Polityka to gra drużynowa
Sromotnie przegrane mistrzostwa Europy koszykarzy, czy ostatni, tradycyjnie już nic nie dający remis piłkarzy potwierdzają znaną prawdę, że nawet najwybitniejsi liderzy, odpowiednio: Gortat i Lewandowski, mimo, że mogą przesądzić o wyniku, potrzebują tyleż silnego, co wyrównanego wsparcia. Słowem decyduje siła drużyny.
Nie inaczej jest w polityce. Na kogo jednak może liczyć premier polskiego rządu? Rzecznik pilnuje by znajdować się nie dalej niż 1,5 m i nie bliżej niż 0,5 m od premiera, bo to odległość optymalna do otwierania i zamykania drzwi. W telewizji polemiczne boje staczają Julia Pitera i o zgrozo! Stefan Niesiołowski.
W audycjach z założenia nieco poważniejszych znakomicie z reguły daje sobie radę Jan Krzysztof Bielecki. Gdzie jednak są konstytucyjni ministrowie odpowiedzialni za tak newralgiczne obszary jak finanse, ochrona zdrowia, oświata, wyliczać można by długo.
Owszem aktywny medialnie jest minister spraw wewnętrznych tyle, że od tego akurat resortu oczekujemy mniej wyjaśniania i rzetelnego informowania rodaków, a konkretnych działań i efektów, gdy trzeba, jak po ostatnim incydencie w Gdyni, czy rasistowskich wybrykach w Białymstoku, spektakularnych. Jak długo można wmawiać ludziom, co z lubością czyni opozycja, że żyjemy w czarnej dziurze, a Polska stoi w obliczu zapaści ekonomicznej, społecznej i grozi nam utrata suwerenności?!
Kolejne referenda zmierzające do odwołania lokalnych włodarzy mają podtekst tyleż polityczny, co plebiscytowy i z gruntu pozamerytoryczny charakter. To wymaga zmian. I to nie w sferze polityki informacyjnej, acz pewnie też, ale w odniesieniu do najistotniejszych obszarów odpowiedzialności rządu.
Jestem pewien, że rządzącej koalicji wystarczy ludzi kompetentnych i zdeterminowanych, a premierowi odwagi i konsekwencji, by to trudne wyzwanie podjąć i z sukcesem zrealizować. Nawet za cenę radykalnej przebudowy drużyny, której na imię rząd!