałeś?
– Usiedliśmy z całym zespołem. Przyznaliśmy się do błędów. Powiedzieliśmy sobie jasno, że tu ja was zawiodłem, ale wy mnie też. Że nie akceptuję takiego głaskania, wychwalania i oczekuję czegoś, co będzie większym wyzwaniem dla mnie, też jako lidera. To był najważniejszy moment w całej mojej karierze. Rok później zdobyłem dwa złote medale w Sydney.
Jak, powiedz, to zrobiłeś?
– Cały zespół rzetelnie podszedł do budowania strategii, eliminując błędy, ale jednocześnie starając się sprawdzić moją tezę, że skoro wszystkie parametry pokazują, że jestem najlepszy na świecie na 50 km i że należę do ścisłej elity 20 km, to mając 32 lata i ogromne doświadczenie, powinienem wykorzystać cień szansy, żeby wygrać dwa dystanse. Elon Musk uważa, że jeżeli jest cień szansy, to należy zrobić wszystko, żeby to się wydarzyło. To oni mnie przekonali. Ja sam wcześniej uważałem, że nie da się zdobyć dwóch złotych medali na jednych igrzyskach, że to inny rodzaj treningu, inny typ zawodnika, że nie da się zregenerować. Za każdym razem, po głębszej dyskusji i zastanowieniu, pojawiał się taki cień szansy, że te siedem dni na regenerację, jeśli dobrze je przepracować, wystarczy.
Zmieniliście zatem pytanie – czy da się to zrobić?, na wersję – jak to zrobić?
– To było najistotniejsze, kiedy dogadaliśmy się, że każdy z zespołu wniesie coś kluczowego, jakieś mądre rozwiązania. I kiedy jeszcze raz potwierdziłem swój leadership, kiedy powiedziałem, że w nich wierzę. Kiedy powiedziałem, że przegraliśmy, ja przegrałem, ale to jest tylko nauczka, a nie katastrofa. Efekt był taki, jaki znamy.
Dwa złote medale na igrzyskach w Sydney. Jak ten przypadek przełożyłeś na karierę biznesową?
– Brałem udział w projektach, które są dla mnie powodem do dumy. W 2004 r. przyszedłem do TVP, żeby tworzyć kanał sportowy, nie mając wtedy doświadczenia menedżerskiego w mediach. Jedynie zdrowy rozsądek i porównanie, jak funkcjonują inne nowoczesne media na świecie.
Przyznam się, jako były dziennikarz telewizyjny, że patrzyliśmy na Ciebie z zaciekawieniem.
– Tak. Były dziwne spojrzenia. Sugestie, że nie tacy tutaj już przychodzili. Komentarze: nieszkodliwy sportowiec i tyle. Przejdzie mu. Dokładnie tak, jak to miało miejsce przy Sydney, ja musiałem najpierw przekonać ludzi, że to co jest dla nich niemożliwe i odrzucane z definicji, jednak jest osiągalne, co więcej – korzystne. Musiałem pokazać szanse. Musiałem stać się sprzedawcą idei. Żeby najpierw zbudować koalicję dwóch, trzech osób wokół mnie, żeby oni stali się liderami tych idei w organizacji. Po dwóch latach ten kanał powstał. Zresztą przed wejściem do TVP długo negocjowałem – nie honoraria, nie warunki, ale zadania. Czy będę miał w umowie, że jednym z zadań jest utworzenie kanału sportowego? Okazało się to bardzo ważne, bo w czasie mojej pracy przewinęło się 9 zarządów. A umowę miałem cały czas tę samą.
Rzeczywistość korporacyjna czasem zniechęca.
No nie. To jest tak jak w sporcie. Kiedy przechodzimy na kolejny etap rozwoju, który wydawał się niemożliwy, to najczęściej okazuje się, że już od dawna powinniśmy tam być. Zanim wystartowaliśmy z kanałem sportowym, odbyła się próbna transmisja na ostro dla gości konferencji nadawców elektronicznych (PIKE), czyli prapremiera dla kilkuset specjalistów. To pokazało zespołowi, że można, że to się dzieje. Jeżeli ktoś jeszcze nie dowierzał, to w tym momencie uwierzył. To też zasługa profesjonalizmu i ultrawysokich kompetencji zespołu, z którym pracowałem.
Sport to też duży biznes. W ubiegłym roku wartość pakietów sponsorskich w Polsce sięgała 900 mln zł. A ten rok to załamanie. Jak od strony finansowej mamy patrzeć na sport?
– Obiegowa opinia jest taka, że to taki nieszkodliwy dodatek do naszego życia. A prawda jest taka, że na sporcie zarabiają wszyscy. Rozmawiam z kolegami, którzy organizują triathlony, maratony, biegi górskie, wyścigi rowerowe. Tam są setki poddostawców, są hotele, gastronomia, transport, media. To jest sfera życia, która w wielu krajach generuje do 7% PKB. Nie wolno tego zaniedbywać. Nie chodzi o to, żebyśmy sobie pobiegali po lesie, tylko o to, żeby ludzie mieli pracę. Wspominaliśmy o milionie licencji w klubach, dla tego miliona setki tysięcy osób pracują.
To co mówić o przełożonych igrzyskach czy mistrzostwach?
– To są straty, to są imprezy, które się nie odbędą, odwołane loty, rezerwacje. To są przepalone pieniądze. Dobrze, że zostało to przełożone, ale w przyszłym roku spotka się nagle wiele imprez. Wiemy, że programy sponsoringowe nie będą w stanie udźwignąć aż takiego zaangażowania finansowego, tym bardziej że ten rok będzie rokiem zapaści ekonomicznej. Moim zdaniem, sport na tej pandemii bardzo dużo straci. Może zyska na postrzeganiu jako ważna część życia społecznego i osobistego, ale ekonomicznie będziemy mieli masę redukowanych kontraktów. Ja właśnie zakończyłem współpracę z jedną z profesjonalnych grup kolarskich. To wszystko gdzieś się rozchodzi. Nie ma zawodów, nie ma finansów, jest porażka ekonomiczna. Tutaj też potrzebne będą specjalne programy wsparcia.