Bankowość i Finanse | Nauka i Gospodarka | Uczelnie muszą być bardziej przedsiębiorcze

Bankowość i Finanse | Nauka i Gospodarka | Uczelnie muszą być bardziej przedsiębiorcze
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Studenci zagraniczni oceniają naszą ofertę dydaktyczną wysoko i uznają ją za znacznie tańszą w stosunku do wielu krajów – mówi prof. dr hab. inż. Celina Olszak, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, w rozmowie z Pawłem Jabłońskim.

Nasza rozmówczyni:
Profesor nauk ekonomicznych. Specjalizuje się w nauce o zarządzaniu i jakości, w szczególności informatyce ekonomicznej. Rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach w kadencji 2020–2024 oraz 2024–2028.

Mamy w Polsce pięć publicznych uniwersytetów ekonomicznych i kilkadziesiąt innych uczelni kształcących ekonomistów. Czy ta cała naukowa machina dobrze wypełnia misję wspierania gospodarczego rozwoju naszego kraju?

– Trudno nie zauważyć, że misja każdej szkoły wyższej odwołuje się przede wszystkim do prowadzenia edukacji i badań. Dzisiaj widzimy, że to jest trochę za mało. Społeczeństwo i gospodarka wyraźnie oczekują, żeby uczelnie były bardziej przedsiębiorcze i w sposób bardziej aktywny włączały się w rozwiązywanie bieżących problemów gospodarczych. I to w pewnym sensie się dzieje. Oczywiście nie jest to łatwe zadanie dla uczelni. Aby być autentycznym uczestnikiem i inicjatorem zmian gospodarczych, a także społecznych, potrzebna jest bardzo ścisła współpraca uczelni z biznesem. I to jest chyba obecnie najważniejsze wyzwanie dla nas.

I jak to się sprawdza w Polsce?

– Różnie z tym wychodzi. Myślę, że mamy pewien postęp w tym zakresie. Zresztą uczelnie same widzą, że bez współpracy z otoczeniem nie są w stanie być konkurencyjne i atrakcyjne dla studentów.

Oczywiście tutaj wypowiadam się głównie w imieniu polskich uczelni publicznych. A ich problem polega też i na tym, że są one finansowane w dużej mierze tylko przez państwo i oczywiście tych pieniędzy trochę brakuje. Myślę, że w najbliższym czasie musi nastąpić istotna zmiana systemowa, tak aby firmy i biznes, czyli nie tylko państwo, zobaczyły, że warto inwestować w badania oraz we współpracę z uczelniami.

W zeszłym roku pięć uczelni publicznych, w tym m.in. moja (Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach) oraz Uniwersytety Ekonomiczne w Krakowie, we Wrocławiu, w Poznaniu, a także Szkoła Główna Handlowa w Warszawie wspólnie opracowały raport „Nauka i szkolnictwo wyższe a PKB”. To była próba opisania, jak działalność badawcza i dydaktyczna szkół wyższych przekładają się na gospodarkę oraz na poprawę jakości życia. Raport ilustruje, jaki efekt daje każda złotówka zainwestowana w naukę i jak to się przekłada chociażby na PKB.

Chyba zaskoczenia nie było. Na całym świecie wiadomo, że inwestycje w naukę dają dobre efekty.

– No właśnie. Raport wykazał, że generalnie opłaca się inwestować w naukę. Każda przeznaczona na nią złotówka daje efekt w postaci wyższego PKB o około 8 do 13 zł.

To uświadamia nam , że nauka rzeczywiście może być motorem, który napędza gospodarkę. Z tego raportu wynika też, że jeśli chcemy, aby polska gospodarka dalej dynamicznie się rozwijała, to nie ma innego wyjścia, jak postawienie właśnie na naukę i na nowe technologie. Można powiedzieć, że czynniki, które do tej pory napędzały naszą gospodarkę, już się wyczerpały. Chodzi tutaj o efekt doganiania czy konwergencji. Jeszcze do niedawna stosunkowo łatwo można było poprawiać takie wskaźniki ekonomiczne, jak kosztochłonność, pracochłonność czy efektywność gospodarowania. Ale te mechanizmy w pewnym sensie już przestały działać. I dlatego, żeby przejść na kolejny, wyższy etap rozwoju, trzeba sięgnąć po nowe rozwiązania i czynniki, które byłyby innowacyjnym akceleratorem dla gospodarki. Z naszych badań wynika, że tym nowym motorem powinna być nauka, badania i nowoczesne technologie.

Raport pokazuje, jak silne i istotne są korelacje nie tylko pomiędzy nauką i gospodarka, ale także jakością życia. Przykładowo, z badań wynika, że inwestowanie w naukę przynosi także korzyści społeczne. No chociażby to, że osoby z wyższym wykształceniem częściej decydują się na zdobywanie kolejnych kompetencji, szybciej znajdują pracę, lepiej zarabiają, mają niższe ryzyko bezrobocia i wyższą jakość życia.

W raporcie porównywaliśmy, jak wygląda finansowanie nauki w Polsce na tle innych krajów, głównie europejskich – tych, które nazywamy wysokorozwiniętymi. Myślę tutaj przede wszystkim o Niemczech, Francji i o krajach skandynawskich. Robiliśmy takie porównanie również do krajów Europy Środkowo-Wschodniej. No i okazuje się, że w Polsce te nakłady w stosunku do krajów wysokorozwiniętych są naprawdę dużo, dużo niższe. U nas one wynoszą 30 do 50% tego, co inwestuje się w krajach wysokorozwiniętych. Nawet względem krajów naszego regionu, takich jak Czechy czy Słowenia, nasze nakłady są niższe i wynoszą 70 do 90% tamtejszego poziomu. Zatem z tego raportu płynie taka konkluzja, że polska nauka potrzebuje większego wsparcia finansowego. Oczywiście jest dylemat, skąd to wsparcie powinno płynąć? W Polsce do tej pory na naukę płaciło głównie państwo.

To dobrze?

– Wydaje się, że finansowanie nauki i szkolnictwa wyższego powinno w głównej mierze spoczywać na państwie. Zwłaszcza gdy mówimy o badaniach podstawowych. Trudno sobie wyobrazić, żeby biznes chciał inwestować w badania, których efekty będą widoczne za kilkanaście, a czasami za kilkadziesiąt lat. Jeśli chcemy, aby nauka i szkolnictwo wyższe w Polsce były traktowane jako dobro publiczne, z którego każdy, niezależnie od statusu społecznego, może korzystać, to wsparcie finansowe dla uczelni w głównej mierze powinno pochodzić ze strony państwa. Oczywiście należałoby także zadbać, aby szeroko rozumiany biznes też wchodził w takie alianse inwestycyjne z uczelniami.

Załóżmy, że uczelnie dostaną nagle skądś znaczące pieniądze. To na co je wydadzą? W co trzeba zainwestować, żeby nauka mogła skuteczniej wspierać gospodarkę? Czy wystarczy podnieść płace naukowcom?

– To nie jest takie proste. Wypowiadam się w imieniu uczelni publicznych, bo one mają inne możliwości i obowiązują je inne regulacje, chociażby dyscyplina finansów publicznych. Mam też wrażenie, że czasami ogranicza nas także ustawa o szkolnictwie wyższym i nauce.

Kiedy otrzymujemy jakieś pieniądze od darczyńcy, to one w tym momencie stają się środkami publicznymi, ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami. Środowisko naukowe i rektorzy uczelni publicznych głośno mówią, że potrzebne są zmiany systemowe, np. na poziomie ustawy prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, tak aby dać trochę większą elastyczność w zakresie pozyskiwania środków finansowych i ich wydatkowania.

Wracając do pytania na co uczelnie wydałyby dodatkowe pieniądze. Wydaje mi się, że większość uczelni w Polsce ma poważne problemy z infrastrukturą. Jest ona przestarzała i nie spełnia potrzeb na miarę współczesnych czasów. Uczelnie potrzebują nowoczesnej bazy informatycznej, zarówno oprogramowania, jak i wydajnego sprzętu. Taka wydajna infrastruktura informatyczna jest kluczowa dla szkół wyższych. Opieramy na niej swoją dydaktykę oraz badania naukowe.

Zainwestowalibyśmy również na pewno w różne rozwiązania i narzędzia związane ze sztuczną inteligencją. To jest nam bardzo potrzebne. Zresztą to budzi ogromne zainteresowanie wśród studentów, i to nie tylko z kierunków informatycznych, ale też szeroko rozumianych kierunków ekonomicznych.

Takich obszarów wymagających wsparcia finansowego jest oczywiście znacznie więcej.

Czy to znaczy, że wystarczy dosypać pieniędzy na naukę, żeby przyspieszyć znacząco wzrost PKB?

– Efekt zwiększenia nakładów na naukę nie jest natychmiastowy. Na pewno nie zauważymy go po roku, czy nawet po kilku ­latach. To długi proces. Z naszych badań wynika, że to przynajmniej 20 lat. Efekty niektórych badań, np. badań podstawowych, zahaczają o jeszcze dłuższą perspektywę czasową. Z pewnością dobra i wydajna infrastruktura technologiczna pozwala podnieść efektywność badań naukowych, tym samym może w jakimś sensie przyczynić się do skrócenia czasu na osiągniecie efektów badań. Jak ma się dobre narzędzia, to szybciej i sprawniej można wykonywać badania; jesteśmy wówczas w stanie budować bardziej zaawansowane modele diagnostyczne i prognostyczne, prowadzić symulacje w trybie rzeczywistym, czy też przewidywać trendy rynkowe na podstawie analizy dużych zbiorów danych (big data).

Mówimy o finansowaniu z państwowej kasy. A jak zainteresować prywatne firmy, by zrozumiały, że współpraca z uczelniami to może być dobry interes? W tej chwili chyba nie jest z tym najlepiej.

– Na pewno nie jest z tym dobrze, aczkolwiek można podawać przykłady takiej udanej współpracy. Np. wszystkie projekty, które ogłaszało Narodowe Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR). Ich intencja i pomysł były jak najbardziej słuszne. Kiedy pojawiał się jakiś konkretny problem gospodarczy (np. potrzeba opracowania nowego produktu, nowej usługi, usprawnienia procesów biznesowych), to jego rozwiązanie można było powierzyć firmie oraz uczelni. Z jednej strony partnerem w takim projekcie było przedsiębiorstwo, które poszukuje rozwiązania, a z drugiej strony jest uczelnia, która wnosi wkład teoretyczny i proponuje metodykę badawczą. Taka kooperacja jest dzisiaj bardzo potrzebna i uzasadniona finansowo. Choć i w tym przypadku, niestety, ten główny strumień finansowy płynie ze środków publicznych. Ale liczę, że w najbliższym czasie nastąpią zmiany w zakresie przyznawania i finasowania projektów w ramach NCBiR .

Niestety polskie firmy w ogóle bardzo mało inwestują, nie tylko w naukę.

– Bo też one nie mają motywacji. Gdyby taka firma, która zainwestuje w badania naukowe miała chociażby możliwość odpisania tego od podatku, to pewnie więcej firm chciałoby współpracować z uczelniami. Nie ukrywajmy, biznes musi dostrzec z takiej współpracy także korzyści dla siebie.

Problem polega też i na tym, że w Polsce większość firm to są małe i średnie przedsiębiorstwa, często mające problemy finansowe, a w każdym razie posiadające ograniczone zasoby. Dlatego, mimo czasami najszczerszych chęci, nie mają one możliwości, żeby wspierać finansowo uczelnie.

Mówimy o roli uczelni jako ośrodków badawczych, a jak wygląda jakość przygotowywanych przez nie kadr? Czy firmy są zadowolone z kompetencji waszych absolwentów?

– Sądzę, że uczelnie są świadome tego, że muszą dopasowywać swoje programy edukacyjne do potrzeb rynku pracy. Nie tylko moja uczelnia, ale i inne bardzo skrupulatnie badają dzisiaj rynek pracy. Jeśli chodzi o moją uczelnię, to około 60% naszych studentów pracuje już w trakcie studiów. Po skończeniu nauki nasi absolwenci również bez problemu dostają pracę. To pokazuje, że pracodawcy cenią naszą uczelnię.

O właściwym przygotowaniu absolwentów do potrzeb rynku pracy decyduje system kształcenia. Jak kształcić, na ile studia powinny służyć przekazywaniu wiedzy, a na ile kształtowaniu kompetencji praktycznych – to pytania, które nurtują całe środowisko akademickie w Polsce. Zdajemy sobie sprawę, że z jednej strony musimy wyposażyć studentów w podstawową wiedzę z danej dyscypliny czy dziedziny. No, ale wiemy, jak dzisiaj taka wiedza szybko się starzeje. Mówiąc trochę kolokwialnie, często bywa tak, że po trzech czy pięciu latach studiów ta wiedza jest już trochę nieaktualna. Więc siłą rzeczy pojawia się pytanie, na ile kłaść nacisk na przekazywanie takiej wiedzy. Czy uczyć pewnych faktów, czy raczej iść w stronę uczenia kompetencji, jak np. zdolności analityczne i krytyczne myślenie, kreatywność, praca w zespole. To są kompetencje, które później w zawodzie są bardzo potrzebne. Parafrazując, można powiedzieć, że powinniśmy uczyć studenta, że ma umieć się szybko uczyć, ale też szybko się douczać, bo świat się bardzo szybko zmienia.

Myślę, że w tej sprawie polskie uczelnie spełniają swoją rolę. Pewnie mogłoby być lepiej, ale generalnie ich oferta jest całkiem niezła. Tak też mówią studenci zagraniczni, którzy nie tylko oceniają naszą ofertę dydaktyczną wysoko, ale uznają ją za znacznie tańszą w stosunku do wielu krajów. U nas każdy kierunek studiów ma taką swoją radę programową, do której zapraszamy również praktyków, przedstawicieli biznesu. I oni mają wpływ na kształt oferty dydaktycznej, na przedmioty, które są wykładane. Zresztą dużo zajęć dzisiaj odbywa się właśnie w firmach. Czyli dzięki praktykom i różnym wyjazdom nasi absolwenci mają nie tylko wiedzę teoretyczną, ale coraz częściej również wartościowe kompetencje praktyczne, na których biznesowi bardzo zależy.

Mamy niedofinansowane uczelnie, młodych naukowców często zarabiających niewielkie pieniądze co, przynajmniej moim zdaniem, powoduje odchodzenie z uczelni najlepszych absolwentów. Czy może wyjściem byłoby zmniejszenie liczby szkół wyższych i lepsze finansowanie pozostałych. A może mamy za mało uczelni i absolwentów w stosunku do potrzeb tak dużego państwa.

– Generalnie uważa się, że w Polsce jest za dużo uczelni. Wiele z nich to małe ośrodki, bez należytego zaplecza, które nie gwarantują dobrej jakości kształcenia i prowadzenia badań. Natomiast jeśli chodzi o publiczne uczelnie ekonomiczne, to mamy ich pięć (Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach, Krakowie, Poznaniu, we Wrocławiu oraz Szkołę Główną Handlową w Warszawie) i myślę, że one dobrze wypełniają potrzeby w zakresie kształcenia kadr menedżerskich i ekonomistów. Trzeba pamiętać, że na niektórych uniwersytetach i politechnikach oraz uczelniach niepublicznych też są prowadzone kierunki ekonomiczne i menedżerskie.

Jeszcze do niedawna można było poprawiać takie wskaźniki ekonomiczne, jak kosztochłonność, pracochłonność czy efektywność gospodarowania. Ale te mechanizmy już przestały działać. I dlatego, żeby przejść na wyższy etap rozwoju, trzeba sięgnąć po nowe rozwiązania i czynniki, które byłyby innowacyjnym akceleratorem dla gospodarki. Tym nowym motorem powinna być nauka, badania i nowoczesne technologie.

Powiedziałabym, że dziś ilość szkół wyższych kształcących menedżerów i ekonomistów jest wystarczająca. Raczej należałoby wzmacniać te uczelnie, które istnieją, niż tworzyć kolejne. Nie zapominajmy, że w najbliższym czasie przyjdzie nam się zmierzyć z niżem demograficznym. On też zweryfikuje i przemodeluje rynek edukacyjny w Polsce.

Teraz to jeszcze wygląda nieźle, jeśli popatrzymy na rekrutację. Ale za parę lat przy tej liczbie uczelni i wydziałów, które prowadzą kierunki menedżerskie na pewno pojawi się problem z rekrutacją. Uczelnie już dzisiaj przygotowują różne strategie mające na celu pozyskiwanie studentów zagranicznych – i to może jest jakaś opcja. Polska ma dużo atutów, aby stać się istotnym graczem na rynku edukacyjnym w Europie. Dobre położenie geopolityczne, stosunkowo niskie koszty utrzymania, coraz więcej kierunków anglojęzycznych z akredytacjami międzynarodowymi to czynniki, które mogą przyciągnąć i zachęcić młodych ludzi z innych krajów do studiowania – nie tylko w Warszawie, ale także w Katowicach, które stają się miastami bardzo przyjaznymi nie tylko dla nauki, ale także pracy.

Mówiliśmy o współpracy uczelni z biznesem. Jak to wygląda na pani uczelni?

– Ta współpraca z roku na rok się poprawia. Mamy na uczelni Centrum Badań i Rozwoju, które zajmuje się prowadzeniem studiów podyplomowych, ale również robieniem różnych ekspertyz i projektów we współpracy z biznesem. Właściwie nie ma chyba dzisiaj takiego sektora gospodarki, z którym byśmy nie mieli współpracy lub jakiegoś projektu. Przypomnę, że jesteśmy w Katowicach na Górnym Śląsku, a więc w otoczeniu wielkiego przemysłu, z którym mamy bardzo dobrą współpracę. Mamy też projekty europejskie, które realizujemy wspólnie z firmami. Tak więc tej współpracy jest naprawdę dużo.

Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach powstał w grudniu 1936 r., jako prywatne Wyższe Studium Nauk Społeczno-Gospodarczych. Po wojnie, w 1949 r. szkołę upaństwowiono. Od roku 2010 uczelnia nosi obecną nazwę. Dziś kształci ok. 8 tys. studentów, a jeśli uwzględnić słuchaczy studiów podyplomowych, to  jest ich w sumie ponad 10 tys. W tym roku uczelni udało się uzyskać status uniwersytetu europejskiego.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK