Obawy o globalną gospodarkę dołują rynki
Strach przed drugim dnem recesji jest coraz większy. Trudno się dziwić, że indeksy giełdowe mocno spadają. Mają poważne powody i trzeba się liczyć z tym, że na ostatnich zniżkach nie poprzestaną.
Fatalne czwartkowe nastroje na europejskich parkietach miały swoje źródło w informacjach i wydarzeniach z początku tygodnia, na które rynki zareagowały z opóźnieniem. Chodzi o wtorkowe dane o kondycji gospodarek strefy euro, w tym tych największych, niemieckiej nie włączając.
Na środowe rozczarowujące wyniki rozmów kanclerz Angeli Merkel i premiera Nicolasa Sarkozy, a przede wszystkim odrzucenie koncepcji euroobligacji, rynki miały szansę w pełni zareagować także dopiero wczoraj. I reakcja na obie te wiadomości była doskonale widoczna. Kryzys zadłużenie i słabnąca w oczach gospodarka to mieszanka stawiająca rządy w trudnej sytuacji. Gospodarki nie da się pobudzić cięciami wydatków. Zastosowanie ewentualnych kolejnych działań stymulujących może więc być arcytrudne i wymagać nie lada ekwilibrystyki.
Strach widoczny wczoraj na europejskich parkietach jeszcze przed południe udzielił się też Wall Street. To spowodowało powstanie wzajemnie nakręcającej się spirali strachu, pobudzającej inwestorów do wyprzedaży akcji. Gdy do tego pojawiła się informacja o największym od wiosny 2009 r. spadku indeksu aktywności gospodarczej w rejonie Filadelfii, lawina przeceny zaczęła poruszać się jeszcze szybciej. W Paryżu indeks stracił 5,5 proc., we Frankfurcie 5,8 proc., w Londynie 4,9 proc. Za oceanem najbardziej dynamiczne spadki obserwowaliśmy w poprzednim tygodniu, w Europie miały miejsce dopiero wczoraj. Także w Warszawie, gdzie końcowy wynik nie był wstrząsający na tle osiągnięć głównych parkietów naszego kontynentu, ale sięgające w ciągu niemal 9 proc. tąpnięcie wskaźnika naszych blue chipów musiało robić wrażenie. Podobnie jak 10 proc. zniżki naszych największych spółek, takich jak KGHM i PKN Orlen. Za tak potężną wyprzedażą z pewnością stał kapitał zagraniczny, a czynnikiem wspomagającym były pewnie rodzime fundusze inwestycyjne, które ostatnio odczuwają rejteradę klientów.
Dow Jones stracił w czwartek 3,7 proc., Nasdaq spadł o 5,2 proc., a S&P500 o prawie 4,5 proc. Byki ani prze moment nie były w stanie podnieść głowy znad podłogi. Trudno jeszcze mówić o wyraźnej zmianie technicznego obrazu rynku. Jednak cała z mozołem konstruowana w ciągu czterech poprzednich sesji sekwencja, będąca próbą budowania podstawy pod bardziej dynamiczną zwyżkę, wczoraj wzięła w łeb. Teraz najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się ponowne przetestowanie niedawnych dołków, znajdujących się w przypadku S&P500 o około 20 punktów poniżej wczorajszego zamknięcia. Spadające dziś rano po 1 proc. kontrakty na amerykańskie indeksy sugerują, że te okolice możemy zobaczyć już dziś.
Giełdy azjatyckie nie pozostały obojętne na to, co działo się na europejskich i amerykańskich parkietach. Nikkei na godzinę przed końcem handlu zniżkował o 2,5 proc. W Szanghaju wskaźniki spadały po prawie 2 proc. Na Tajwanie zniżka przekraczała 3,5 proc., indeks w Korei szedł w dół o ponad 6 proc.
Zapowiada to scenariusz kontynuacji przeceny akcji w Europie także i w trakcie dzisiejszej sesji. Nie można wykluczyć, że dynamika zmian będzie równie duża, jak w czwartek.
Roman Przasnyski,
Open Finance