Obligacje trzymiesięczne: czy resort finansów konkuruje z bankami?
W ubiegłym roku państwo sprzedało obligacje oszczędnościowe (przeznaczone dla drobnych ciułaczy) za 12,7 mld zł. To jest aż o 85 proc. (5,85 mld zł) więcej niż w poprzednim roku, w którym również padł rekord sprzedaży.
Atrakcyjne nowe obligacje
Ważne, że zdecydowana większość (66 proc.) tego przyrostu to efekt sprzedaży nowych typów obligacji; rodzinnych, premiowych i 3 miesięcznych. Dla budżetu znaczenie obligacji rodzinnych jest śladowe (30 mln zł). Należy je traktować wyłącznie jako symbol polityki prorodzinnej.
Wśród wszystkich typów obligacji najwięcej sprzedaje się obligacji 3 – miesięcznych (4,2 mld zł). Z uwagi na krótki okres wykupu zadłużenie z tytułu ich sprzedaży jest niewielkie 1,2 mld zł, a więc i wpływ tego papieru na finanse państwa jest niewielki. Jednak ich sprzedaż, która zaczęła się jesienią 2017 r., stopniowo wyraźnie rośnie.
Resort finansów zmienia strategię
Mimo to znaczenie tych papierów (oraz premiowych) jest duże, bowiem ich emisja oznacza, że doszło do zmiany strategii sprzedaży obligacji dla ludności. Do niedawna najkrótszymi skarbowych obligacjami detalicznymi były papiery 2 letnie, a wcześniej jednoroczne. Gdy ktoś chciał ulokować pieniądze na krótsze terminy musiał skorzystać z oferty banków.
Nawet uważano, ze istnieje niepisane porozumienie między sektorem bankowym a Ministerstwem Finansów dzielące rynek oszczędności ludności. Państwo zagospodarowało najdroższe (najwyżej oprocentowane) długoterminowe, a banki krótkoterminowe depozyty, które dostarczają im najtańszego pieniądza.
Wiele lat temu Narodowy Bank Polski zaoferował ludności korzystnie oprocentowane 6- i 9-miesięczne depozyty. Zrobiło to nie po to by pozyskać finansowanie ale by zmusić banki do podniesienia oprocentowania depozytów ludności co się szybko udało.
Dziś prawo zabrania NBP takich interwencji i chyba tą role stwarzania konkurencji dla banków przejęło Ministerstwo Finansów.
Komu to się opłaca?
Powstaje pytanie czy jest sens takich sprzedaży takich krótkoterminowych papierów dla ludności. Czy warto wchodzić w konkurencje z bankami. Na pewno jest to dość drogi sposób pozyskiwania funduszy.
Półtora procenta odsetek (na tyle oprocentowane są papiery 3 – miesięczne) to dla budżetu stosunkowo dużo. Trzeba pamiętać, ze „najkrótsze” dwuletnie skarbowe obligacje hurtowe mają rentowność wprawdzie nieco wyższą, ale ich sprzedaż jest łatwiejsza i tańsza. Ministerstwo musi przecież zapłacić rozprowadzającemu je bankowi PKO BP. Kiedyś ta oplata była liczona w promilach wartości papierów. Przy papierach trzymiesięcznych, przeliczając ten koszt na np. rok wychodzi dużo.
Z drugiej strony odsetki od tych papierów są ustawione na poziomie wyraźnie niższym niż przeciętne oprocentowanie 3- miesięcznych depozytów w bankach (w listopadzie 2,3 proc. a przedtem – 1,7 proc.). Niestety PKO BP ma zdecydowanie niżej oprocentowane standardowe lokaty trzy miesięczne.
Chyba efektem dysproporcji między odsetkami obligacji i depozytów jest fakt, ze przez 15 miesięcy sprzedaży papierów Ministerstwo pozyskało w kwotę stanowiąca mniej niż pól procenta depozytów ludności w bankach. Natomiast zadłużenie budżetu z tytułu sprzedaży wszystkich obligacji oszczędnościowych to 6,7 proc. depozytów terminowych i wskaźnik ten rośnie.
Bezpieczne, ale nie bronią przed inflacją
Tylko wydaje się więc, że nowe krótkoterminowe papiery do droga i niepotrzebna zabawa. Po pierwsze ludziom którzy boją się o swoje oszczędności dajemy najbardziej wiarygodny i bezpieczny sposób ich lokowania. Wprawdzie oprocentowany (zwłaszcza gdy uwzględnić podatek) niżej niż inflacja, ale jednocześnie najmniej ryzykowny. Po drugie sama świadomość istnienia takich papierów jest dobrym straszakiem dla banków by dbały o wysokość oprocentowania swoich lokat.