Dzieci z Bullerbyn
Tytuł książki towarzyszącej dzieciństwu mego pokolenia przywołuję nieprzypadkowo. Lasse, Bosse i Olle Anna, Frida i reszta gromadki z maleńkiej wioski na północy Szwecji przeżywała przygody pobudzające naszą wyobraźnię.
Już wtedy jednak dostrzegałem różnice pomiędzy tamtejszymi i naszymi realiami. Takie chociażby, że książki, z których czerpali wiedzę, stanowiły własność szkoły, mieściły się pod blatem ławki i przechodziły z rąk do rąk.
Dzisiaj, kiedy zdarza mi się odbierać wnuka pierwszoklasistę ze szkoły, zawsze niosę Jego plecak, bowiem ilość tego, co zabiera ze sobą – a rodzice dbają o to, by na każdy dzień kompletował właściwy zestaw, przekracza wszelkie pojęcie.
Inna sprawa, że zestawy do ćwiczeń, kolorowe, atrakcyjne graficznie i starannie wydane pozwalają bawić ucząc i nie bardzo widzę praktyczną możliwość zastąpienia chociażby zestawu Tropiciele jednym zunifikowanym podręcznikiem.
Pytanie, czy kolejna obietnica premiera skończy się medialnym szumem, czy też raczej skłoni wydawców do powściągnięcia apetytów na zyski i zakontraktowania koniecznych podręczników w cenie, która pozwoli sfinansować ich zakup ze środków MEN-u, przy fakultatywnym wsparciu samorządów. Jeśli bowiem podręcznik mają pisać metodycy odpowiedzialni dotąd za kształcenie nauczycieli to widzę czarno..
Biało z kolei było w okolicach Hrubieszowa. Do tego stopnia, że w niektórych głowach się zagotowało. Jeśli w każdej gminie działają wydziały zarządzania kryzysowego, a miejscowe jednostki straży pożarnej dysponują zintegrowanym systemem łączności nie angażujmy PROSZĘ premiera w rozwiązywanie problemów tyleż dojmujących, co ze swej istoty lokalnych. To nie jest kwestia PiAR-u, tylko organizacji, zwłaszcza, że jak powszechnie wiadomo „taki mamy klimat”. Parę dni przymusowych ferii dla dzieciaków, które nie dotarły do szkoły to jeszcze nie klęska. Kto nie wierzy niech zajrzy do Dzieci z Bullerbyn.