Co tak naprawdę oznacza Brexit?
Zawarte przez Camerona porozumienie w sprawie UE znacznie odbiega od jego wcześniejszych obietnic
To oficjalna zgoda na Europę dwóch prędkości
Populiści z innych krajów wzywają do rozpisania własnych referendów
Do października tego roku Cameron i Merkel mogą przejść do historii, a gwiazda Le Pen zaświeci mocniejszym blaskiem
W ubiegły weekend premier Wielkiej Brytanii, David Cameron, osiągnął porozumienie z Europą, które jednak nie odpowiada jego ambicjom określonym w tzw. „przemówieniu dla Bloomberga” z 2013 r., dotyczącym „repatriacji uprawnień” i „fundamentalnych” reform.
Simon Nixon z The Wall Street Journal następująco podsumował rezultaty negocjacji: „Wczesnym rankiem w piątek premier położył na szali 70 lat brytyjskiej polityki zagranicznej, aby zagwarantować sobie prawo do dyskryminacji polskich emigrantów ekonomicznych”. Ponadto w opinii Brukseli porozumienie stanowiło zbyt wielkie ustępstwo na rzecz Camerona, podczas gdy eurosceptycy i większość mediów naturalnie uznali je za porażkę Wielkiej Brytanii.
Jednak większe ryzyko polityczne wiąże się z tym, co Wolfang Münchau z Financial Times zdefiniował już w nagłówku: „Porozumienie tworzy Europę dwóch prędkości”. Jego zdaniem: „To oficjalna rezygnacja z celu, jakim jest zacieśnienie unii”, i podkreśla, że nie jest to uniezależnienie się, zwolnienie z wybranych zobowiązań ani derogacja, innymi słowy terminy, które UE w przeszłości stosowała w odniesieniu do wielu procedur – to akceptacja Europy dwóch prędkości, która nigdy nie była ani celem, ani zamierzeniem UE.
Panuje jednostronna zgoda co do tego, że za dwa tygodnie nikt nie będzie pamiętał o tym porozumieniu ani nie będzie go rozumiał, ponieważ jest ono zbyt skomplikowane i nie obejmuje żadnych fundamentalnych zmian, ale także co do tego, że kampania toczyć się będzie pod hasłem „w UE lub poza UE”, a Cameron jest na tyle skutecznym graczem, że przeciągnie na swoją stronę opinię publiczną, podkreślając niepewną przyszłość, potencjalną utratę miejsc pracy itp.
Jeżeli przegra tę walkę, straci stanowisko (mimo iż twierdzi, że je utrzyma): 50% członków parlamentu jest już zdecydowanych głosować na nie i w przypadku, gdy Wielka Brytania wybierze wyjście z Unii, Cameron nie zdoła zachować przywództwa w Partii Konserwatywnej, w szczególności po tym, jak ambitny Boris Johnson w ostatniej chwili dołączył do eurosceptyków (czy było to strategiczne posunięcie, czy autentyczne poglądy?).
Cameron cieszy się również poparciem największych spółek, a 50 ze 100 prezesów spółek notowanych na FTSE we własnym imieniu lub w imieniu spółki udzieliło wsparcia premierowi i jego kampanii. 23 czerwca będzie znacznym wyzwaniem nie tylko dla Wielkiej Brytanii, ale i dla całej Europy.
Wątpię, czy rynki uznają za pocieszające wyniki sondaży, a nawet retorykę Camerona lub UE. Fakt iż Cameron nie przeprowadził niemal żadnych reform nie wpłynie na wynik referendum 23 czerwca – istotny będzie sposób „przekonywania” Brytyjczyków przez UE oraz umiejętność zaprezentowania populistycznego programu przez zwolenników wyjścia z UE. Słychać już ze strony tak doświadczonych populistów, jak Marine Le Pen czy Geert Wilders z Holandii, wzmianki o „konieczności przeprowadzenia referendum w sprawie UE również w ich krajach”.
Jeżeli Wielka Brytania zagłosuje na nie, Unia Europejska się rozpadnie – widać już odejście od prawa wspólnotowego i zasady równego traktowania, np. w przypadku Grecji, corocznych naruszeń kryteriów z Maastricht, unii bankowej, działań EBC itd. Czerwcowa data referendum jest dla Europy szczególnie niekorzystna, ponieważ Europejski Bank Centralny będzie panikował w obawie przed wzrostem inflacji, granice przekraczać będzie kolejna fala uchodźców, a dla kanclerz Niemiec, Angeli Merkel, sytuacja wygląda obecnie najgorzej od początku kadencji.
W ramach najgorszego scenariusza do października 2016 r. Merkel i Cameron stracą władzę, Marine Le Pen stanie się liderką francuskich sondaży, a Europa będzie się zamykać.
Nie jest to preferowany przez mnie obrót spraw, jednak płyty tektoniczne europejskiej polityki poruszają się coraz szybciej, a dziesięciolecia braku reform i braku zgodności już wkrótce odczujemy z nawiązką. W ujęciu ogólnym powątpiewam jednak w to, że Wielka Brytania zagłosuje za wyjściem z UE. W tego rodzaju głosowaniach tradycyjnie przeważają zwolennicy status quo, aczkolwiek biorąc pod uwagę rosnące znaczenie kryzysu uchodźczego, do czerwca sytuacja może się zmienić na tyle, by uzasadnić „naturalne” opuszczenie UE przez Wielką Brytanię.
Zarówno płotki, jak i grube ryby nie lubią zmian, a już wkrótce będziemy świadkami jednej z największych zmian w moim życiu – i nawet ja odczuwam pewne obawy. Nie dostrzegam zbyt wielu pozytywnych scenariuszy w tym przypadku.
Steen Jakobsen
Główny Ekonomista Saxo Bank