Euro i Hamlet
Dyskusja o wprowadzenia euro pokazała po raz kolejny wewnętrzne pęknięcie Polski na dwa obozy: bezwarunkowego "wtopienia" się w strukturę UE oraz eurosceptyków szermujących hasłem zachowania złotego jako atrybutu suwerenności. Ta dyskusja ma tylko trochę półcieni, za to wiele zbędnych emocji.
Z jednej strony polski eksport trafia głównie do Eurolandu, dlatego obniżenie ryzyka kursowego przez wprowadzenie euro zmniejszy koszty przewalutowania i zwiększy konkurencyjność polskich firm. Z drugiej strony przykład Słowacji nie jest zbyt zachęcający.
W apogeum globalnego kryzysu ponosiła koszty turbulencji strefy euro, nie mając realnego wpływu na bieg wydarzeń w innych krajach. Z powodu zapisu w traktacie akcesyjnym trudno wyobrazić sobie pozostawanie Polski po za strefą euro przez całe dekady. Ale można do niej wejść dopiero po naprawieniu finansów publicznych.
Najbliżej do wejścia do „korytarza walutowego” była Polska w końcu kadencji rządu Marka Belki. Stan finansów państwa po roku 2001 ulegał stopniowo takiej poprawie, że wejście do ERM2 było już praktycznie tylko decyzją polityczną pozostawioną kolejnej ekipie rządowej. Niestety rząd koalicji PiS/LPR/Samoobrona nie podjął w tej sprawie merytorycznej dyskusji, „tłuste lata” gdzieś bezpowrotnie uciekły, wybuchł światowy kryzys, a my dziś znowu jesteśmy w punkcie wyjścia dyskusji o wprowadzenie euro nad Wisłą.
Jeżeli pozycja Polski ma ulec wzmocnieniu w kolejnych latach nie sposób wyobrazić sobie pozostawanie naszego kraju po za strefą euro. Bo to w krótkiej perspektywie oznacza jego marginalizację w strukturach decyzyjnych UE.
Ale skoro już chcemy być w ścisłym centrum zarządzania Wspólnotą, trudno wyobrazić sobie, aby można się tam było znaleźć bez uzdrowienia finansów publicznych…! Być może oskarżany przez opozycje o bierność rząd koalicji PO/PSL, postanowił rozpocząć bolesne dla społeczeństwa uzdrawianie finansów publicznych właśnie pod hasłem wzmocnienia pozycji Polski w UE?
Od stuleci Polacy byli bardziej od innych narodów łasi na komplementy innych nacji. Czyżby i dziś ten nasz narodowy rys, okazał się ważny dla rządowych propagandzistów, akcentujących, że nas za to będą lubić? Dziś tylko 1/3 Polaków chce euro zamiast złotego. Ale te nastroje można zmienić, wystarczy przypomnieć jak zmieniały się społeczne preferencje w sprawie naszej akcesji do UE….
O ewentualnym wprowadzeniu euro w latach 2018-2019 może, co paradoksalnie zdecydować presja zewnętrzna wywierana na Polskę. I nie chodzi tu bynajmniej o brukselskich urzędników, tylko o coraz bardziej wojowniczy ton Moskwy wobec całej „strefy poradzieckiej”.
Po wielu bolesnych historycznych doświadczeniach Polacy bardziej skłonni są wierzyć w niezmienne i stałe interesy europejskich koncernów zakotwiczonych w naszym kraju przez wielomiliardowe inwestycje niż w gwarancje bezpieczeństwa dawane Europie Wschodniej przez prezydenta Baraka Obamę. W tej sytuacji pogłębienie więzi politycznych z Unią Europejską – przez przyjęcie euro – może stać się swoistym remedium na coraz bardziej odczuwalny brak poczucia bezpieczeństwa państwa polskiego. Dla polskiego rządu ostatnia zmiana polityki Niemiec wobec Rosji (dotycząca np. praw człowieka, metod zwalczania opozycji) musi dawać wiele do myślenia.
Nie możemy też zapominać o fakcie, że PO planując rządzenie przez kolejną już trzecią kadencję musi mieć dla Polaków jakąś wizję, aby po latach letargu na „zielonej wyspie” zachęcić ich do działania i bolesnych wyrzeczeń. Platforma Obywatelska nie miała szczęścia przejść do historii wprowadzając nasz kraj do UE tak jak przytrafiło się to SLD. Dziś ma swoją historyczną szansę.
Obawy o przyszłość Polski – widoczne nie tylko po prawej stronie sceny politycznej – mogą być pozytywnym impulsem do rozpoczęcia bolesnego i długotrwałego procesu naprawy finansów publicznych. Wizja bezpiecznej Polski w Eurolandzie jest na tyle atrakcyjna, że trudno zakładać, aby przez przypadek premier Donald Tusk z naciskiem przypomina od paru tygodni problem pozostawania Polski w tej drugiej, gorszej „zonie” EU.