Inwestycje: Stare, ale …
Rzeźbione figurki, zdobione patery, starożytne medaliony. Wśród polskich kolekcjonerów panuje dziś coraz powszechniejsza moda na dzieła z okresu starożytności. Wielu z nich dostrzegło już, że tę pasję można w łatwy sposób przekuć w dochodowy biznes. W Polsce rodzi się rynek obrotu artefaktami. Ten zarobi, kto pierwszy znajdzie na nim swoje miejsce...
Marcin Szypszak
Europa Zachodnia. Tu obrót starożytnymi dziełami sztuki nie jest niczym nowym. Transakcje liczone są w dziesiątkach milionów euro, skupiając uwagę najbogatszych. Rynki kwitną od wielu lat. W Polsce dopiero szukają swojego miejsca. Roczne obroty stanowią tysięczną część tego, co notuje się za granicą.
Liczone w tysiącach
Antyki, które swoją historią nawiązują do czasów sprzed narodzin Chrystusa dziś są warte (w przeliczeniu na polski złoty) od kilku do nawet kilkuset tysięcy. Ich cenę kształtuje pochodzenie, unikalność, a także stan, w jakim udało się je zachować przez kolejnych kilka tysięcy lat. Niewielką figurkę, pochodzącą ze starożytnego Egiptu, której powstanie datuje się na okres X wieku przed naszą erą można nabyć w Polsce już za 1,5 tys. zł. Skąd mamy pewność, że to oryginał? Świadectwo jej pochodzenia stanowi certyfikat dołączany przez dom aukcyjny, poświadczony przez historyka sztuki (marszanda). Ale są i takie cacka, których ceny rosną do poziomu kilkuset tysięcy złotych i wciąż rosną. Przykładem może być niewysoka, 60-centymetrowa amfora z dwoma uchwytami (czerwonofigurowa, malowana terakota), wykonana 350 lat przed naszą erą w Apulii, w zachodniej Grecji. Dziś jej rynkowa cena waha się w granicach 120 tys. zł.
Zainteresowanie rynkiem sztuki antycznej ma swoje ekonomiczne uzasadnienie. W czasach tak niepewnych, gdy giełdowe wskaźniki spadały na łeb, na szyję, ceny złota i brylantów raz szły do góry, raz spadały, sztuka sama broniła się przed zawirowaniami. Od lat można obserwować napływ kolejnych inwestorów z wypchanymi portfelami. Chodzi tu szczególnie o bogaczy pochodzących z Chin, Indii czy Zatoki Perskiej, na których światowy kryzys gospodarczy nie odcisnął aż takiego piętna. Wycofane oszczędności z rynku akcji czy nieruchomości muszą gdzieś zainwestować. Coraz śmielej kierują swoje kroki do galerii sztuki. Jedni inwestują we współczesność, inni w starożytność. Tych drugich jest coraz więcej, co tylko napędza koniunkturę.
Jak inwestować
Inwestycje w artefakty traktuje się zazwyczaj jako średnio- i długoterminowe. Według najśmielszych oszacowań przedmioty warte dziś kilka tysięcy złotych, w ciągu kolejnych 10 lat mogą zdrożeć nawet dwukrotnie. Dotyczy to przede wszystkim przedmiotów unikalnych, których dostępność na rynku będzie niewielka. Chodzi o dzieła wykonane w antycznych Chinach, Syrii czy Kandaharze. Ci ostrożniejsi znawcy starożytnej branży przewidują natomiast roczną stopę zwrotu z takiej inwestycji na poziomie 8-10 proc.
Przed dwoma laty głośno było o aukcji starożytności przeprowadzonej przez Sotheby’s w Nowym Jorku. Za rekordową sumę ponad 57 mln dolarów sprzedano kilkucentymetrową figurkę przedstawiającą kobietę z głową lwa, liczącą sobie prawdopodobnie około 5 tys. lat, a pochodzącą z Mezopotamii. Figurka została znaleziona podczas wykopalisk archeologicznych w okolicach Bagdadu.
Zasada jest prosta: towar, by przyniósł zysk, musi być łatwy do sprzedaży. Im łatwiej rozpoznać dane dzieło sztuki, im większe jest nim zainteresowanie, tym jego wartość dynamicznie rośnie. Sztuka musi charakteryzować się ponadczasowym pięknem, które dostrzega ogół – nie tylko nieliczni.