Polscy naukowcy na tle świata jak rodzynki w cieście dla biedaków
Przez przypadek, który z powodu upartej dociekliwości przypadkiem chyba nie jest, natrafiłem na wielką listę liczącą160 000 nazwisk bez paru setek zaledwie. Są na niej naukowcy stanowiący 2 proc. wszystkich w świecie. Znaleźli się na niej, bo mają na koncie co najmniej pięć cytowań swoich prac w innych publikacjach naukowych.
Lista sporządzona została w Kalifornii, a jej autorami były „mrówki” z Uniwersytetu Stanforda współpracujące z czasopismem PLOS Biology Journal i wydawnictwem Elsevier.
Dowiedziałem się z niej na początek przede wszystkim, że Michael Grätzel powinien być mi równie dobrze znany jak Albert Einstein, a nawet Leonardo z Vinci.
Wstyd mi się zrobiło, ponieważ gdy pierwszy raz ujrzałem to nazwisko, to zaszeleściło mi w uszach tylko jak pierwszy lepszy Hans Schneider z szyldu nad piekarnią gdzieś np. w Niemczech.
Słynniejsi od Newtona?
Kimże więc jest ów pan Grätzel? Niemcem pracującym w Szwajcarii i chemikiem, profesorem, wynalazcą nowego typu ogniwa słonecznego zwanego fotowoltaicznym. Nie mam najmniejszej biegłości w jego specjalności, więc wystarczy powiedzieć, że ma dużo wspólnego z trafiającymi czasem na pierwsze strony perowskitami, jest posiadaczem ok. 50 patentów i nie powinno być w świecie chemika, który o nim nie słyszał.
Ale Michael Grätzel ma też w dorobku inne wielkie osiągnięcie – przez utytułowane liczykrupy ze Stanforda ustawiony został na pierwszym miejscu ich listy liczącej 159 684 naukowców, opublikowanej latem 2020 roku.
Kto bardziej przysłużył się ludzkości? Izaak Newton, czy może pradawni odkrywcy właściwości koła? Lepiej uchylić się od odpowiedzi. Jak zatem każdy ranking próbujący zobiektywizować to co jest w dużej części lub przynajmniej cokolwiek subiektywne oraz usiłujący wepchnąć w ramy to co kształt ma różny, raz w sam raz, raz kiszkowaty, raz wklęsły, a to znów wypukły, nie może być odbierany dosłownie.
Przyznać trzeba jednak, że sporządzony został jak najstaranniej, wykluczono cytowania własnych prac i „spółdzielnie” w rodzaju „ja ciebie, a ty mnie cytujesz”.
A gdzie Polacy?
Nie miejsca w rankingu są najważniejsze, dorobku naukowego nie da się zmierzyć na kilogramy, czy metry. Zestawienie daje jednak pogląd na rangę i intensywność prac naukowych prowadzonych w poszczególnych ośrodkach i państwach.
Nie budzi zdziwienia absolutna dominacja amerykańskich instytucji naukowych – aż 42 proc., tj. 68 000 nazwisk uwzględnionych na liście to ich pracownicy. Są wśród nich głównie Amerykanie, ale też liczni obcokrajowcy robiący karierę w Stanach.
Również państwo z drugiego miejsca umieścilibyśmy na tej liście i bez wiedzy o rzeczywistych wynikach – to Wielka Brytania (15 tys. naukowców) z Oxfordem, Cambridge oraz setką innych świetnych uniwersytetów. Na trzecim miejscu – Niemcy (9 tys. osób), też jak najbardziej zasłużenie.
W czołówce jeszcze Australia (8500) Kanada (7200), Japonia (6300),Chiny, których rzeczywistego dorobku nie znamy z uwagi na znaczny stopień zamknięcia tego państwa przed obcymi i barierę językową (prawie 5300), a także Francja (5000).
A teraz my – dumni, z wielkim białym orłem w godle. Naszych badaczy cytowanych jako tako jest zaledwie 726. W rozleglej czołówce naukowcy Polski stanowią zaledwie niecałe pół procenta. Ot i przykra tajemnica braku u nas większych sukcesów opartych na dokonaniach nauki.
Chcemy dogonić Zachód, a już zwłaszcza najbogatsze w Europie Niemcy, które pod względem aktywności naukowej są, w proporcji do ludności, 5-6 razy od nas lepsze
Pierwszy Polak na liście jest na 1828. miejscu, z cytowaniami jego prac w liczbie 19 217. To zmarły 15 lat temu profesor Zdzisław Pawlak z Uniwersytetu Warszawskiego, ten bez ulicy w Warszawie.
Był matematykiem, stworzył teorię zbiorów przybliżonych (rough set theory), a jako informatyk już w 1950 r. zbudował pierwszy, wprawdzie tylko dydaktyczny, ale jednak komputer GAM-1.
Wszystkich uczonych z Polski cytowanych w świecie przez innych badaczy wymienić nie zdołamy, więc jeszcze tylko dwójka. Na bardzo dobrym 4588. miejscu jest prof. Tomasz Dietl z Instytutu Fizyki PAN zajmujący się m.in. tzw. spintroniką i tylko nieco dalej (miejsce nr 5738) prof. Elżbieta Frąckowiak z Politechniki Poznańskiej (m.in. chemiczne źródła prądu).
Dwie krótkie uwagi na drobne pocieszenie. Polskich nazwisk jest w rankingu więcej niż tych 726 z polskich placówek naukowych. Są to albo Polacy, którzy wywędrowali za lepszym warsztatem za granicę, albo potomkowie emigrantów zarobkowych i losowych
Trochę lżej robi się też na sercu, gdy dojdzie się do tego, że ranking uwzględnia tylko 709 nazwisk uczonych pracujących w Rosji. Wprawdzie w tak skromnej liczbie kryje się zapewne jakiś haczyk metodologiczny a spora część opracowuje tajne bronie, to jednak przykro nam chyba nie jest.
Schadenfreude z rosyjskiej klapy to uczucie nieładne, gorzej że nie zmienia postaci rzeczy. Chcemy dogonić Zachód, a już zwłaszcza najbogatsze w Europie Niemcy, które pod względem aktywności naukowej są, w proporcji do ludności, 5-6 razy od nas lepsze. Z czym do gościa, trzeba się zapytać.
Cieszymy się dziś z byle czego jak ten król w żadne szaty nieubrany, więc skupmy się na początek na jako takim przyodziewku, no i dajmy wreszcie ulicę profesorowi Pawlakowi.
Post scriptum
Ucieszyłem się. Jednak jest na mapach Google ulica Pawlaka. Co z tego, że we wioszczynie Grochowa między Górą Kalwarią a Tarczynem, niedaleko PGR-u Runów – chociaż tam go docenili. Jednak nie. Pawlak się zgadza, ale ten z Grochowej to Zbigniew, a mnie chodzi o Zdzisława. I znów klapa.