OPINIE zawieszone w sieci: wrzesień 2011

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

nbs.09.2011.foto.095.a.250xLIDERZY BEZ POMYSŁU

Wyprzedaż akcji na nowojorskiej giełdzie - największa od czasu kryzysu finansowego jesienią 2008 r., wynika przede wszystkim z szybko kurczącej się wiary inwestorów, że liderzy po obu stronach Atlantyku mają pomysł na to, co robić. Ameryka pokazała zdumionemu i truchlejącemu światu, że kondycja jej systemu politycznego jest jeszcze słabsza niż kondycja jej kuśtykającej gospodarki.

Wprawdzie za pięć dwunasta odłożyła na bok pistolet, jaki przystawiła sobie do skroni, to cały fajerwerk uświadomił także przedsiębiorcom skalę politycznych podziałów i rozmiary niepewności – a to nigdy nie sprzyja działalności gospodarczej. Europejska saga rozrasta się na dobre czy raczej na złe. Po tym, jak koło ratunkowe rzucono Grecji, Portugalii i Irlandii, ciemne chmury zbierają się nad Hiszpanią i Włochami. Na każdym zakręcie kryzysu w strefie euro przywódcy działali zbyt opieszale i nieadekwatnie do sytuacji.

(…) Przez ostatnie dwa lata, od czasu, gdy według oficjalnych statystyk skończyła się recesja, z rozmaitych ważnych gabinetów dochodziły zapewnienia, że gospodarka nabiera rumieńców. Ilekroć pojawiały się złe wiadomości, na poczekaniu znajdowało się tłumaczenie, że to tylko przejściowa zadyszka, że winni są raz Grecy, innym razem japońskie tsunami albo pogłoski z Pekinu. Dziś okazuje się, że wzrost, jeśli o takim można mówić, jest anemiczny, i ani przepychanki w Waszyngtonie, ani działania w Brukseli nikomu i niczemu na dobre nie wyszły. Jeśli Ameryka była na ścieżce do ożywienia gospodarki, to była to wyjątkowo wąska i kręta ścieżka, i coraz bardziej realna staje się perspektywa, że może właśnie ta ścieżka się kończy.

Najlepszym barometrem jest rynek pracy. A tam piekielnie trudno o dobre wieści, zaś złe albo zamiatano pod dywan, albo gubiły się we mgle. Oficjalne statystyki bezrobocia tracą bowiem swą przydatność z chwilą, gdy pęcznieją zastępy ludzi, którzy wbrew swej woli pracują w niepełnym wymiarze (czasem kilka godzin w tygodniu), ale nie liczą się jako bezrobotni, albo bezrobotni tracą wiarę w szanse znalezienia pracy i przestają szukać, albo wreszcie skończył się im czas zasiłków i wypadli z oficjalnych statystyk.

Studio Opinii.pl
Andrzej Lubowski, publicysta, korespondent w USA

KOMÓRKA, KTÓRA PŁACI

Dostępne na rynku systemy płatności mobilnych bardzo często ograniczają się jedynie do zastosowań podstawowych, np. umożliwiają sprzedaż tylko biletów parkingowych albo biletów komunikacji miejskiej lub sprzedają książki i gry na telefony komórkowe. mPay jest systemem uniwersalnym umożliwiającym dokonywanie dowolnych typów transakcji. Naszym celem jest bardziej dostarczanie narzędzi płatniczych za określone typy transakcji w relacjach B2B z naszymi partnerami niż sprzedawanie konkretnych produktów za pośrednictwem tego systemu. Docelowo użytkownik będzie miał możliwość podpięcia kilku instrumentów płatniczych do jednego konta mPay i sam zdecyduje, jakim źródłem pieniądza chce się w danej chwili posłużyć.

Systemy mobilnych płatności działające na sąsiednich rynkach na Węgrzech i w Czechach umożliwiają np. wykonywanie płatności mobilnych bezpośrednio w saldo rachunku operatora telekomunikacyjnego, co przy niektórych typach transakcji oferuje użytkownikom największą wygodę, a dzięki masowemu zastosowaniu sprawia, że te przedsięwzięcia są wysoce rentowne. (…)

Jakie są planowane nowe typy transakcji mobilnych i co jest czynnikiem koniecznym do osiągnięcia sukcesu we wprowadzaniu ich na rynek?

Obecnie w Polsce możemy zaobserwować kilka trendów dotyczących płatności z wykorzystaniem telefonu komórkowego. Obok dobrze znanych już SMS-ów Premium (które de facto są usługą telekomunikacyjną, a nie pełnoprawnym instrumentem płatniczym), rozwijają się dwa typy płatności mobilnych: zbliżeniowe (np. w technologii NFC) oraz zdalne (dokonywane na odległość). Większość dostępnych systemów jest oparta na elektronicznej portmonetce, którą użytkownik najpierw zasila środkami pieniężnymi, a następnie dokonuje transakcji w saldo tych środków. Podobne zjawiska możemy zaobserwować na rynku płatności internetowych. Dotychczasowi agregatorzy płatności internetowych przenoszą swoje rozwiązania na platformy mobilne, umożliwiając dokonywanie tradycyjnych płatności bankowości internetowej z poziomu telefonu komórkowego. Dla nas kluczem jest bezpieczeństwo transakcji i wygoda korzystania dla użytkowników, dlatego też pracujemy obecnie nad modelem, który pozwoli użytkownikom na podłączenie do instrumentu mPay ich kart płatniczych. Chodzi nam o wygodne realizowanie płatności z zachowaniem najwyższych standardów bezpieczeństwa zarówno w saldo karty płatniczej i rachunku bankowego dla płatności zdalnych i internetowych.

StockWatch.pl
Piotr Warsicki, prezes mPay SA w rozmowie z Kamilem Gemrą

UCIEKAJĄCY KAPITAŁ

Amerykańskie banki komercyjne na koniec maja 2011 r. dysponowały ok. 511 mld dolarów amerykańskich papierów skarbowych, przy kapitałach własnych na poziomie ok. 1,4 bln dolarów. Amerykańskie banki komercyjne są w stanie przetrwać (zakładając prawdziwość oficjalnych danych) nawet hipotetyczną całkowitą utratę wartości przez obligacje skarbowe. Kto zatem jest umoczony?

Największy bank centralny na świecie System Rezerwy Federalnej (FED) na koniec maja 2011 r. posiadał ok. 1,5 bln dolarów papierów skarbowych rządu Stanów Zjednoczonych przy całym majątku o wartości ok. 2,8 bln dolarów. Inwestorzy zagraniczni na koniec kwietnia 2011 r. posiadali amerykańskie papiery skarbowe o wartości 4,5 bln dolarów z liderem Chinami (1,3 bln dolarów wraz z Hongkongiem). W przytłaczającej większości stanowią one aktywa rezerwowe banków centralnych świata, przy czym aktywa dolarowe stanowią ok. 61 proc. ujawnionych rezerw walutowych banków centralnych na świecie. W szczególności NBP posiadał na koniec kwietnia 2011 r. ok. 27 mld dolarów aktywów w USA.

(…) Jak dalej emitować pieniądz narodowy, skoro nabywanie w rozpatrywanym wypadku śmieciowych obligacji zagranicznych to ewidentna niegospodarność? Problem ten jest szczególnie dotkliwy dla Polaków. NBP od 1997 r. nie może emitować pieniądza poprzez finansowanie polskiego długu państwowego (art. 220 ust. 2 Konstytucji). Załamanie rynku amerykańskich obligacji pociągnie za sobą wzrost rynkowej rentowności obligacji w Stanach Zjednoczonych (premia za ryzyko). Parcie na wzrost stóp procentowych nie pomoże giełdom. Nastąpi paniczna ucieczka kapitału ze Stanów Zjednoczonych. Gdzie? Jeżeli kłopoty w Unii Europejskiej będą względnie mniejsze, to do najsilniejszych państw europejskich z Niemcami na czele. Na bezpieczną przystań można również tradycyjnie typować Szwajcarię. Problemem jest skala. Dolar jest główną walutą rezerwową świata. Ucieczka kapitału będzie gigantyczna w stosunku do wielkości potencjalnych schronień. Przytłaczająca dla Unii Europejskiej, nie mówiąc o Szwajcarii. Grozi zatem szalona aprecjacja euro i franka szwajcarskiego. Nie tylko względem dolara, ale również złotego, który bezpieczną przystanią nie jest. To oznacza potężny cios w polski dług publiczny (wzrost równowartości złotowej zagranicznej części długu publicznego i przekroczenie progu 55 proc. PKB) oraz w kredytobiorców, którzy są zadłużeni we frankach i euro. Banki w Polsce mają szansę dołączyć do „elitarnego” klubu banków bankrutów, które sfinansowały spekulacyjne bańki na rynku nieruchomości (np. w Stanach Zjednoczonych, Irlandii, Hiszpanii). Żadne machinacje już nie pomogą utrzymywać mirażu prosperity w Polsce.

Onet.pl BLOG
Tomasz Franciszek Urbaś, inicjator Ruchu Wolność i Godność

FRANKI NIE ROSNĄ NA DRZEWACH

Politycy w przededniu wyborów stają się wrażliwi na krzywdę ludzką, ale tracą zupełnie zrozumienie dla reguł rządzących normalnym biznesem, opartym na poszanowaniu swobód stanowienia między stronami kontraktów. Przecież polskie banki nie produkują szwajcarskich franków w pralkach typu „Frania”. Franki nie rosną też na drzewach w polskich lasach i ogrodach. Banki, udzielając kredytów we frankach muszą je kupić: w banku centralnym lub na rynku międzybankowym. Muszą później te kredyty refinansować. Ryzyko kursowe musi być w tym wypadku po którejś ze stron kontraktu. Może też być między nie dzielone. Przed tym ryzykiem można się asekurować na rynku kontraktów terminowych, ale wówczas też któraś ze stron kontraktu musi ponosić z tego tytułu koszty. Koszty nie są pozycją w bilansach banków, którą można wymazać łkaniami, pohukiwaniem czy też decyzjami demokratycznej większości „wrażliwych” polityków. Bilans, to bilans.

Usztywnienie kursu franka, podobnie zresztą jak administracyjne ograniczenie spreadów, generowałoby dodatkowe koszty przy refinansowaniu kredytów. Przy rozwiązaniach prawnych sugerowanych przez „wrażliwych” na krzywdę społeczną, banki poniosłyby z tego tytułu straty. Straty oznaczają konieczność tworzenia odpisów i rezerw. Jest to w obecnych warunkach rynkowych (trudności z powiększeniem kapitalizacji) tożsame z ograniczaniem aktywnej strony bankowych bilansów: czyli podcina akcję kredytową. O to chodzi „dobroczyńcom” ofiar drogiego franka? Naturalnie – nie. Im chodzi tylko o to, żeby zdobyć poklask i sympatię kilkuset tysięcy „ofiar”. Gdyby „ofiary” były bardziej uświadomione, co do zasad regulujących w skali makro funkcjonowanie mechanizmów gospodarczych, musiałyby mieć taką „pomoc” głęboko w nosie. Bo mniejsza podaż kredytów zawsze w rezultacie oznacza wzrost ich cen.

Strefa Biznesu. Portal Lokalnych Przedsiębiorców.
Janusz Jankowiak, ekonomista

CENA PIENIĄDZA Obserwator finansowy.pl Włodzimierz Kiciński, prezes Nordea Polska w rozmowie z Krzysztofem Bieniem:

Czy kryzys rzeczywiście zmieni optykę banków?

Zmianę optyki wymusi zmiana sytuacji na rynku. Co takiego zmieniło się w konsekwencji kryzysu lat 2008-2009? Zmieniła się i dalej będzie się zmieniać przede wszystkim cena pieniądza. Pieniądz będzie droższy nawet dla instytucji finansowych najskuteczniej zarządzających ryzykiem. Będzie on jednak droższy zwłaszcza dla tych instytucji, które nie zweryfikowały jeszcze – tak jak banki skandynawskie – swoich modeli biznesowych, nie dostosowały kapitałów do charakteru prowadzonego biznesu. Jeżeli wszyscy gremialnie zgłoszą większy popyt na kapitał, to jego cena, która już jest wysoka, jeszcze bardziej wzrośnie. Liczyć trzeba się bowiem ze wzrostem stóp procentowych w świecie. Droższy kapitał, jeśli ma przynosić zyski, trzeba będzie przekuć w znacznie bardziej wymagającą akcję kredytową. Różne instytucje będą miały różny stopień dostępności do nowych kapitałów, co będzie powodowało rosnącą między nimi konkurencję, zmianę modeli biznesowych. Spodziewać się też można konsolidacji, czyli sprzedaży całych instytucji finansowych tym, którzy będą potrafili sobie poradzić w trudniejszych warunkach i których będzie na to stać ze względu na posiadany kapitał.

 

PIŁKA JEST DROGA, A BRAMKI SĄ DWIE

W Portugalii przed Euro 2004 i Grecji przed olimpiadą w 2004 r. też panowała całkowita euforia. Zbyt optymistycznie szacowano dochody i wydatki piłkarskich turystów, nie doszacowano kosztów i skutków zadłużenia. Rzeczywistość okazała się wręcz ponura, a nawet niebezpieczna dla finansów publicznych. Portugalia wydała 4 mld euro, z tego ok. 1,1 mld euro na stadiony i obiekty sportowe Euro 2004, z których dziś tylko trzy z dziesięciu wybudowanych są przydatne, resztę trzeba zburzyć lub zamknąć. Tyle że portugalskie stadiony kosztowały średnio 30-40 mln euro, a nasze będą kosztować średnio 150-200 mln euro (nasza wizytówka, czyli Stadion Narodowy ok. 2 mld zł, czyli blisko 500 mln euro, będzie więc jednym z najdroższych stadionów na świecie).

(…) My wydamy na organizację Euro 2012 od 85 do 100 mld zł, czyli ok. 20 mld euro – będzie to najdroższa impreza sportowa w Europie. Grecja wydała na olimpiadę ok. 10-12 mld euro i do dziś nie może się pozbierać. Wielka Brytania chce wydać na olimpiadę ok. 10 mld euro i zamierza ciąć wydatki z powodu kryzysu. Na kibicach zarobimy nie więcej niż 200-250 mln euro, polskie miasta organizatorzy muszą zapożyczyć się na jakieś 20 mld zł. Euro 2012 to nie będzie inwestycja, która się zwróci.

Niezależna.pl
Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK