G 7: sojusz USA, Włoch i Rosji?
Pierwszy występ nowego włoskiego premiera na międzynarodowej arenie poddany został przez media surowej krytyce. Obserwatorzy mieli nieodparte wrażenie, że Giuseppe Conte, który debiutował na niej przy nie byle jakiej okazji, jaką był szczyt G7 w Kanadzie, jest zdalnie sterowany przez swoich rzymskich mocodawców, liderów partii, które stoją za jego rządem (i którzy krakowskim targiem zgodzili się być obaj wicepremierami), a kiedy wymknął się im nagle spod kontroli, narobił jedynie bigosu.
Łączy ich sympatia do Rosji
Słysząc, że Donald Trump zaapelował do uczestników spotkania, by zgodzili na powrót do ich grona Władimira Putina, szef nowego włoskiego rządu jeszcze zanim wylądował w Quebecu ogłosił w sieci, że nie tylko zgadza się z amerykańskim prezydentem, ale że realizacja jego postulatu leżałaby w interesie wszystkich. Nie miejscu Conte musiał się od progu z tego tłumaczyć, ale starał się jednocześnie afiszować z sympatią, jaką zaskarbił sobie u lokatora Białego Domu, który po wyjeździe ze szczytu przed czasem, zapowiedział, że niebawem przyjmie go Waszyngtonie „z wszelkimi honorami” i pogratulował Włochom wyboru takiego premiera, co mogło spodobać się jednak tylko połowie elektoratu.
Przy okazji skrytykowano szefa rządu za to, że nie poleciał na G7 samolotem rejsowym, czym zainaugurowałby rzeczywiście nowy styl sprawowania władzy, lecz skorzystał z usług lotnictwa wojskowego, wsiadając do tej samej maszyny, z której korzystali jego poprzednicy, nie wyłączając Matteo Renziego, za którego rządów kancelaria prezesa rady ministrów wyczarterowała do 2023 roku od Etihadu Airbus 340-500 za sumę 150 milionów euro. Odcinają się od tego wszyscy, a samolot stoi wciąż w hangarze na lotnisku Fiumicino (a licznik stuka).
40 mld rocznie na prywatną służbę zdrowia
Po powrocie do Rzymu premier Giuseppe Conte zajął się od razu nominacją nowych wiceministrów oraz sekretarzy i podsekretarzy stanu w osiemnastu resortach, jakie składają się na jego rząd. Pod nieobecność jego szefa znany i prestiżowy instytut studiów społecznych CENSIS ogłosił raport, który poruszył opinię publiczną: dotyczy on wydatków Włochów na własne zdrowie. Okazuje się, że obywatele, którzy bez wyjątku mają prawo do publicznej służby zdrowia, na leczenie się poza nim wydają każdego roku sumę czterdziestu miliardów euro, a siedem milionów zadłużyło się nawet z tego powodu, nie mówiąc o blisko trzech milionach, gotowych sprzedać własne mieszkanie, aby się leczyć.
Wspomniane czterdzieści milionów euro to przede wszystkim koszty lekarstw, badań specjalistycznych, leczenia stomatologicznego, analiz laboratoryjnych oraz okularów i protez. Oznacza to, że statystyczny Włoch wydaje na ten cel 655 euro, a w 2025 suma ta wzrośnie do tysiąca.
Kto pije i pali powinien mieć utrudniony dostęp do lekarza
Nic dziwnego, że 54,7% Włochów uważa, iż nie wszyscy mają jednakowy dostęp do służby zdrowia. Oprócz tego trzynaście milionów obywateli nie ukrywa niezadowolenia, że mieszkańcy zaniedbanego i zacofanego południa mogą się leczyć na północy, a co piąty Włoch nie miałby nic przeciwko temu, aby utrudnić dostęp do publicznej służby zdrowia – więc teoretycznie bezpłatnie – tym, którzy prowadzą niezdrowy tryb życia, paląc tytoń i nadużywając napojów alkoholowych.
Zdaniem autorów raportu właśnie służba zdrowia będzie jedną z tych dziedzin, w której nowy rząd będzie miał niebawem okazję się wykazać.
Na razie, w swym expose w parlamencie, nowy premier ograniczył się do stwierdzenia, że „wszyscy mają prawo być zdrowi”. Dodał, iż zależy mu m.in. na skróceniu czasu oczekiwania na wizytę lekarską i specjalistyczne badania, a także, że spróbuje ukrócić powiązania publicznej służby zdrowia z polityką, mówiąc o jej „niezdrowym” wpływie na tę dziedzinę życia kraju.