Potęga filmu
Siła dziesiątej muzy, zwanej tak od czasu wydania w 1924-tym roku monografii pióra Karola Irzykowskiego, jest od zarania kina niemego po dzień dzisiejszy tak przemożna, że nawet ci, którzy nigdy nie widzieli Errola Flynna, czy Poli Negri kojarzą ich nazwiska. Rozumieli to wodzowie III Rzeszy.
Ekspresja obrazów autorstwa Leni Riefenstahl, której nowatorską estetykę wprzęgnięto w rydwan machiny propagandowej począwszy od sławnej Olimpiady, to najlepszy dowód. Rozumieli to zapewne decydenci niemieckiej telewizji ZDF, której produkcję zatytułowaną Nasze matki, nasi ojcowie wyemitowała telewizja publiczna. Acz w dyskusji po projekcji padły głosy, które paść powinny, mam nieodparte wrażenie, że próba kształtowania własnej narracji na temat przyczyn, przebiegu i rezultatów II wojny światowej, wpisuje się – dodajmy od razu, że skutecznie – w pewien ciąg zdarzeń, które konsekwentnie zmierzają do postawienia tezy, że garstka szaleńców z Hitlerem wywołała kataklizm, którego pierwszą i największą ofiarą byli sami Niemcy.
Mowa jest bowiem i o dzikim, obcym cywilizacyjnie i kulturowo wschodzie, o polskim antysemityzmie, o moralnych rozterkach mężnie walczących żołnierzy, wreszcie o niegodziwościach aparatu ucisku, którego reprezentanci w pierwszych dniach po klęsce znajdują służbę u nowych panów – trzeba trafu, że w amerykańskich?! mundurach.
Wreszcie ostatni obraz to morze ruin, pośród których trójka ocalałych, dodajmy od razu pełnokrwistych, złożonych i po ludzku sympatycznych bohaterów, spełnia toast, za przyjaciół, którzy zginęli. Myślę, ze to nie przypadek, podobnie jak fakt, ze cała opowieść rozpoczyna się w roku 1941.
Pomijając szwy czytelne jedynie dla znawców epoki, rozpoznających realia odmienne od stereotypów, cała produkcja jest starannie zrealizowana, z pietyzmem dla detalu, dobrze sfotografowana i wartko opowiedziana. Nie wiem jak po obejrzeniu owego dziełka poczują się jego niemieccy adresaci, osobiście poczułem niesmak i zażenowanie, bowiem nazbyt przejrzyste intencje autorów nie stanowią dostatecznego powodu do irytacji.