Giełdowy rollercoaster kręci się w najlepsze
Na niemal wszystkich giełdach świata indeksy poruszają się niczym wskazówki kompasu w trakcie magnetycznej burzy. Zarabiać w takich warunkach niezwykle trudno, za to straty przychodzą same.
Po neutralnym rozpoczęciu wtorkowego handlu wskaźniki na nowojorskim parkiecie przypomniały sobie, że mogą poruszać się także w górę. Tuż po godzinie 18.00 naszego czasu S&P500 zyskiwał prawie 3 proc. Jednak w trudnych czasach takie ruchy często wykorzystywane są do pozbywania się akcji. I tak stało się tym razem. Po niecałych trzech godzinach indeksy znalazły się pod kreską. Poturbowane byki oczekiwały na wsparcie ze strony obradującej wczoraj rezerwy federalnej. Ben Bernanke powtórzył jednak jedynie swoją starą śpiewkę o pozostawieniu stóp na bardzo niskim poziomie przez dłuższy czas i użyciu dostępnych narzędzi, gdy zajdzie taka potrzeba. Potrzeba ta wielu obserwatorom gospodarczej rzeczywistości wydaje się oczywista, ale skoro europejscy i amerykańscy politycy mogą miesiącami celebrować swoje rytuały, to może i Bernanke.
Ta obojętność szefa Fed w obliczu dramatycznej sytuacji na rynkach początkowo zmroziła inwestorów, co skutkowało spadkiem indeksów. Później gracze doszli do wniosku, że widocznie nie jest aż tak źle, skoro Fed zachowuje stoicki spokój. Ostatecznie Dow Jones zyskał ponad 400 punktów redukując dwie trzecie gigantycznej poniedziałkowej straty i rosnąc o 4 proc. S&P500 podskoczył o 50 punktów, wobec 80 punktowego spadku dzień wcześniej i zakończył dzień zwyżką o 4,7 proc.
Byki działające na warszawskim parkiecie starające się dość skutecznie bronić indeks naszych blue chipów przed masakrą w trakcie kilku poprzednich sesji, we wtorek wyraźnie opadły z sił. WIG20 tracący 3,2 proc. był najsłabszym indeksem w Europie. Za to wskaźniki małych i średnich spółek, choć zniżkowały po ponad 5 proc., zdołały uchronić się przed jeszcze większą przeceną, która dopadła je około południa. Obrazu rynku nie zmieniło to ani na jotę, ale daje iskierkę nadziei na najbliższą przyszłość. Z tych nerwowych i chaotycznych ruchów trudno jednak wyciągać jakiekolwiek racjonalne wnioski. W Europie zaś sytuacja była mocno zróżnicowana. Miejscami dało się zauważyć całkiem pokaźne zwyżki. W Paryżu indeks wzrósł o 1,6 proc., londyński FTSE skoczył o 2 proc., a choć DAX zniżkował o 0,1 proc., to wskaźniki niemieckich małych i średnich spółek zyskiwały grubo ponad 2,5 proc.
Amerykańska euforia udzieliła się inwestorom w Azji. W Hong Kongu, na Tajwanie, Filipinach i w Malezji indeksy zyskiwały po ponad 3 proc. Na godzinę przed końcem notowań Nikkei rósł o nieco ponad 1 proc. W Szanghaju wskaźniki szły w górę po ponad 1,5 proc. Jednak kontrakty na amerykańskie indeksy straszyły rano spadkami o 0,7 proc. Wyciąganie na tej podstawie jakichkolwiek wniosków co do przebiegu dzisiejszej sesji w Europie jest jednak warte tyle samo, co wróżenie z fusów.
Komentarz przygotował
Roman Przasnyski, Open Finance