Nazajutrz

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

Dzień po polskim sukcesie w Brukseli, bo był to sukces ilościowy i jakościowy, zastanówmy się, co to oznacza dla każdego z nas. Zasłużone splendory nie staną się bowiem ani udziałem Premiera, ani jego ekipy, w tej liczbie koalicyjnego ministra rolnictwa, jeśli opozycja, a zwłaszcza eurodeputowani z Prawa i Sprawiedliwości, że wymienię tylko byłego sędziego, byłego Prezesa PSL, byłego Prezesa NIK-u, - dużo tych "byłych" - Janusza Wojciechowskiego, narzuci swoją narrację i ocenę wydarzeń.

Otóż Wojciechowski w rozmowie z Dariuszem Rosatim stwierdził, że polscy negocjatorzy otrzymali za mało, bo nie żądali dostatecznie wiele. Bardziej interesuje mnie jednak rzeczywisty wymiar brukselskich ustaleń, niż oceny, tyleż motywowane politycznie, co skrajnie nieobiektywne.

Zacznijmy od rolnictwa. Utrzymanie poziomu dopłat zaprezentowano nam jako obronę status quo, co w warunkach redukcji nakładów na ten segment rzędu 39 proc. odnotowano z satysfakcją. Nie podzielam owej satysfakcji z jednego tylko powodu. Otóż istotą dopłat było wyrównanie szans konkurowania z rolnikami starej Unii, w pierwszym rzędzie niemieckimi i francuskimi. Tak się nie stało. Co więcej, redukcja drugiego koszyka, czego częściową rekompensatą może, ale nie musi być, przesuniecie środków z polityki kohezyjnej ( fundusz spójności), przy zakładanym wzroście cen i usług spowolni modernizację w małych ojczyznach w ramach PROW.

Prawdziwe wyzwanie stanowić jednak będzie efektywne spożytkowanie środków w ramach polityki spójności, bo najbliższa siedmioletnia perspektywa 2014-2020, to prawdopodobnie ostatni okres programowania, w którym Polska jest beneficjentem netto. Bez reform strukturalnych, odwrócenia niekorzystnej tendencji demograficznej i poprawy sytuacji na rynku pracy, dzisiejszy sukces, miast impulsu prorozwojowego stanie się zarzewiem klęski.

Świadomość tego faktu powinna towarzyszyć sternikom nawy państwowej już od poniedziałku 11 lutego!