Prognozy nie całkiem nieaktualne
Przewidywania, mówiące o kiepskiej pierwszej połowie roku na giełdach, na razie się nie sprawdzają. Wygląda na to, że większość znów nie miała racji. Jednak przesłanki, na których budowano prognozy, nadal są aktualne. A półrocze jeszcze się nie skończyło.
Końcówka ubiegłego i początek obecnego roku stały pod znakiem dominacji pesymistycznych nastrojów na rynkach finansowych. Pesymizm ograniczał się jednak do sfery deklaracji i medialnych enuncjacji. Mimo że powodów do obaw nie brakowało, giełdowe indeksy szły konsekwentnie w górę. Wskaźnik we Frankfurcie od końca listopada do końca grudnia 2011 roku zyskał prawie 9 proc., a do 20 marca 2012 roku wzrósł o 30 proc. Podobnie było na Wall Street, gdzie zwyżka sięgała odpowiednio 8,5 i 21 proc. Raz jeszcze okazało się, że najlepszym drogowskazem dla inwestorów jest obserwacja zachowania rynku, a nie jedynie wsłuchiwanie się w koncert prezentowanych w mediach opinii, szczególnie głośny na przełomie kolejnych lat. W praktyce najlepsze efekty daje połączenie obu tych płaszczyzn rynkowej rzeczywistości, czyli ocen i prognoz oraz zachowania indeksów i interpretacji zgodności lub rozbieżności między nimi występujących.
Od listopada ubiegłego roku do marca bieżącego, uwagę zwracały dysproporcje między czynnikami makroekonomicznymi a zachowaniem giełd w Stanach Zjednoczonych i w Europie. Amerykańska gospodarka, po niemal trzech latach reanimacji i wspomagania kroplówką ultra luźnej polityki pieniężnej, zaczynała pod koniec 2011 roku dawać oznaki powrotu do samodzielnej egzystencji i kontynuuje tę tendencję w pierwszych miesiącach 2012 roku, nie dając podstaw do obaw. Mimo to, indeksy na Wall Street rosły mniej dynamicznie, niż wskaźniki głównych giełd europejskich, kontynentu przeżywającego najpoważniejszy kryzys finansowy w historii Unii Europejskiej i gospodarek wchodzących w fazę zdecydowanego spowolnienia gospodarczego i zagrożenia recesją. W tym kontekście wspinaczka nowojorskich indeksów na poziomy sprzed upadku Lehman Brothers, a w przypadku Nasdaq w okolice szczytu internetowego szaleństwa sprzed 12 lat, musi budzić obawy przed co najmniej poważną spadkową korektą. Trzeba też zauważyć, że tempo wzrostu amerykańskiej gospodarki trudno uznać za imponujące, a zagrożeń kontynuacji pozytywnych tendencji nie brakuje.
Dynamiczny rajd głównych europejskich indeksów także powinien skłaniać bardziej do ostrożności, niż euforii. Zachowanie rynków naszego kontynentu wskazuje raczej na to, że dyskontowały one optymistyczny scenariusz rozwiązania europejskiego kryzysu. Mimo niezwykle długiego i żmudnego procesu negocjacji redukcji greckiego zadłużenia, warunków paktu fiskalnego oraz uzgodnienia mechanizmu chroniącego przed finansową zapaścią, giełdowe barometry wskazywały na piękną pogodę. Nie zwracały uwagi na chmury, zbierające się nad kondycją gospodarek nie tylko najsłabszych ogniw, ale także i niemieckiej lokomotywy. Jeśli 30 proc. zwyżkę indeksu giełdy we Frankfurcie uznać za dyskontowanie recesji w gospodarce Niemiec, to wnioskowanie w kwestii dalszego rozwoju sytuacji na giełdach wydaje się obarczone dużym ryzykiem. Spory wpływ na hossę na europejskich pakietach miały działania Europejskiego Banku Centralnego, który znalazł salomonowe rozwiązanie dylematu jednoczesnego zachowania niezależności od polityków i wspomagania rynków finansowych i gospodarki, udzielając niemal darmowych pożyczek bankom strefy euro o łącznej wartości ponad biliona euro.
Można przyjąć, że pod koniec ubiegłego i bieżącego roku giełdy dyskontowały pozytywne scenariusze poprawy w gospodarce amerykańskiej, zażegnania kłopotów strefy euro z zadłużeniem i miękkiego lądowania w Chinach. Spośród tych trzech czynników bez zmian pozostaje ten dotyczący Stanów Zjednoczonych. Tamtejsza gospodarka zdaje się wychodzić z dołka, ale jednocześnie maleją nadzieje na zbawienne dla rynków finansowych dalsze luzowanie polityki pieniężnej. Wręcz przeciwnie, czynnik ten coraz bardziej będzie wpływał negatywnie na sytuację na rynkach. Grecka tragedia po długich mękach wkroczyła w fazę antraktu. Nie oznacza to jednak końca kłopotów. Niewiadomą pozostaje skala i czas trwania spowolnienia w europejskiej gospodarce. To także nie sprzyja rynkom finansowym.
Wreszcie wciąż bardzo skomplikowana jest sytuacja w Chinach, trzecim kluczowym podmiocie globalnej gospodarki. Płynące stamtąd sygnały nie są optymistyczne. Kończy się co prawda cykl zaostrzania polityki pieniężnej, ale jednocześnie zaczynają być dostrzegalne jego skutki w postaci hamowania tempa wzrostu gospodarczego. Można też mieć obawy związane z konsekwencjami projektów reformowania chińskiej gospodarki, które właśnie są przyjmowane przez tamtejsze władze. Indeksy w Szanghaju znajdują się od niemal trzech lat w trendzie spadkowym. Od sierpnia 2009 roku straciły już około 30 proc.
Przed nami wkrótce pojawią się też nowe dylematy. Do niedawna dominowały obawy, czy po wyborach w Grecji i ewentualnej zmianie krajobrazu tamtejszej sceny politycznej, respektowane będą uzgodnienia dotyczące niezbędnych reform. Jednak obecnie zaczyna też być obecny niepokój, czy po wyborach we Francji nie będzie presji na renegocjację ustaleń dotyczących europejskiego paktu fiskalnego. Unijni przywódcy koncentrując się na wymuszaniu deklaracji przestrzegania jego zapisów na greckich politykach, za bardzo uwierzyli swoim. A to może się mocno zemścić już w najbliższej przyszłości.
Pierwsza połowa pierwszej połowy roku jest zaskakująco pomyślna dla giełdowych inwestorów, nie wliczając do tego grona posiadaczy akcji polskich spółek. Nie ma jednak żadnych gwarancji, że tendencja ta będzie kontynuowana w najbliższych miesiącach.
Roman Przasnyski
Open Finance