Prof. Leszek Balcerowicz o wojnie handlowej USA z resztą świata
Witold Gadomski: Wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA wywoływał rozmaite obawy. Trump w kampanii wyborczej szermował populistycznymi hasłami. Obawy były uzasadnione?
Prof. Leszek Balcerowicz: Trzeba byłoby najpierw zdefiniować, czym jest populizm, ale na to chyba nie mamy czasu. Powiem tylko, że można mówić o populistycznej retoryce i pod tym względem Trump był i jest populistą. Składał wiele nierealnych obietnic, mówił „pod publiczkę” i przedstawiał się jako wróg elit, choć sam należy do elity. Populistyczna retoryka nie jest bez znaczenia, gdyż zatruwa umysły wielu ludzi. Jeżeli jednak idzie o działanie Trumpa to w pewnych zakresach jest on populistą, w pewnych nie jest. Najbardziej rażącą decyzją jest podwyższenie wbrew regułom Światowej Organizacji Handlu ceł na importowaną stal i aluminium.
To była obietnica wyborcza. Prezydent zapowiadał, że chroniąc wewnętrzny rynek przywróci miejsca pracy w przemyśle ciężkim i maszynowym.
Nie wiem, czy Trump w to wierzy, czy chodziło mu tylko o zyskanie głosów w Pensylwanii, gdzie hutnictwo kiedyś dawało duże zatrudnienie. Podwyższenie ceł może prowadzić do wojny handlowej, a to będzie szkodliwe dla gospodarki światowej, szczególnie negatywnie odczują to małe państwa, ale także gospodarka amerykańska. Zdecydowana większość ekonomistów amerykańskich jest o tym przekonanych, a główny doradca ekonomiczny prezydenta Gary Cohn podał się do dymisji. Twierdzenie, że deficyt handlowy oznacza ucieczkę miejsc pracy za granicę to retoryka analfabetów ekonomicznych. Saldo rozliczeń z zagranicą wyraża sytuację makroekonomiczną kraju, a ta zależy od polityki gospodarczej. Stany Zjednoczone powinny skupić się na swych względnych przewagach, których mają pod dostatkiem, a nie na odgradzaniu się od importu z innych krajów.
Czytaj także: Cła na import europejskich samochodów – strzał w amerykańską stopę >>>
Cohna zastąpił Larry Kudlow, ekonomista, ale przede wszystkim komentator ekonomiczny, który należał jeszcze do ekipy Reagana.
Mam nadzieję, że będzie wspierać to, co w polityce Trumpa jest dobre, a przestrzegać prezydenta przed protekcjonizmem.
Jakie elementy polityki gospodarczej obecnej administracji amerykańskiej ocenia Pan pozytywnie?
Przede wszystkim deregulację.
Są ekonomiści, którzy uważają, że światowy kryzys finansowy był wynikiem nadmiernej deregulacji, przeprowadzonej w latach 90. XX wieku.
Zupełnie się z tym poglądem nie zgadzam. Wiara w to, że drobiazgowe regulacje uchronią nas przed kolejnym kryzysem jest naiwna. To zła polityka gospodarcza, w tym ratowanie dużych banków, przyczynia się do kryzysów. Odpowiedzią na kryzys było wprowadzenie ustawy Dodda-Franka, której konsekwencją może być to, że kilka największych banków będzie w razie kryzysu ratowanych publicznymi pieniędzmi. Ustawa wprowadziła wiele biurokratycznych ograniczeń, które uderzają w małe i średnie firmy. Wiele jej zapisów zwiększa możliwość wybuchu następnego kryzysu. Regulacje zawarte w ustawie sprawiają, że w niektórych bankach może nastąpić nadmierna koncentracja ryzyka.
Także poza sferą finansową istnieje mnóstwo biurokratycznych regulacji, przeszkadzających w działalności przedsiębiorców. Ich usunięcie ożywi gospodarkę amerykańską z korzyścią dla całego świata. Trump sporo z nich eliminuje, korzystając z prerogatyw prezydenckich.
Najważniejszym posunięciem w polityce gospodarczej była reforma podatkowa. Wzbudzała kontrowersje. Trumpa oskarżano, że jest korzystna tylko dla bogatych.
W tym wypadku to Demokraci zachowują się jak populiści. Stany Zjednoczone mają bardzo wysokie podatki dochodowe od przedsiębiorstw i ich obniżenie jest konieczne dla pobudzenia wzrostu, Zresztą na całym świecie, także w Europie podatki korporacyjne są obniżane. Ameryka, by sprostać konkurencji musi podążać tą samą drogą. Taka jest opinia między innymi profesora Martina Feldsteina, którego uważam za jednego z najwybitniejszych amerykańskich ekonomistów. Jego zdanie cenię znacznie bardziej niż Josepha Stiglitza.
Obniżka podatków zawsze jest popularna, ale co z wydatkami.
To jest rzeczywiście problem. Bez reform po stronie wydatków wzrośnie deficyt finansów publicznych USA, co będzie miało groźne konsekwencje nie tylko dla Stanów Zjednoczonych, ale dla całego świata, gdyż USA wciąż są głównym gospodarczym mocarstwem światowym.