Dla kogo nagroda
Po pierwszej debacie prezydenckiej w USA sztabowcy Barbacka Obamy nie ustają w wysiłkach zmierzających do odzyskania utraconej inicjatywy. Pierwszy dar od losu już nastąpił-odwrócenie tendencji na rynku pracy, to tyleż niespodziewana, co dobra wiadomość dla urzędującego prezydenta.
Kiedy jednak słyszę, że gambitem w tej rozgrywce ma być film opiewający epopeję, której finałem było zgładzenie Osamy Ibn Ladena mam parę zasadniczych pytań. Czy laureatowi Pokojowej Nagrody Nobla, o której sam mówił, że przyznana nieco na wyrost, by nie rzec na kredyt stanowi rodzaj zobowiązania, któremu zechce sprostać, przystoi odwołanie do podobnych argumentów?
Jaki przekaz z tego przesłania płynie dla Amerykanów? Co na to świat islamu? Co na to dyplomaci amerykańscy, których kolega przypłacił w Bengazi życiem antyamerykańskie nastroje wywołane filmem, od którego rząd USA oficjalnie się odciął? Kogo przekona udział Prezydenta w podjęciu decyzji, którą w istocie wymogła Hillary Clinton? Czy wobec zauważalnej tendencji elektoratu odwołania do polityki zagranicznej, zwłaszcza w wydaniu militarnym mogą decydować o czymkolwiek? A może Amerykanie nagrodzą tego, któremu „bardziej się chce”, kto wierzy w deklarowane wartości, wreszcie ufa swoim rodakom i rozumie obowiązki wynikające z przywództwa w tzw. wolnym świecie?