Aletolerancja
"Alekatolicy" - takim określeniem podsumował przed laty jeden z księży rekolekcjonistów w warszawskim kościele świętej Anny przeważającą część naszego narodu. W największym skrócie chodziło o - jakże często spotykaną - argumentację: "Jestem katolikiem, ALE....
- piractwo to w zasadzie nic złego, nie nabijajmy kabzy koncernom, trzeba zrozumieć biednego studenta, którego nie stać na kupowanie muzyki z oficjalnych źródeł,
- gdyby nie zabory, okupacja, komuna, styropiany, Unia Europejska (właściwe podkreślić) to może by było mnie stać na wywóz śmieci, a tak – niestety – czasem trzeba coś do lasu wywalić, i tak po jakimś czasie się rozłoży,
- obgadywanie sąsiadów, kuzynów, kolegów z pracy (właściwe podkreślić) to taka w gruncie rzeczy nieszkodliwa zabawa,
- wypicie strzemiennego przed jazdą jeszcze nikomu nie zaszkodziło – niech się wezmą za prawdziwych piratów drogowych,
i tak można by wyliczać w nieskończoność. Jaki z tego morał? – Nie jesteś katolikiem – z całą stanowczością stwierdził ojciec rekolekcjonista. Koniec i kropka. Dekalog to nie pudełko czekoladek, jakby to powiedział Forrest Gump – w związku z czym wybieranie zeń jedynie bardziej smakowitych kąsków po prostu nie uchodzi.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, powyższą zasadę należałoby stosować również w odniesieniu do tolerancji – która, podobnie jak chrześcijaństwo, stanowi milowy kamień w rozwoju ludzkości. I nie jest to jedynie kwestia imponderabiliów – ostatnie pół wieku (w przypadku krajów „starej” Unii) lub ćwierć wieku (w przypadku demoludów) wyraźnie pokazały, że tolerancja się po prostu opłaca. Oczywiście, również na starym Kontynencie zdarzają się tacy, którym po głowie chodzą wizje „zdrowych narodów”, jedynie słusznych religii czy państwowego interwencjonizmu w sferze upodobań seksualnych – no cóż, żyjące skamieniałości zdarzają się również w przyrodzie. Generalnie jednak przeważająca część współczesnych Europejczyków nie chciałaby powrotu do czasów, w których nie tyle honor był cenniejszy niż życie, ile raczej życie nie miało żadnej wartości w zderzeniu z mniej lub bardziej szaleńczymi ideologiami. Niestety – patrząc na dzisiejszy świat nietrudno dojść do wniosku, że w starciu z ideologią przegrywa nierzadko również i tolerancja.
Dla nader wielu osób tolerancja staje się jedynie uzupełnieniem współczesnej wizji świata, koniecznym, ale nie jedynym elementem polityki utożsamianej z Unią Europejską. A to już wygląda nieciekawie – tak jak upolitycznienie Dekalogu nigdy, nigdzie i nikomu nie wyszło na zdrowie, podobnie i w tym przypadku spłycanie uniwersalnych wartości poprzez wymawianie ich jednym tchem z jakimkolwiek – siłą rzeczy kontrowersyjnym i nie uznawanym przez wszystkich – systemem politycznym czy gospodarczym z pewnością nie służy największemu z osiągnięć XX stulecia. Biorąc pod uwagę powszechnie znaną tendencję gatunku Homo sapiens do ulegania stereotypom nie można wykluczyć, iż sporej części samozwańczych „przeciwników tolerancji” tak naprawdę nie pasują zasady wspólnotowej polityki rolnej, transportowej czy fiskalnej. O tych, którzy rzekomą „wierność tradycyjnym wartościom” wykorzystują dla zbijania politycznego kapitału, nie warto nawet wspominać – im i tak chodzi tylko o jedno, i nie jest to bynajmniej zastąpienie współczesnych zasad współżycia międzyludzkiego kodeksem honorowym Boziewicza.
Inny problem to – wspomniana w tytule – aletolerancja. Wartości uniwersalne mają to do siebie, że obowiązują wszystkich i zawsze – a wszelkie uzupełnianie tychże zasad przymiotnikami staje się de facto ich karykaturą (vide sławetna „demokracja ludowa”). Niestety, zbyt wielu kusi, aby zasadę poszanowania drugiego ograniczyć jedynie do grup explicite wskazanych bądź to w Konstytucji, bądź innych aktach prawnych – jak mniejszości etniczne, grupy wyznaniowe czy orientacje seksualne,choć już student prawa pierwszego roku zdaje sobie sprawę, że zwrot „w szczególności” oznacza jedynie egzemplifikację niektórych, najczęściej spotykanych przypadków, nie zaś ich zamknięty katalog. Otwarcie i tolerancja jakoś dziwnie znika, kiedy ktoś uzna za nonsens sukcesywne eliminowanie miejsc parkingowych w naszych miastach, podważy doprowadzoną ad absurdum wizję ochrony danych osobowych czy też wyrazi dezaprobatę dla wprowadzonych kilka dni temu przywilejów konsumenckich. Niemała w tym zasługa samego systemu stanowienia prawa wspólnotowego i jego implementacji w poszczególnych krajach; daniny finansowe nakładane na państwa, które w terminie nie wdrażają określonych dyrektyw nieprzypadkowo noszą miano sankcji. Tu nie ma miejsca na wolny wybór, chociażby ten okupiony sporą stratą finansową – jak to ma miejsce chociażby w przypadku ceł zaporowych czy pełniących analogiczną rolę podatków. Dostosowanie prawa do rozwiązań z góry to obowiązek wszystkich krajów, niezależnie od ich specyfiki, uwarunkowań kulturowych czy czynników społeczno-gospodarczych. Implementuj – albo giń!
Oczywiście, w zdecydowanej większości przypadków proponowane przez Brukselę rozwiązania są ze wszech miar godne polecenia dla całego Starego Kontynentu, a może nawet dla całego świata. Nie zmienia to jednak faktu, iż najwspanialsze programy gospodarcze czy infrastrukturalne nie maja charakteru ponadczasowych wartości – a skoro tak, to nie godzi się stawiać tych dwóch rzeczywistości na tym samym poziomie. Sankcje – w prawidłowym rozumieniu tego słowa – powinniśmy pozostawić dla państw totalitarnych, naruszających fundamentalne wolności obywatelskie tudzież działających niczym chuligani na scenie międzynarodowej. Tu innej drogi faktycznie nie ma – i być nie może. Nakłanianie zaś poszczególnych krajów do przyjęcia określonych rozwiązań o charakterze umowy społecznej powinno przebiegać w bardziej miękki sposób. Skuteczne bodźce o charakterze fiskalnym – pozbawione owej stygmatyzującej funkcji, jaką pełnia sankcje – z pewnością skłoniłyby zdecydowaną większość krajów Europy do przyjęcia nowoczesnych standardów, z drugiej wszakże strony umożliwiając wybór innej drogi na przykład tym, dla których troska o przedsiębiorczość stanowi wartość wyższą aniżeli kolejne przywileje dla konsumentów.
„In necessariis unitas, in dubiis libertas, in omnibus caritas” (Jedność w sprawach fundamentalnych, wolność w wątpliwych, we wszystkich – miłość) – powiedzieć miał przed laty święty Augustyn. To najkrótsza i najskuteczniejsza recepta, by troska o dobro wspólne i tolerancja nie stanowiły wykluczających się rzeczywistości.