Emerytalna bieda nie tylko w Polsce

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

przasnyski.roman.02.267x400Być może wielu z nas ma już dość straszenia niskimi emeryturami i pouczania, że trzeba więcej oszczędzać, traktując te argumenty jako typowo polskie narzekanie. Ale problem, wbrew pozorom, nie jest obcy starszym ludziom nawet z najbogatszych państw świata. I nie jest to wcale pocieszające. Większość systemów emerytalnych jest nieefektywna, a jednocześnie zbyt kosztowna.

Wśród powszechnych narzekań na niskie emerytury, niesprawny ZUS i niedobre OFE, przebijają się czasem tęskne, ale nie całkiem uzasadnione westchnienia, mówiące o podróżujących po całym świecie bogatych emerytach z Niemiec, Japonii, czy Stanów Zjednoczonych oraz wymarzonym przez niektórych polityków kanadyjskim modelu emerytur obywatelskich.

Do międzynarodowych porównań wysokości emerytur używa się różnych statystycznych miar, uwzględniających siłę nabywczą i wiele innych czynników. Statystyki jednak mają to do siebie, szczególnie w odniesieniu do zagadnień społecznych, socjalnych, czyli mających związek z poziomem i jakością życia, że nie oddają najczęściej nie tylko niuansów, ale faktycznego, choć subiektywnego odczucia ludzi w tej kwestii. Zamiast więc przytaczać zimne dane z tabelek, warto spojrzeć na emerytalne problemy także z nieco innej strony. Według danych niemieckiego ministerstwa pracy, w 2012 r. około 760 tys. emerytów, znajdujących się w przedziale wiekowym od 65 do 74 lat, zmuszonych było do podejmowania drobnych prac zarobkowych, by dorobić do skromnej emerytury. W porównaniu do sytuacji z 2000 r. liczba takich osób zwiększyła się aż o dwie trzecie. Kolejnych ponad 150 tys. staruszków pracowało na etacie. Ponad 400 tys. niemieckich emerytów otrzymywało pomoc socjalną, a grono wnioskujących o nią także wyraźnie się zwiększało. Z przeprowadzonego kilka lat temu przez Komisję Europejską badania wynikało, że spośród pięciu brytyjskich 65-latków aż trzech musi utrzymać się z dochodów dużo niższych niż przeciętne. Z powodu niskich emerytur muszą oni oszczędzać na jedzeniu i innych codziennych wydatkach. A przecież mowa tu o sytuacji w dwóch najbogatszych krajach Europy.

Kryzys finansowy oczywiście sytuacji emerytów nie poprawił, a wręcz przeciwnie. W wielu krajach europejskich podwyższono wiek przechodzenia na emeryturę i obcięto nie tylko wiele przywilejów, ale wręcz wysokość świadczeń, bądź bezpośrednio, bądź poprzez zwiększenie ich opodatkowania. Dotyczyło to nie tylko najbardziej rozrzutnej pod względem emerytur Grecji, gdzie tak zwana stopa zastąpienia sięgała 96 proc. I raczej trudno spodziewać się, powrotu do „starych dobrych czasów”, a jeśli już to na krótko, gdyż problemy z ich finansowaniem w szybkim tempie będą narastać.

Jeśli już mowa o bogatych, to wypada zajrzeć także za ocean. W ostatnich dniach amerykański Instytut Badań Świadczeń Pracowniczych opublikował wyniki ankiety, z której wynika, że 43 proc. jej uczestników obawia się, że nie ma wystarczająco dużo pieniędzy, by spokojnie myśleć o starości. Warto przy tym zwrócić uwagę na typowy dla Amerykanów sposób myślenia, jak na zamieszkujących kolebkę wolnego rynku przystało. Respondenci mówią: obawiam się, bo mam za mało pieniędzy. Amerykański system świadczeń emerytalnych należy do najbardziej zindywidualizowanych i choć świadczeń socjalnych także w Stanach Zjednoczonych nie brakuje, to nikt nie liczy na ZUS i rząd, tylko liczy, ile ma na koncie. Zwolennikom modelu kanadyjskiego wypada zwrócić uwagę, że jego zasadniczym elementem nie jest państwowa emerytura obywatelska, ale oparty na systemie składek, niezależny od państwa, choć kontrolowany przez rząd fundusz, inwestujący zebrane pieniądze, a nie zapisujący je na kontach, jak nasz ZUS oraz trzeci, dobrowolny filar oszczędności prywatnych.

W wielu krajach nieco mniej wolnorynkowych, gdzie w finansowaniu emerytur spory udział ma państwo, także liczą się konkretne pieniądze, a nie bieżące transferowanie składek osób pracujących, do kieszeni emerytów. Tam problemem jest nie wysokość obciążeń obywateli i budżetu, ale efektywność inwestowania państwowych zresztą funduszy. Choć japoński gigant Government Pension Investment Fund, dysponujący aktywami o wartości prawie 1,3 bln dolarów, w zakończonym w połowie 2013 r. roku rozrachunkowym osiągnął rekordowo wysokie zyski, toczy się dyskusja nad zwiększeniem efektywności jego działalności inwestycyjnej. Podobną troskę wykazuje się wobec największego na świecie funduszu tego typu, czyli norweskiego Globalnego Rządowego Funduszu Emerytalnego, który w 2013 r. osiągnął stopę zwrotu sięgającą niemal 16 proc. Warto zwrócić uwagę, że podobny fundusz, którego środki pochodzą ze swoistego opodatkowania wydobycia surowców, posiada również Rosja. W Polsce dopiero niedawno zrealizowano podobny pomysł, z tą różnicą, że środki pochodzące z wydobycia trafiają do specyficznego funduszu, zwanego budżetem państwa, który natychmiast je przejada, więc o jakiejkolwiek efektywności trudno mówić. Podobnie pewnie będzie z zyskami z łupków, o ile w ogóle się pojawią.

Konkludując, trzeba wrócić do nudnych frazesów, że zostaje nam nie tyle i nie tylko wybór między ZUS i OFE, ile wybór metody połączenia niewydolnego systemu obowiązkowych, państwowych emerytur z dającym szansę na lepszą emeryturę, systemem własnych, prywatnych oszczędności.

Roman Przasnyski
Open Finance