Niedźwiedzie mają przewagę na Książęcej
Ostatnie dwie sesje nie pozostawiają wątpliwości, kto ma przewagę na warszawskim parkiecie. Zejście WIG20 poniżej 2250 punktów może grozić dalszą przeceną. Jeśli dziś byki nie postarają się zatrzeć fatalnego wrażenia, mogą się obudzić w okolicach poprzedniego dołka.
Trwający od początku drugiej dekady czerwca bój o utrzymanie indeksu największych spółek w okolicach 2250 punktów pozostawał nierozstrzygnięty na tyle długo, że zniecierpliwił wreszcie niedźwiedzie. Zamiast podwyższenia poprzeczki nieco wyżej, ponad poziom 2300 punktów, który trzykrotnie w ostatnich dniach był przedmiotem ataku byków, będą one musiały bronić się przed zepchnięciem do 2200 punktów, a w razie niepowodzenia, przypomną sobie, jak wyglądał dołek z 27 czerwca.
Biorąc pod uwagę okoliczności zewnętrzne, w jakich realizował się poniedziałkowy spadek, trudno wskazać na inną przyczynę słabości, niż obawy związane ze zmianami w OFE. Wygląda na to, że odłożenie wyboru ostatecznych rozwiązań w tym zakresie, będzie skutkowało w najlepszym razie marazmem, ciągnącym się przez kolejne tygodnie. O tym, że ten właśnie powód leży u podstaw słabości naszego rynku może świadczyć choćby poniedziałkowa 6,5 proc. przecena akcji Elektrobudowy., przy braku jakichkolwiek negatywnych informacji ze spółki. Wystarczy spojrzeć na akcjonariat, w którym dwie trzecie stanowią pakiety będące w posiadaniu siedmiu funduszy emerytalnych. Papiery Kęt, spółce w której OFE mają niemal połowę udziałów, co prawda wczoraj nie zmieniły wartości, ale w trakcie przeceny z końcówki czerwca straciły prawie 20 proc. w ciągu ośmiu sesji.
Trudno się więc dziwić, że w ślad za wskaźnikiem największych spółek, w dół zaczynają podążać indeksy małych i średnich spółek. Ze względu na niższą płynność mogą one także mocno ucierpieć na emerytalnej „reformie”. Przez większą część dnia to właśnie mWIG40 i sWIG80 zniżkowały najmocniej. Dopiero niefortunna dla WIG20 końcówka handlu, wyrównała te dysproporcje, niestety na niekorzyść wszystkich segmentów rynku.
Dziwnie zachowują się od kilku dni główne giełdy europejskie. Po piątkowej panicznej wyprzedaży, w wyniku której wskaźnik we Frankfurcie zniżkował o 2,4 proc., a CAC40 stracił 1,5 proc., poniedziałek przyniósł euforyczne odwrócenie nastrojów i zwyżki sięgające 2 proc. Można powiedzieć, że inwestorzy byli tak zaabsorbowani korygowaniem poprzedniej emocjonalnej reakcji na dobre dane z amerykańskiego rynku pracy, przybliżające Fed do rozpoczęcia ograniczania skupu obligacji, że nie zauważyli fatalnych danych ze swojego podwórka. Trudno zaś oczekiwać, by Europejski Bank Centralny rzucił się z pomocą spadającemu o ponad 2 proc. niemieckiemu eksportowi, czy wsparł tamtejszą produkcję, zniżkującą o ponad 3 proc.
Wszyscy za to mogą pozazdrościć konsekwencji, jaką wykazuje Wall Street. Tamtejsze indeksy na nic nie zważając idą w górę od dziewięciu sesji. S&P500 zyskał w tym czasie ponad 4 proc., redukując większą część strat, poniesionych w trakcie niedawnej korekty. Byki nie mogą jeszcze odtrąbić jej zakończenia i rozpocząć przymiarek do kolejnego ataku na rekord wszech czasów, ale cieszyć się na razie mają z czego. Działaniami Fed będą martwić się później. Wczoraj Dow Jones zyskał 0,6 proc., a S&P500 wzrósł o 0,5 proc.
Poniedziałkowy optymizm udzielił się dziś częściowo także rynkom azjatyckim, na których przeważały zwyżki. Nikkei wzrósł o ponad 2 proc. Słabo radził sobie zniżkujący o niemal 1 proc. Shanghai B-Share. Odpowiedzialni za jego zachowanie inwestorzy zagraniczni prawdopodobnie okazali swoje obawy o perspektywy tamtejszej gospodarki. Shanghai Composite zyskał jednak 0,3 proc.
Dziś nastrojów nie będą burzyć żadne istotne dane makroekonomiczne. Oznacza to możliwość kontynuacji wzrostów na głównych parkietach naszego kontynentu oraz w najlepszym przypadku przedłużenie marazmu na warszawskiej giełdzie. Rosnące po 0,4-0,5 proc. kontrakty na europejskie indeksy sugerują korzystny dla byków początek handlu.
Roman Przasnyski
Open Finance