Masa krytyczna przekroczona
Każda rewolucja pożera swoje dzieci - brzmi prawda aktualna co najmniej od dnia zburzenia Bastylii. Ale ów kanibalizm to nie jedyna cecha światoburczych przewrotów, tych wielkich, wspominanych na kartach szkolnych podręczników - i tych mniejszych, choć wywołujących nierzadko stokroć bardziej dalekosiężne skutki. Inną wspólną cechą buntowników za sprawę jest nabieranie przeświadczenia, że oto nie obowiązują ich żadne prawa - łącznie z prawami fizyki rzecz jasna. Czyż to nie z tego powodu w "ojczyźnie ludu pracującego miast i wsi" decydowano się na takie eksperymenty jak zawracanie rzek, tudzież wysiewanie ziarna kukurydzy na śniegu?
Owa pogarda dla zgniłych reguł rządzących tym światem nie ominęła – niestety – również bojowników o zrównoważony miejski transport. Mowa oczywiście o cyklistach, którzy – nie da się tego ukryć- w ciągu ostatnich 20 lat odwalili kawał dobrej roboty. Jeszcze mam w pamięci Warszawę pierwszych lat po transformacji, kiedy jedyny – słownie: jedyny w całym mieście! – odcinek drogi dla rowerów biegł wzdłuż Wisłostrady od Wilanowa do Lasu Kabackiego. Cyklistów, którzy pewnego pięknego dnia – wzorem Berlina, Kopenhagi czy Amsterdamu – wymalowali na potwornie szerokim chodniku wzdłuż ulicy Świętokrzyskiej dwumetrowej szerokości pas ozdobiony wizerunkami rowerów, traktowano jak coś pomiędzy przybyszami z Marsa a uciekinierami z zakładu dla nerwowo chorych w podwarszawskich Tworkach. Dziś komfortowy szlak dla rowerów biegnie nie tylko wzdłuż Świętokrzyskiej, a podczas budowy nowych dróg, mostów i wiaduktów uwzględnienie interesów i potrzeb domorosłych kolarzy traktowane jest niczym oczywistość. I choć obowiązek budowy dróg rowerowych wynika dziś wprost z uregulowań unijnych, to jednak zasługi środowiska rowerzystów znad Wisły, Odry czy Warty są po prostu nie do podważenia.
Niemałym atutem rowerowego bractwa było godne naśladownictwa zorganizowanie i konsekwencja w walce o zakładane cele. W kraju, który do dziś cierpi na deficyt kapitału społecznego cykliści stanowili wyjątek, nie dając o sobie zapomnieć pod żadnym pozorem. Walka,, trwała na różnych frontach – od sal posiedzeń rad gminnych i powiatowych aż po, jak na rewolucję przystało, uliczny bruk. „Masa krytyczna”, bo o niej oczywiście mowa, wielu irytowała, doprowadzała do w pełni słusznej frustracji tych, dla których auto stanowi podstawowe narzędzie wykonywania obowiązków służbowych, a wszelkie spóźnienia wiązać się mogą z utratą całej dniówki – jednak w ponurym świecie rzucających płytami chodnikowymi górników i kiboli demolujących najbliższą okolicę stadionu z siłą tornado właśnie rowerzyści pokazali, że walka nie musi wiązać się z chamstwem i wandalizmem.
Niestety – obserwacje z ostatniego rowerowego sezonu, który z racji panujących za oknem warunków można chyba bezspornie uznać za zakończony, prowadzić mogą tylko do jednego wniosku: masa krytyczna została przekroczona, a wielu spośród cyklistów posuwa się chyba nie o jeden, ale co najmniej klika mostów za daleko. Z dnia na dzień w sezonie 2015 powiększała się bowiem liczba osób, według których status rowerzysty daje daleko szersze uprawnienia aniżeli te, którymi dysponują kierowcy pojazdów uprzywilejowanych. O takich „drobiazgach” jak przejeżdżanie przez zebry nawet nie wspomnę; dziś w dobrym tonie jest pokonywać tę samą zebrę przy palącym się dla pieszych czerwonym świetle. Ów daltonizm zauważalny jest również wówczas, kiedy rower porusza się, wraz z innymi pojazdami, po jezdni. Słowa starego przeboju dla dzieci: „Czerwone światło – stój, zielone światło – idź!” zdają się nie mieć żadnego znaczenia dla rycerza dwóch kółek. Szybkie spojrzenie w prawo, w lewo: Są samochody? Nie? To jazda! Niestety, takie zachowanie zdarzało mi się zaobserwować na warszawskich ulicach nawet kilkukrotnie tego samego dnia. Ofiarą rewolucji pada również, obowiązujący w naszym kraju „od zawsze”, ruch prawostronny. We wszystkich bowiem przypadkach, kiedy widziałem cyklistę poruszającego się po lewej stronie drogi lub jadącego „pod prąd” jednokierunkową ulicą (a latoś takich przypadków naprawdę było sporo!) owo naśladownictwo Brytyjczyków nie wynikało ani z zagapienia, ani też nie było dziełem naszych rodaków, którzy dosłownie dzień wcześniej powrócili z kilkuletniej bytności w Londynie, Manchesterze czy Birmingham. Jeśli wziąć pod uwagę genezę brytyjskiej formy organizacji ruchu – chodziło wszak o to, aby zaatakowany w środku leśnej głuszy samotny jeździec mógł niezwłocznie dać odpór napastnikom przy użyciu szabli – wszystko staje się zrozumiałe: wszak mamy rewolucję…
Jeżeli ktokolwiek by myślał, że powyżej przedstawione zachowania motywowane są jedynie atawistyczną nienawiścią do motoryzacji – ten jest w wielkim błędzie. Również i w miejskim parku, na nadwiślańskiej ścieżce czy choćby najzwyklejszym chodniku trzeba „zachować szczególna ostrożność”, chroniąc dzieci i zwierzęta domowe. Nigdy bowiem nie wiadomo, z której strony nadjedzie „cudowne dziecko dwóch pedałów” – jak to swego czasu powiedział o naszym olimpijskim medaliście Ryszardzie Szurkowskim niezapomniany Bohdan Tomaszewski. Problem w tym, że naśladowcy Mistrza z warszawskich, gdańskich czy krakowskich ulic nie mają nawet krzty tego talentu – ani tego rozsądku – jakim kierował się triumfator Wyścigu Pokoju.
Wszystkim tego typu „mistrzom kierownicy” aż chce się przypomnieć słowa Ignacego Krasickiego: „Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie! Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie”. I nie chodzi wyłącznie o życie potencjalnych ofiar starcia z rozjuszonym cyklistą ani też samego rowerzysty. Myślę raczej o pogrzebaniu tego wszystkiego, co dało się osiągnąć przez ostatnie dwie dekady – czyli społecznej akceptacji i zaufania do cyklistów. Kabotyńskie zachowania na drodze, piracka jazda w dużych skupiskach pieszych czy ostentacyjne ignorowanie przepisów ruchu drogowego może przynieść ten sam, godny pożałowania efekt, jaki osiągnęli piłkarscy kibice czy kierowcy szybkich, japońskich motocykli. Tam też karygodne zachowania są dziełem głośnej, acz stosunkowo niedużej grupy – a odium spada na całe środowisko. Zaprawdę, źle by się stało, gdyby rowerzyści dołączyli do grona antywzorców naszych czasów – oznaczałoby to bowiem, ze wspomniany na wstępie kanibalizm rewolucji nie jest bynajmniej zarezerwowany wyłącznie dla przewrotów o krwawym przebiegu…