Tolerancja po polsku
Kiedy w kolejnych trzech głosowaniach Sejm z rzadką konsekwencją wyrzucał do kosza trzy projekty przedłożeń dot. tzw. związków partnerskich miałem poczucie niesmaku i wstydu. Nie dlatego przecież, by sprawa nie budziła kontrowersji, a nawet konfliktów.
Gdy pytamy o granice swobody obyczajowej, model kulturowo utrwalonego obrazu rodziny, wreszcie implikacje natury religijnej i społecznej, sprawa wydaje się tyleż niejednoznaczna, co nie wymagająca ustawowej regulacji. Inaczej rzecz się ma, gdy chodzi o równość wobec prawa w zakresie tzw. praw podstawowych, w tym zagwarantowane konstytucyjnie prawo do godności.
Jak rozumiem te przesłanki skłoniły Premiera do apelu, który nie rozstrzygając o niczym, wzywał posłów do skierowania zgłoszonych projektów do prac w Komisjach, w imię prawa do godności właśnie osób pozostających w związkach partnerskich. Nota bene w polskich, ale przecież nie tylko, realiach, znaczącą większość owych związków tworzą osoby o społecznie akceptowanych preferencjach t.j. heteroseksualne. Także im polski Sejm odmówił równości wobec prawa.
O pozostałych nie wspominam, bo przecież ich dyskryminacja – wbrew obowiązującym gwarancjom – to zjawisko powszechne. Nie zagłuszy tego faktu, ani histeryczny krzyk posłanki Pawłowicz, treść i forma Jej wystąpień nie przynoszą chluby stanowi profesorskiemu, ani teza posła Kłopotka, że próbowano łamać sumienia. Gdybyż bowiem posłowie przywołane sumienie chcieli wykorzystać, wynik głosowania byłby zgoła inny…