Ten pierwszy raz
Mówi się, że limit szczęścia to zbiór, nie tyle zamknięty ile ograniczony czasoprzestrzenią. Zwłaszcza w sporcie, który kochamy i za to, ze tzw. " bici faworyci", a czego bolesnym potwierdzeniem były londyńskie - mowa o olimpiadzie - dokonania naszych siatkarzy, którzy jechali "po złoto" i Agnieszki Radwańskiej, która na wimbledońskiej trawie miała powtórzyć, co najmniej, finał, by przegrać wszystko-singla, debla i miksta w pierwszej rundzie.
Nowy 2013 rok, rozpoczęty od dwóch turniejowych wygranych na antypodach, bez straty seta, mógł przynieść przełom w Australian Open, gdzie ćwierćfinały stanowiły dotąd szczyt dokonań Polki. Tym bardziej, ze Chinka Li Na wydawała się „rozpracowana”.
Na razie Agnieszka przegrała pierwszego w tym roku seta, i pomimo, że drugim zaczęła od stanu dwa zero, broni przy stanie remisowym własnego serwisu, przy czym słowo broni jest o tyle zasadne, ze nasza zawodniczka zdaje się liczyć, że „wygra się samo”. Samo nie dzieje się nic-w sporcie i w życiu.
Czego nie wypracujemy, nie wymyślimy, nie wywalczymy, a właśnie przegrany trzeci z rzędu gem Polki, tylko potwierdza tę tezę, nie będzie nam dane. Szczęściu trzeba pomóc, co bez względu na dalszy przebieg opisanego meczu, ma zastosowanie.
Osobiście sądzę, że Agnieszka Radwańska przegrała dzisiejszy mecz już przed wyjściem na kort, bo przecież „musiała” podczas kiedy Chinka tylko mogła zwyciężyć. Tyle, że ta ostatnia wyszła na kort ze świadomością tego faktu, wolą, odwagą i determinacją. Szczęście okazało się ważnym, ale dodatkiem, skoro, zanim napisałem te parę linijek, ze stanu 0:2, po stronie Chinki mamy 4:2 i to w drugim już secie.
Przy pięciu wygranych z rzędu gemach, tylko cud może uratować półfinał dla Polki, ale cuda, jak wiadomo, zdarzają się rzadko. Zatem na pierwszy półfinał Wielkiego Szlema-oby jeszcze w tym roku przyjdzie jeszcze poczekać.