Temat numeru: Po czy przed kryzysem?

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

bank.2010.12.foto.66.a.150xKomunikat końcowy wielkiego listopadowego szczytu G-20 w Seulu był - jak oczekiwano - spokojny, nie zawierał właściwie żadnych konkretnych decyzji. Jednak ten pozorny spokój krył zażartą i właściwie nierozstrzygniętą dyskusję na temat szykujących się wojen walutowych.

Jerzy Szygiel

Dilma Rousseff, świeżo wybrana prezydent-elekt Brazylii, nie owijała w bawełnę: „Ostatni okres serii konkurencyjnych dewaluacji skończył się drugą wojną światową”. Świat w Seulu nie patrzył z niepokojem na Chiny, jak chciał prezydent Barack Obama. Niemal wszyscy byli źli na Amerykę: nikt nie chce nowego planetarnego kryzysu.

Samo G-20 jest dzieckiem kryzysu: pierwszy szczyt tego forum na szczeblu przywódców państw miał miejsce jesienią 2008 r. w Waszyngtonie, w kilka tygodni po wybuchu pamiętnych perturbacji światowego systemu finansowego i bankructwie banku Lehman Brothers. Stało się to tak szybko, że niektórzy czytelnicy gazet nie zdążyli zauważyć finału ewolucji G-7-G-8-G10. W rzeczywistości ministrowie finansów G-20 spotykali się już w czasach istnienia poprzednich formuł, od grudnia 1999 r. Dziś G-20 reprezentuje 90 proc. globalnego PKB – do dawnych członków G-7 (USA, Japonia, Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Włochy i Kanada), którzy spotykali się od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, dodano Rosję i Turcję, państwa azjatyckie: Chiny, Indie, Indonezję, Arabię Saudyjską i Koreę Południową, trzy kraje Ameryki Łacińskiej: Brazylię, Argentynę i Meksyk oraz RPA i Australię. Tę dziewiętnastkę uzupełnia reprezentacja Unii Europejskiej. Oto góra, która w Seulu urodziła mysz.

G-20 czy G-2

Według wielu obserwatorów mysia skromność końcowego komunikatu wywodziła się ze zbytniego zogniskowania dyskusji na racjach dwójki głównych planetarnych partnerów i konkurentów: Chin i Stanów Zjednoczonych. Nikt nie chciał zbyt głośno drażnić gigantów, nawet w kontekście groźnego dla wszystkich tematu konkurencyjnych dewaluacji i wojen walutowych.

Oczywiście nie zabrakło krytyki Chin. Państwo Środka od dawna stosuje złoty środek na pompowanie swego eksportu, sztucznie podczepiając swego juana pod kurs dolara: kiedy ten drugi idzie w górę lub w dół, juan śledzi go posłusznie, zachowując ciągle ten sam dystans. Chiński pieniądz powinien być wart o dobre 20 proc. więcej w stosunku do innych walut, ale Chińczycy interweniują na rynkach, wydając średnio miliard dolarów dziennie, by utrzymać juana na pożądanym poziomie. Jak reagują na amerykańskie apele o podwyższenie kursu? Ziewaniem. Ich rezerwy sięgają 2500 mld dolarów, nie da się na nich po prostu tupnąć. Hu Jintao, przewodniczący ChRL, ostrzegał, że ewentualne dowartościowanie juana, które osłabiłoby chińskie przedsiębiorstwa i doprowadziło do bezrobocia, mogł...

Artykuł jest płatny. Aby uzyskać dostęp można:

  • zalogować się na swoje konto, jeśli wcześniej dokonano zakupu (w tym prenumeraty),
  • wykupić dostęp do pojedynczego artykułu: SMS, cena 5 zł netto (6,15 zł brutto) - kup artykuł
  • wykupić dostęp do całego wydania pisma, w którym jest ten artykuł: SMS, cena 19 zł netto (23,37 zł brutto) - kup całe wydanie,
  • zaprenumerować pismo, aby uzyskać dostęp do wydań bieżących i wszystkich archiwalnych: wejdź na BANK.pl/sklep.

Uwaga:

  • zalogowanym użytkownikom, podczas wpisywania kodu, zakup zostanie przypisany i zapamiętany do wykorzystania w przyszłości,
  • wpisanie kodu bez zalogowania spowoduje przyznanie uprawnień dostępu do artykułu/wydania na 24 godziny (lub krócej w przypadku wyczyszczenia plików Cookies).

Komunikat dla uczestników Programu Wiedza online:

  • bezpłatny dostęp do artykułu wymaga zalogowania się na konto typu BANKOWIEC, STUDENT lub NAUCZYCIEL AKADEMICKI