Jak to możliwe, że kiedy kurs spada waluta się umacnia
Stwierdzenie, że polityka monetarna kraju zalicza się do popularnych zainteresowań obywateli byłoby raczej ryzykowne - o ile nie jesteśmy w obcej walucie zadłużeni, nie trudnimy się międzynarodową wymianą handlową, ani nie planujemy dalekiej przeprowadzki, mechanizm wymiany walut potrafi przemykać przez naszą codzienność dość dyskretnie.
Kurs walutowy, chociaż może się zmieniać nawet co sekundę, zawsze jest ceną jednej waluty podaną w innej walucie, dzięki czemu wiadomo na przykład, ile złotych kosztuje w danym momencie jeden szwajcarski frank. Jako, że zagranicznych pieniędzy nie kupujemy razem z innymi produktami w sklepie, miejsce transakcji określa się abstrakcyjnym mianem rynku walutowego, a ciasne okienka kantorów stanowią w całości tego rynku jedynie drobny akcent. Za graczy mających rzeczywisty wpływ na ceny walut uważa się bowiem nie inwestorów indywidualnych, a instytucjonalnych, takich jak banki, fundusze czy międzynarodowe korporacje, a tacy klienci przeprowadzają operacje wymiany hurtowo, nie w kantorze, a poprzez specjalne platformy internetowe. Obracają więc ogromnymi zasobami przez całą dobę, od otwarcia giełdy w Sydney w poniedziałek, do zamknięcia w piątek w Nowym Jorku, a ilustrujące te transakcje wykresy aktualizują się co chwilę, pokazując nowe kursy. Waluty kwotowane są na nich w parach, a każdej z nich odpowiada trzyliterowy symbol – tak więc jeśli dla pary EURPLN kurs wynosi około 4,23, oznacza to, że tyle właśnie na rynku wart jest jeden euro w złotówkach. Na tablicach w kantorach dla każdej waluty wyświetlane są jednak zawsze dwie ceny, jedna z nich to ask, a druga bid. Za tę pierwszą kupić można przykładowe euro, a za tę drugą sprzedać tę walutę za złotówki, różnica w tych cenach nazywana jest z kolei spreadem i stanowi koszt transakcyjny całej operacji. Pośrednicy działają bowiem w myśl pradawnej handlowej zasady „kup taniej, sprzedaj drożej”, czego najbardziej jaskrawe przykłady stanowią kantory w strategicznych dla turystów miejscach.
Jako, że nie aktywność podróżnicza decyduje o poziomach kursów, za najbardziej wpływowe należy wskazać nierozerwalne połączenie sytuacji makroekonomicznej i posunięć spekulantów. Wspomniana na samym początku polityka monetarna to działania banku centralnego prowadzone między innymi w tym celu, żeby waluta była stabilna i odpowiednio atrakcyjna. Kiedy państwo w ogóle pomija siły rynkowe i samo ustala poziom kursu, mówi się o kursie sztywnym, kiedy z kolei jego działania sprowadzają się tylko do sporadycznych interwencji, kurs nazywamy płynnym. W tym drugim przypadku, jeśli z pewnych względów inwestorzy tracą zainteresowanie daną walutą, jej siła obniża się, a cena wyrażona w innych walutach spada, odpowiednie ministerstwo podaje w mediach, że nastąpiła deprecjacja. Aprecjacja oznacza natomiast, że wartość waluty o płynnym kursie rośnie. Kurs sztywny, ustalony przez państwo, również można administracyjnie zmienić – wyrazy, które temu odpowiadają brzmią z resztą podobnie, bo skokowa zmiana umacniająca to rewaluacja, a skokowe osłabienie to dewaluacja. Poza tymi działaniami, bank centralny podaje również raz dziennie specjalny uśredniony kurs ze wszystkich transakcji zawartych tego dnia do godziny 11, dzięki czemu różne rozliczenia dokonywane w polskich firmach mogą bazować na jednakowym średnim kursie NBP.
O tym jednak, czy bank centralny opublikuje wiadomości dla nas korzystne czy nie, w dużej mierze decydują czynniki określane jako makroekonomiczne i odpowiadające im ruchy największych inwestorów. Jednym z takich ogólnogospodarczych uwarunkowań jest krajowy PKB, produkt krajowy brutto, czyli wartość wytworzonych w danym kraju dóbr i usług. Jeśli produkcja w naszym kraju rośnie na tyle imponująco, że prognozowana jest poprawa stanu całej gospodarki, zauważą to również zagraniczni inwestorzy, którzy, żeby cokolwiek od nas kupić albo u nas wybudować, swoją walutę wymienić będą musieli na naszą. Czynniki niekorzystne, takie jak wzrost bezrobocia, inflacji czy groźne zamieszanie polityczne, działają najczęściej odwrotnie, a więc zniechęcają przyjezdnych inwestorów. W długim terminie obserwowane są też efekty zmian poziomu stóp procentowych – jeśli Rada Polityki Pieniężnej ustala, że stopy procentowe będą wyższe, wyżej oprocentowane są również w naszym kraju obligacje. Zainteresowani stopami zwrotu inwestorzy za polskie papiery wartościowe będą musieli zapłacić w złotówkach, a więc przy pozostałych sprzyjających okolicznościach dojdzie do aprecjacji. Chociaż w teorii brzmi to ordynarnie prosto, analitycy rynku walutowego zgodni są zazwyczaj co do tego, że płynnego kursu nie da się dokładnie i nieomylnie przewidzieć, tak, jak nie da się przewidzieć na przykład załamania pogody, które zrujnuje w jakimś regionie kluczowe dla gospodarki uprawy. Poza śledzeniem posunięć banku centralnego, ekonomicznych raportów i komentarzy ekspertów, można zwrócić też uwagę na odrobinę strawniejsze zestawienie, jakim jest wymyślony przez brytyjski tygodnik „The Economist” tzw. wskaźnik Big Maca. W indeksie porównywane są ceny hamburgera Big Mac w różnych krajach – dobra, które wygląda na ogół wszędzie dość podobnie, a państwa nie handlują nim między sobą. Według tego założenia, jeśli płacimy za Big Maca drożej niż w Ameryce, nasza waluta jest przewartościowana. Nasza zgodnie ze styczniowym wydaniem nie jest, bo oryginalny hamburger w swojej ojczyźnie wart jest 4,79 dolara, a u nas niecałe 2,5. Tani Big Mac w promocyjnym zestawie z tanim złotym – okazja?
Weronika Aleksandra Kosmala,
Analityk Finansowy w Górnośląskim Towarzystwie Finansowym,
GTF Sp. z o.o.