Bankowość i Finanse | Gospodarka | Czas nieodpowiedzialnych obietnic
Nasz rozmówca
Wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, przewodniczący Komitetu Statystyki i Ekonometrii Polskiej Akademii Nauk, przewodniczący Zespołu Nauk Społecznych Rady Doskonałości Naukowej, prezes CFA Society Poland.
Jakby pan opisał dzisiejszą sytuację gospodarczą Polski?
– Jednym słowem bardzo trudno ją określić. Ale na pewno nie jest najgorsza. Mamy spore plusy. Wiadomo, że nie jesteśmy wiodącym krajem Unii Europejskiej, ale nie wygląda to jakoś bardzo źle. Niestety, jeśli chodzi o wzrost gospodarczy, to mamy znaczne wyhamowanie. On w tym roku wyniesie poniżej jednego procenta, jednak już na przyszły rok przewiduje się, że wzrośnie do ok. 3%. Oczywiście przy założeniu utrzymania status quo, czyli że nie będzie jakiejś dramatycznej sytuacji w rodzaju rozszerzenia się wojny, pandemii czy innych tego typu wielkich zawirowań. Tak naprawdę w tej chwili najważniejszym problemem gospodarczym jest inflacja, która jest za wysoka.
Czy ten przyszłoroczny wzrost gospodarczy rzędu 3% powinien nas cieszyć? Czy to jest dużo, czy mało?
– To powinno nas zadawalać. Nie jesteśmy już biednym krajem, dla którego trzyprocentowy wzrost byłby za mały. Osiągnęliśmy taki poziom rozwoju, że to powinno być wystarczające, oczywiście o ile to nie będzie dużo poniżej średniej unijnej. Obecnie jesteśmy nieco poniżej tej średniej.
Zagrożeniem dla tego wzrostu, poza wysoką inflacją, jest jednak fakt, że mamy rok wyborczy i pojawiają się związane z tym obietnice różnych polityków. Te obietnice czasami nie mają żadnych podstaw gospodarczych. Na szczęście politycy spełniają tylko część swoich nieodpowiedzialnych obietnic. Ale sam fakt ich składania już jest niebezpieczny, bo powoduje taki niedobry sposób myślenia: „państwo i tak da”. A przecież państwo nic nie da, bo nic nie ma. To my pracujemy na wypełnienie tych wszystkich obietnic. Dodatkowo te obietnice powinny być zróżnicowane i adresowane do tych, którzy naprawdę potrzebują pomocy.
Innym zagrożeniem dla naszego rozwoju jest sytuacja geopolityczna. Myślę przede wszystkim o wojnie w Ukrainie, która może mieć znaczący wpływ na naszą gospodarkę. Niestety zakładam, że ona nie skończy się w tym roku. Wydaje się, że inne szoki zewnętrzne w tym roku nam nie grożą.
Wróćmy do inflacji. Pańskim zdaniem jest ona największym zagrożeniem dla dalszego wzrostu gospodarczego. Dlaczego?
– Tak. Ona oczywiście spada, ale to znaczy, że ceny i tak cały czas rosną zbyt szybko. Nauka ekonomii mówi, że o cenach decyduje popyt i podaż i ten popyt w końcu musi się zmniejszać, bo ludzi niestety po prostu nie stać na wszystkie drożejące towary.
Warto porównać wskaźnik inflacji konsumenckiej (CPI) z inflacją bazową. Co ciekawe, w ostatnich dwóch miesiącach różnica między tymi wskaźnikami praktycznie znika. W początku tego roku wynosiła ona ponad 7 pkt. proc. Inflacja CPI była znacznie wyższa od bazowej, bo była w dużej mierze powodowana przez rosnące ceny energii. Ten czynnik traci na znaczeniu. Ale teraz mamy wysoką inflację bazową. Ona wprawdzie ostatnio nieco spadła, ale jest tylko o 0,4 pkt. proc. niższa niż CPI i to oznacza, że obecnie to ona generuje inflację. A skąd się bierze inflacja bazowa? Ona jest spowodowana tym, że rosną apetyty konsumentów. I to jest dla mnie niepokojące, zwłaszcza że ceny ciągle rosną. Na szczęście już za trzy miesiące skończą się te wszystkie głupoty wygadywane z powodu kampanii wyborczej.
Jakie działania doradziłby pan, by poprawić stan gospodarki? Co powinien zrobić bank centralny?
– Jeśli chodzi o stopy procentowe, to sytuacja na świecie wygląda tak, że główne banki centralne są obecnie w trakcie podnoszenia stóp. To nie są radykalne podwyżki, ale cykl podwyżek trwa, choć tam inflacja jest dużo niższa niż u nas. Tymczasem NBP mówi wyraźnie, że już nie będzie podwyżek stóp. Moim zdaniem, to może być nawet dobra zapowiedź, o ile inflacja będzie dalej spadać.
Ale czy możemy już zacząć obniżać stopy? Raczej nie. Wystarczy spojrzeć na oficjalną projekcję inflacji i widać, że do celu inflacyjnego, to znaczy do 2,5-procentowego wzrostu cen
(+/-1 pkt. proc.) możemy najwcześniej dojść w 2025 r., choć – moim zdaniem – to też nie jest takie pewne. Ta wątpliwość to efekt wiedzy, że łatwo jest zejść z inflacją z 18 do 12%, ale zmniejszenie wzrostu cen z 12 na 3% już nie jest takie łatwe.
Mimo to oczekuję, że obniżka stóp będzie już niedługo, bo o tym dużo się mówi. Ona nastąpi pewnie bliżej końca roku. Tak też oceniają analitycy. Później mogą następować dalsze obniżki, ale ponieważ to będzie już po wyborach, więc nie będzie tej presji i decyzje o ewentualnych obniżkach będą bardziej racjonalne.
A z cenami może być różnie. Teraz np. ceny energii nie rosną, ale czy tak będzie nadal, gdy przyjdzie zima? Może się powtórzyć sytuacja z początku tego roku. Tamten wzrost cen był częściowo wywołany przez politykę państwa, którego nazwy z uwagi na przyzwoitość nie powinno się wymieniać. Zimą ta sytuacja może się powtórzyć, choć raczej nie w tak samo dużym stopniu.
Nie wiadomo też, co będzie z cenami żywności, co jest związane m.in. z kłopotami z dostawami zbóż. Biorąc pod uwagę te wszystkie czynniki, trudno sobie wyobrazić, że ta inflacja będzie tak szybko spadać. Choć mogłaby, bo baza będzie niska i popyt konsumpcyjny też się skończy.
A w skali makro jak taka wysoka inflacja będzie wpływać na nasze PKB?
– Inflacja ma niestety negatywny wpływ też na PKB. Jeśli w znacznej części społeczeństwa następuje wyraźny spadek płac realnych, to oznacza, że ludzie ograniczają swoją konsumpcję. A konsumpcja wpływa na wzrost gospodarczy, więc wysoka inflacja i spadek konsumpcji oznacza ograniczenie wzrostu PKB. Jeżeli zauważymy, że równie źle wyglądają inwestycje prywatne, też mające wpływ na PKB, to robi się nieciekawie. Na szczęście częściowo ratują nas inwestycje publiczne oraz eksport netto. Mimo tych zagrożeń jestem umiarkowanym optymistą, jeśli chodzi o przyszłe PKB.
Jak wysoka inflacja wpływa na sytuację polskich banków? Maleje realna wartość depozytów, kapitałów i jest niski popyt na kredyty.
– Rzeczywiście, klientów często nie stać na branie kredytów długoterminowych, ich oprocentowanie jest wysokie, a wymagany udział własny kredytobiorców jest wysoki.
Wydaje mi się, że banki obecnie mają problemy, i to nie tylko z powodu inflacji. One jednak sobie jakoś z tym radzą. Ale to jest jakiś fenomen, że jesteśmy chyba jedynym krajem w Europie, który nie rozwiązał systemowo problemu kredytów walutowych. Nie ma u nas też długoterminowych kredytów o stałej stopie. „Taki mamy klimat”.
Ważne jest też, że jeżeli sytuacja banków będzie się nadal pogarszać, to ucierpi na tym gospodarka. Przecież sektor bankowy finansuje wiele rzeczy. Mamy przed sobą transformację energetyczną i inne wielkie projekty i kto to sfinansuje? Oczywiście jest jeszcze venture capital, ale on finansuje bardzo potrzebne innowacyjne projekty, które są prowadzone na dużo mniejszą skalę. Zatem dla modernizacji gospodarki potrzebne nam są silne banki dysponujące dużą bazą depozytów gospodarstw domowych. A teraz depozyty realnie topnieją, a banki słabną.
A jak pan ocenia sytuację budżetu? Czy on na inflacji tylko korzysta, bo rosną podatki pośrednie? Czy rząd nie prowadzi zbyt hojnej polityki, i czy nie zadłużamy się nadmiernie?
– Tu mamy dwie sprawy. Dziś dług publiczny zbliża się do granicy 50% PKB. Ale to rzeczywiście nie jest przejrzyste. Ponoć dawniej w jednym z krajów europejskich obywatele twierdzili, że lubią płacić podatki. A tłumaczyli to tym, że oni dokładnie wiedzieli, na co pieniądze z tych podatków są wydawane. I my też chcielibyśmy wiedzieć, na co idą nasze pieniądze. Chcielibyśmy być pewni, że rosnące dochody państwa przyczyniają się do długoterminowego rozwoju Polski. Tymczasem u nas te sprawy nie są przejrzyste.
Moim zdaniem, potrzebne jest zwiększenie wydatków państwa w dwóch obszarach – szeroko rozumianej edukacji i w ochronie zdrowia. To są kluczowe rzeczy, które będą decydować o przyszłości kraju. Tymczasem ostatnio wzrastają wydatki na tzw. bezpieczeństwo. To jest efekt sytuacji, w jakiej znalazło się nasze państwo i ja z tym nie dyskutuję, bo nie czuję się specjalistą od bezpieczeństwa militarnego.
Natomiast co do zadłużania się państwa, to trzeba powiedzieć, że w pewnym stopniu jest to dobre zjawisko, bo jest tak jak w zwykłym przedsiębiorstwie, które jeśli może się wesprzeć pożyczonymi pieniędzmi, to rozwija się szybciej. Ale z drugiej strony nie możemy wpaść w pułapkę zadłużenia. Tu jest też problem waluty, bo mniej więcej jedna czwarta zadłużenia to dług zagraniczny. I to oznacza, że ważne jest, co będzie się działo z kursem obcych walut w relacji do złotego. Tymczasem ktoś zdecydował, że nie będziemy wstępować do strefy euro, w efekcie nie mamy mocnej waluty światowej, a to oznacza, że sprawa kursu walutowego ma istotne znaczenie dla naszej gospodarki. Wprawdzie, gdy w 2008 r. złoty się mocno osłabił, to było to niekorzystne dla finansów wielu podmiotów, ale z drugiej strony spowodowało wzrost konkurencyjności naszego eksportu. Zatem osłabienie naszej waluty działa w dwie strony, ale zawsze to jest jakaś niepewność, z którą trzeba się liczyć. A wszyscy decydenci, w tym ci kierujący firmami, chcieliby mieć w miarę stabilną sytuację, ale jej nie mają. I to dotyczy nie tylko zmiennych gospodarczych, jak kurs walutowy, ale też prawa, które u nas na pewno nie jest stabilne.
Gdy mówimy o finansach publicznych, to chciałbym powiedzieć, że jestem zwolennikiem zwiększenia ich decentralizacji, zwłaszcza gdy mówimy o wydatkach. Moim zdaniem, im więcej decyzji o nich zapada poza centrum, tym lepiej. Lokalne władze lepiej wiedzą, co jest potrzebne mieszkańcom. To dotyczy wszystkich rodzajów wydatków, w tym energetyki.
Mówił pan o potrzebie zwiększenia wydatków na edukację. O jakich rozwiązaniach pan konkretnie myśli?
– Myślę przede wszystkim o szkołach podstawowych i średnich. To tam kształcą się kadry, które będą zmieniać gospodarkę. Trzeba uczyć prorozwojowo, uczyć tego, co będzie ważne dla przyszłości młodych ludzi i kraju, a nie zmagać się z jakimiś demonami przeszłości. Niestety, ostatnio to idzie w tym drugim kierunku.
W edukacji ważne są dwie rzeczy, to się określa literką T. Ta litera ma dwie kreseczki. Ta kreseczka pozioma mówi o tym, że ludzie powinni być wszechstronnie kształceni, czyli nie powinno się koncentrować na czymś, co jest akurat modne. Szkoła powinna dawać uczniom szerokie możliwości, tak żeby oni mogli potem sami przystosować się do zmieniających się warunków czy pojawiających się nowych kierunków.
Natomiast kreseczka pionowa w tej literze T oznacza, że jednocześnie kształceni są ludzie na przyszłych specjalistów w dziedzinach potrzebnych do rozwoju państwa.
Potrzebna jest kompleksowa strategia edukacyjna i dofinansowanie tych działań. Proszę zauważyć, że w Polsce jest katastrofalny stan dofinansowania edukacji szkolnej i nauki. Podobnie nauka jest strukturalnie niedofinansowana. Trudno mi upominać się o pieniądze na naukę, bo jestem przedstawicielem środowiska naukowego, ale widzę niestety, że ta kwestia finansowania stale się pogarsza. Co gorsza, w tym obszarze pojawiają się różne arbitralne decyzje, które niekoniecznie są związane z tym, co jest ważne dla rozwoju nauki.
Tu musi być realizowana dobra strategia, musimy wiedzieć, gdzie szukać naszych przewag konkurencyjnych, jak poradzić sobie z tym, że młodzi świetnie wyedukowani chcą wyjeżdżać na stałe za granicę. Ja mam czasami do czynienia z młodymi ludźmi z licencjatem, którzy mówią mi, że nie mają tu czego szukać i wyjeżdżają za granicę.
Czas budowy autostrad powoli się kończy. Teraz największym wyzwaniem finansowym dla państwa będzie chyba konieczność transformacji energetyki. Czy naprawdę musimy wydawać na ten cel takie olbrzymie kwoty?
– To jest problem znany od wielu lat, ale dopiero wojna w Ukrainie stała się siłą napędową zrozumienia tego problemu. Inna sprawa, że obserwujemy za oknem zjawiska klimatyczne, które w pełni uzasadniają konieczność takich działań. Te rekordowe temperatury skądś się biorą i one są skutkiem działalności człowieka. Ja nie jestem przedstawicielem „religii ekologicznej”, ale trzeba to rozumieć, wierzyć w to, co mówią ekspertyzy naukowe.
To chyba oczywiste…
– Pan to wie, ale ciągle są głosy: a to nieważne, ważne, żeby nie zaszkodzić, byle było stabilnie. Ja zatem przypomnę, że od dłuższego czasu mamy rządowy dokument „Polityka energetyczna kraju do 2040 r.”. I w nim napisane jest otwarcie, że do 2030 r. trzeba wydać na transformację energetyki 260 mld zł. To ma zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych i zwiększyć produkcję z odnawialnych źródeł energii. O tych wydatkach się nie mówi, albo przypomina, że ten docelowy stan mamy osiągnąć dopiero w 2040 r. Tymczasem dziś jesteśmy na świecie na siódmym miejscu od końca, jeśli chodzi o emisję gazów cieplarnianych. To jest jakiś kosmos!
Kolejnym problemem Polski związanym z energetyką jest mocne uzależnienie od importu surowców energetycznych. W sumie sprowadzamy z zagranicy blisko połowę tych surowców. To też powinno się zmienić.
W tej źle wyglądającej sytuacji w energetyce jest jedna dobra wiadomość, że postęp technologiczny w tej dziedzinie jest niezwykle szybki. Powstają całkiem nowe, efektywne źródła energii. To wszystko może być wykorzystane przy modernizacji naszej energetyki.
A czy w ogóle ten proces jest możliwy do sfinansowania. Przecież Polska oprócz modernizacji energetyki buduje równolegle Centralny Port Komunikacyjny, modernizujemy armię, która ma być znacznie większa niż obecnie; do tego dochodzą mocno rosnące wydatki społeczne. Czy my możemy wszystko robić równolegle? Czy nas na to stać?
– No nie. Przecież ten worek nie jest bez dna, a my nie jesteśmy najbogatszym krajem świata, choć ostatnie trzydzieści lat pokazały, że jesteśmy w ścisłej światowej czołówce pod względem szybkości rozwoju. Ale nie chcę tu przesądzać, bo nie znam całego budżetowego obrazka. Nie znam go, bo on nie jest pokazywany. Dlatego cały czas mówię o potrzebie transparentności. Uważam, że przynajmniej środowisko ekonomistów powinno znać te szczegóły, choćby po to, by wykorzystywać je w edukacji lub by przekonywać decydentów do jakiś potrzebnych zmian.